Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 579228.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:3891.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:129.70 km
Więcej statystyk

KSIĘŻYC - PLUTON

Czwartek, 10 września 2020 · dodano: 10.09.2020 | Komentarze 1

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 916 kilometrów.

...a więc jadę dalej. 
Najbliższe sto kilometrów miało mieć dla mnie największe znaczenie w tym całym wydarzeniu. I miało.
Teraz czuję to tak, że chyba zawaliłem trochę sprawę.
Zbyt dużo czasu bowiem na tym odcinku trasy straciłem. Straciłem.
Nie spałem oczywiście. Bałem się zasnąć. Znam swój organizm doskonale.
Ten sen by mnie zniszczył. Nie mogłem pozwolić na to, by mięśnie przestały pracować, one nie mogły mieć dłuższej chwili odpoczynku. Byłem przekonany o tym, że muszę aż do końca utrzymać je w pełnym ruchu.
Wyjazd z Sandomierza, Stalowa Wola, Nisko...dalej naprawdę nic nie pamiętam.
Moja świadomość istniała do zakończenia meczu Bayernu Monachium z PSG.
Na co dzień jestem kibicem francuskiej piłki, kibicem Olympique Marseille, więc francuska piłka jest bliższa mojemu sercu.
Ale w Bayernie jest Robert Lewandowski, śledziłem więc relację z meczu. Do samego końca.
Cieszyłem się razem z Nim. 
...byłem jednak daleko od Niego.
Głównie oczywiście jadę sam. Składak wydaje jakieś dziwne odgłosy dobiegające z korby,
ale na razie nic złego się nie dzieje. Jedziemy...ale dziś nie wiem co mam napisać dalej.
Bo od godziny 23- ciej musiałem stracić świadomość.
Niby nie zjechałem z trasy, nie pomyliłem kierunku, ale ja w większości musiałem stać na drodze i nie jechać.
Nie wiedziałem co się dzieje ze mną, co mnie otacza. Chwilami nie wiedziałem gdzie jestem, lub zastanawiałem się dlaczego akurat tu właśnie jadę, nie wiedziałem gdzie jechać, po co, i w którym kierunku. Stoję przy drodze, trzymam rower i...zastanawiam się co robić ?
W innym przypadku stoję przy drodze, a rower oparty jest o barierki energochłonne znajdujące się po drugiej stronie.
Jakim cudem zostawiłem rower po drugiej stronie jezdni ? Patrzyłem na ślad, ale przez to przestawianie roweru i przechodzenie przez drogę kompletnie straciłem orientację w którym kierunku powinienem jechać. Sytuację natychmiast wyjaśniał jakiś uczestnik BB Tour, to mi przywracało świadomość, którą niebawem ponownie traciłem. Ale to były rzadkie momenty. Jechałem na rowerze, ale myślałem, że jestem na jakiejś wycieczce, że muszę dogonić jakieś lampki dla zabawy, albo dogonić uczestników mojej wycieczki. Zacząłem myśleć w pełni dopiero jakieś kilka kilometrów przed Łańcutem, gdy dojechała do mnie grupa kilka osób. Nagle ponownie zrozumiałem gdzie jestem, co robię i po co to wszystko.
Do Łańcuta wjechałem samemu, nie potrafiłem nadążyć za Nimi na wzniesieniach, ale od tego momentu było już ze mną dobrze.
Myślałem logicznie bo zacząłem się ponownie bać o składak, czy te silne naciski moich stóp na jego pedały nie zniszczą tych emocji całkowicie.
Zacząłem się denerwować, bo zdałem sobie sprawę z tego, że mnóstwo czasu utraciłem na tym odcinku, z drugiej zaś strony to co napisałem jest trochę przerażające i ktoś stwierdzi, że powinienem się cieszyć z tego, że jadę dalej i że nic mi się nie stało.
Tak cieszę się, że jadę dalej i nic mi się nie stało. Ale nie mogłem postąpić inaczej, nie ryzykowałem. Wjechałem w taką sytuację,
tak musiało się stać i wydarzyć. Mam nieodparte wrażenie, że to właśnie musiało się wydarzyć.
Gdybym miał ze sobą rower szosowy to on zmotywował by mnie do silnej jazdy na wzniesieniach.
Było inaczej.
Na dodatek nie mogłem znaleźć punktu kontrolnego w Łańcucie, podobnie jak i inni o tej porze przynajmniej,
Nie dość, że nie mogłem trafić wjazdu do jakiegoś parku, to potem wzdłuż alei trzeba było jechać dosłownie labiryntem,
w nocy o drugiej drogowskazem była kartka A4 z czarno szarymi napisami BB Tour...w pewnej chwili stałem po drugiej stornie budynku
krzycząc. Nikt mnie nie słyszał. Ktoś podjechał, jeden, drugi trzeci, wszyscy błądziliśmy, a niby byliśmy tak blisko.
No cóż, rozumiem, że tu musiał być punkt, ale to powinno działać w dwie strony.
Nadmieniam, że po raz pierwszy punkt kontrolny zorganizowano w Łańcucie.

w Łańcucie zalogowałem się o godzinie 2:10.
Jest już poniedziałek.

Dla Was, to co zrobiłem jest wyjątkowe.
A ja pamiętam wszystkie spędzone chwile na rowerze.
Każde są dla mnie wspaniałe.
Nawet teraz, chyba się gubię...bo nie potrafię wybrać jakiejś z tych wszystkich i napisać, że to, co teraz,
że te chwile obecne właśnie znaczą dla mnie więcej niż pozostałe. Piszę Wam codziennie tylko o jednym punkcie kontrolnym tylko dlatego, aby przedłużyć te chwile, które przeżyłem, jak najdłużej się da. One nie umrą we mnie nigdy, to oczywiste, nie starczy mi także życia, abym o nich zapomniał, ale ja mimo wszystko nadal, teraz, dziś, walczę, aby mieć w sobie te same emocje, które miałem na mecie i podczas jazdy. Bo wierzę w to, że uczyniłem coś wielkiego. I to jest cudne, ale byłoby to niesprawiedliwe, gdybym napisał, że każdy inny mój rower nie dał mi wcześniej też cudownego uczucia.
Byliście ze mną, tak, pomogliście mi i jestem Wam bardzo wdzięczny za każdy wyraz, każde słowo, które przeczytałem napisane przez Was. Nadal czuję wasze myśli, widzę Wasz wzrok, w większości niedowierzający, myśli, które mówiły w Waszych głowach..." kurczę, jak on to robi?"  Bez Was to wszystko nie miało by takiej wartości, jaką jest, nawet nie będę się starał wymienić Waszych wszystkich imion.
Wiecie, że to jest o Was.
Ale to ja podjąłem tą decyzję, tylko ja zabrałem Wigry do Świnoujścia.
I tylko ja wsiadłem na składak.
Mam nadzieję, że nigdy mi tego nie zapomnicie.
Ależ też mam nadzieję, że mimo wszystko będę Wam się kojarzył z Księżycem,
choćby dlatego, że wtedy wydarzyło się coś, co się już nigdy nie powtórzy.


...dotychczas wyłącznie dwie noce pod rząd spędzałem na rowerze,
głównie z uśmiechem na twarzy, było ich mnóstwo.
Nigdy nie było ich trzech, ale też nigdy nie jechałem tak długo na składaku.
W tym wypadku myślałem w kategorii, że musi się to udać.
Czy zagroziłem swojemu życiu ?
cena sukcesu to ciężka praca, poświęcenie, ale i determinacja, by...dawać z siebie wszystko. 
Nie mogłem wcześniej nauczyć się tak długiej jazdy na składaku.
Skoro nie mogłem się tego nauczyć, więc poddałem się tej sytuacji i...wygrałem.









KSIĘŻYC - PLUTON

Środa, 9 września 2020 · dodano: 09.09.2020 | Komentarze 4

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 021 kilometrów.

...ponownie wyjeżdżam z punktu samotnie.
Pogoda cudna, zaczynają się podjazdy, drogi ruchliwe przez samochody,
ale jedzie się super. Nie ma żadnych niedogodności, bo jest ciepło.
No może poza jednym. Boli mnie tyłek. Wygląda to tak, że większość ciała mam najpierw po lewej stronie, potem
przez środek przesuwam się na prawą stronę. Gdy już tyłek mam na maksa wciśnięty w siodełko wtedy go
podnoszę i wtedy mnie boli. Siedem rowerów, siedem różnych ustawień i geometrii.
może potrafię znosić to bardziej, ale tego nie da się nauczyć na tak długim dystansie.

w Ostrowcu Świętokrzyskim witało mnie na trasie wielu kibiców.
Najpierw grupa kilkunastu Bikerów stojących po przeciwnej stronie drogi...
klaskali, pozdrawiali, machali rękoma, ależ to byłe miłe.
Potem, już po mojej stronie, w oddali zauważam nagle dwóch mężczyzn, tak jakby czekali na mnie.
Czekali. Gdy zbliżałem się do nich to wtedy jeden z nich krzyknął w moim kierunku...Robert Woźniak ?
Była szybka sesja zdjęciowa ze słowami mobilizującymi mnie do walki.

a podjazdy, jak się okazało źle wpływają na rower.
Coraz bardziej słyszę jakieś brzęczenie dobiegające z napędu, tak jakby łańcuch był suchy.
Jestem pewien tego, że jest to efektem przewyższeń na trasie.
I znowu zastanowienie, znowu te złe myśli.
Dzień ten łykam garściami, aby go tylko nie zapomnieć.
Już dowiedziałem się o tym, że na każdym punkcie do którego jadę pytają się o mnie innych, czy mnie widzieli, kiedy
przyjadę i takie tam. I już mi się jedzie nie tyle lepiej, co ciekawiej.
Te mnóstwo samotnych kilometrów...może nie wszystkie, ale połowę z nich zamieniłbym na kilka takich właśnie.
Czuję, że nie jestem sam, ani na trasie, ani w sieci.
W Sandomierzu zalogowałem się o godzinie 18:31.
Cudnie tu zostałem przywitany, mikrofonowo.
Ledwie się zatrzymałem, a już niezwłocznie podbiegł Ktoś do mnie i poprosił o GPS-a.
Bo rozpoczęła się akcja ładowania mi akumulatorka na trasie, by tylko nikt mnie nie przeoczył, w drodze i na mecie.
Dbano o to, abym nieustannie był widoczny.

Wigry pozostało na centralnym punkcie placu, a ja wszedłem do namiotu, nie miałem siły go obserwować.
Coś zjadłem, ale w zamian mnóstwo się napiłem.
Nie, nie chciało mi się jakość specjalnie pić, ale te soki naturalne z kartonowych dziwnych opakowań
były na tyle wyśmienite, że oddałem się ich całkowitej degustacji.
Nawet za cenę...no właśnie, ale o tym napiszę jutro.
Soki: jabłkowy, porzeczkowy, wiśniowy, aroniowy, pomarańczowy, a w międzyczasie śliwki.
Podejrzewacie jaki był później efekt ?

brakuje mi słodyczy coraz bardziej, tych moich.
Nawet nie staram się jednak ich sobie wyobrażać, bo wiem, że w taki sposób jak teraz właśnie muszę to przejechać.
może inaczej się nie da.
Ważniejsze, że wjeżdżam w punkt kontrolny, a Ktoś w domu to widzi, obserwuje i wie, kiedy się zatrzymam.
To było ważne dla mnie.

W Sandomierzu naciągnąłem po raz pierwszy łańcuch, bo się trochę rozciągnął.
Po ponad 770 kilometrach. A co będzie dalej ?
Dalej będzie to samo, bo znowu zapomnę wyjeżdżając z punktu nalać sobie napoju do bidonów,
znowu nie wezmę batoników na drogę, znowu będzie to samo.
Bo nadal w głowie miałem to jedno i to samo od samego początku.
Meta. Nie było mowy o dzieleniu tej trasy na jakieś etapy.
To wszystko stanowiło dla mnie jedność.
Ta Pani jest tylko jedna, i ona czeka na mnie. Wiem to.

Jaki jestem ? Ja jestem ukształtowany przez swoje myśli.
Jestem tym, czym one są. Bo gdy mój umysł nie jest zmącony to przychodzi do mnie szczęście.
To szczęście czeka na mnie, jest ze mną, i podąża za mną jak cień...otacza mnie z każdej strony.
Jeszcze raz Wam dziękuję za to, że na wszelkie możliwe sposoby i o różnych porach dniach i nocy
byliście ze mną, że było wiele takich chwil, kiedy byliście na raz, jednocześnie, a potem może znowu pojedynczo.
Mnóstwo razy będę jeszcze na rowerze w Sandomierzu, i pewnie się o tym nie dowiecie.
Ale teraz musiałem być z Wami.
Z Sandomierza wyjadę dumny, z siebie, z roweru. Mobilizowałem się jeszcze samemu, jak tylko mogłem.
Bo przede mną trzecia noc bez spania. Wiedziałem, że muszę uczynić wszystko, aby nie zasnąć na rowerze,
bo kłaść się na cokolwiek nie miałem zamiaru. Będą kłopoty.






KSIĘŻYC - PLUTON

Wtorek, 8 września 2020 · dodano: 08.09.2020 | Komentarze 1

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 132 kilometrów.

...no to ręka do góry, Kto zakładał, że na Wigry przyjadę do tego miejsca?
Dokładnie 700 kilometrów na składaku w Starachowicach !! Ale numer.
Teraz łatwiej jest mi o tym myśleć, wtedy też wierzyłem, ale mimo wszystko coś mi przeszkadzało.
Były i złe myśli, odpychałem je jak tylko mogłem, a one wracały...gdy Ktoś podjeżdżał do mnie i pytał mnie...
zamiast mnie pozdrowić, tak jak dotychczas robili to Wszyscy, którzy mnie wyprzedzili...pytał mnie od razu, czy
miałem już awarię. Nie podobało mi się to bardzo, czułem się tak, jakby on czekał właśnie na moją awarię.
Były co najmniej trzy takie osoby...jeden gość po moich stanowczych słowach odjechał ode mnie w sekundzie,
Nie można tak. To mi tworzyło niepotrzebne obawy.
Walczyłem. Nie jak lew. Walczyłem jak wąż.
Bo na tym odcinku drogi Bałtyk Bieszczady poczułem, że teraz to ja naprawdę mogę stracić, i to wiele.
Nie mogłem zawieźć już tak wielu osób, miejsc i rzeczy, że postanowiłem uspokoić w sobie emocje, to znaczy
obniżyć je do normalnego poziomu. Bo ja sobie wbiłem do głowy to, że tak, jak mogę wiele stracić, to zysk będzie zdecydowanie
większy w odwrotną stronę oczywiście. I myślę, że tak właśnie by było...tak samo jak potężna będzie moja wygrana,
to taka właśnie byłaby moja porażka. Nie rozmyślam tego, czy poradziłbym sobie z taką sytuacją.
Więc musiałem pogodzić organizm z rzeczywistością i nadal grzecznie jechać.
Bo brakuje mi nadal, coraz bardziej... moich słodyczy.

...zaczynają się podjazdy. Do godziny 11- tej tracę świadomość na podjazdach.
owszem, podjeżdżałem je wolno, ale na prostej linii bez stawania na pedały bo tego na składaku nie da się robić.
Pamiętam te podjazdy tak, że wydawało mi się wtedy, że się zgubiłem.
Każdy był dla mnie identyczny, ciągle myślałem, że znowu jestem w tym samym miejscu, że się zgubiłem,
nawigacja nic mi nie pomagała, bo niby jechałem po śladzie, ale nie byłem pewien,
czy czasem nie jadę w przeciwnym kierunku. I tylko inni ultramaratończycy przywracali we mnie rzeczywistość.
Ta sytuacja powtarzała się wielokrotnie, aż do zatrzymania się.
A mianowicie...zatrzymałem się nagle, i zadałem sobie pytanie, dlaczego to zrobiłem ?
po chwili zrozumiałem bo jechałem po trawie...bo zasnąłem. 
Nic takiego dzisiejszego dnia już mi się nie wydarzy.
Nic mi się nie stało, a z boku wyglądało to tak jakbym zatrzymał się na czerwonym świetle.
Po tym z powrotem podszedłem do asfaltu, wsiadłem na rower i pojechałem.
I potem dzisiejszego dnia już nic takiego więcej się nie stało.

przed południem też padał deszcz, nie mocno, cóż z tego skoro ja byłem totalnie przemoczony.
W rejonie Skarżysko Kamiennej byłem nagrywany kamerą na podjazdach przez ekipę BB Tour.
Ależ czad !! Kolorystycznie nie wyglądało to super bo...rower czerwony, strój niebieski, kas niebieski, a po środku
jaskrawo żółta kurtka przeciwdeszczowa. Ale czad był !! Ileż pracy musiałem włożyć w to, aby nie bujać ciała na boki,
byłem jak zawodowiec, prościutka postawa, pracowały nogi idealnie...jakby film kręcono.
Chyba nie muszę pisać, że to wbiło mnie w rzeczywistość idealnie.
Ja na podjeździe, obok mnie samochód na światłach awaryjnych i gość wychylony w połowie przez okno
z kamerą w rękach skierowaną w moją stronę. Ależ czad !!
Te emocje, ta sytuacja, to pozostanie we mnie...na zawsze. Nie pamiętam słów wypowiadanych w kierunku kamery bo
zbyt mocno żyłem tą sytuacją. Patrzysz na kamerę, przed siebie, a w głowie meta.
nie zapamiętałem więc nic z tego co wtedy powiedziałem.

W Starachowicach zalogowałem się o godzinie 13:09,
zjadłem sobie coś, poleżałem na trawie, a Wigry było oglądane niemal przez Wszystkich...z każdej strony.
Ależ byłem dumny i też na niego patrzyłem, z zazdrości, aby nikt przypadkiem nie wsiadł na niego...
Nie byłem jakoś bardziej zmęczony, rowerek jeszcze nie brzęczał, mnie też jeszcze nic nie bolało.
Czemu tak jest, że na takie sytuacje czeka się całe życie bez pewności, że w ogóle się wydarzy...?
Przecież jestem pewien tego, że zasłużyłem sobie na to. Czuję to, że powinienem to dostać, choćby za
oddaną miłość, urodzoną pasję, za to, że każdego dnia rower jest przy mnie już wcześnie nad ranem. 
Za to w jaki sposób patrzę na każdy z nich, za dbałość o nie, za pokazywanie im moich miejsc...
tych kochanych, za pokazanie ich moim najbliższym...i za mówienie im o tym, jak wiele dla mnie one znaczą.

czasem zbyt mocno wierzę, że jednak ludzie są inni, że ktoś wróci, zrozumie i przeprosi.
To nie ten dystans mnie przeraża, ale czekanie na coś, co może nigdy nie przyjść.



KSIĘŻYC - PLUTON

Poniedziałek, 7 września 2020 · dodano: 07.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 243 kilometrów.

...no i stało się.
wyjechałem z Łowicza jakoś grubo po pierwszej...muzycznie. Po raz pierwszy.
Nareszcie, wreszcie, to też jest niesamowite pozytywne dla mnie uczucie.
Wykorzystałem niejako moment, że Nikt nie kwapił się z wyjazdem w trasę.
Miałem wręcz nieodparte wrażenie, że każdy z obecnych w hali...kładł się do snu.
...no, no, ja na taki luksus nie mogłem sobie pozwolić.
Nigdy nie spałem na BB Tour, i teraz też nie mogłem, ale nie dlatego, aby podtrzymać tą tradycję.
Bardzo trudne na składaku jest bowiem to, że nie ma mowy o utrzymywaniu i planowaniu jakiejkolwiek średniej.
Trudno mi było więc cokolwiek obliczać.
Cóż z tego, że rozpędzę się do 30 km/h na prostej, a z górki nawet do ponad 40 km/h, 
skoro ponownie będę mógł pedałować tylko wtedy, gdy rower zwolni do jakichś 22 km/h.
No i nie da się jechać długo z prędkością 25 km/h.

Jadę dalej, ani myślę spać. Będzie trudno.
No i było. 
Muzyki nie posłuchałem za długo. Po kilkunastu kilometrach, w odstępach kilkunastu minut wyprzedzali
mnie solowcy, pewnie Ci, którzy ruszyli w sobotę. Każdy zwalniał choć na sekundę.
Szybko zdjąłem słuchawki bo inaczej nie dało się porozmawiać.
Po raz kolejny napiszę to, że cieszę się z takiej sytuacji. To mocne dla mnie było.
W tym czasie jednak bardziej by pomogła mi muzyka.
Dlaczego ? Dlatego, że nie wiem już co mam pisać, gdyż...z tej nocy nie wiele pamiętam.
To i tak nie źle, bo z następnej nie będę pamiętał nic. Tak było fajnie. A co.
Trochę trudno mi to pisać bo to taka słabość nagła. Nigdy tak trudno mi nie było,
ale też nigdy nie jechałem dwóch nocy na składaku. To on jest efektem takiej sytuacji.

Do punktu kontrolnego w Opocznie dojechałem o godzinie 7:36.
Jakoś godzinę przed nim odzyskałem w pełni świadomość. 
Wiedziałem, że jechałem we właściwym kierunku, ale jechałem byle jak.
Nie pamiętałem tego, czy już odpoczywałem, czy też jeszcze nie...itd itp
To naprawdę było patataj. Słońce pomogło, szybciej odzyskiwałem świadomość gdy Ktoś do mnie podjeżdżał,
bo Każdy się odezwał, porozmawiał...Niby to nie była dla mnie nowość.
Więc jakoś sobie poradziłem.
Plus jest taki, że zaczęły się pierwsze podjazdy, i...każdy zdobywam po linii prostej.

...a na punkcie wielkie poruszenie. Każdy Kogoś o coś pyta, doradza się,
dużo osób narzeka na pęcherze na stopach powstałe od jazdy deszczu.
jedna z Pań obsługi ( starszej daty ) powiedziała, że dobrze jest włożyć na stopę w skarpetkę...pokrzywę.
Podobno ona radzi sobie z pęcherzami.
Mnie nic jeszcze wyjątkowo nie boli, ale zmęczony jestem, Wigry też jeszcze nie brzęczy.
Wszystko to będzie potem
to już ponad 620 kilometrów.
Kolejny rekord !!





KSIĘŻYC - PLUTON

Niedziela, 6 września 2020 · dodano: 06.09.2020 | Komentarze 2

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 344 kilometrów.

...około godziny 20- tej wyjechałem z m. Kowal.
ponownie samotnie. Nie padał już deszcz, nawet droga w większości zrobiła się sucha.
Ależ ślicznie, z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej, i ciemniej, aż w końcu mało co  było widać.
To miał być trudny rowerowo dla mnie odcinek, z uwagi właśnie na drugą noc na składaku.
Normalnie to nic szczególnego, ale całkiem odmienny sposób jazdy nie wpływał pozytywnie na kolejną noc,
i tak naprawdę nie wiedziałem jak my oboje na nią zareagujemy.
Wiedziałem, że jeśli położę się na materacu na następnym punkcie kontrolnym, albo zasnę w czasie jazdy przed tym punktem właśnie to...
wszystko zostanie pozamiatane.
Nie muszę chyba pisać, że nadal jestem wyprzedzany, czyli pozdrawiany jednocześnie.
To się nie zmieni aż do samego końca.
Odcinek nie wydał mi się atrakcyjny.
I tak jak podejrzewałem to również negatywnie na mnie wpłynęło.
Czułem zmęczenie dotychczasową jazdą, czyli zaczyna mi się chcieć spać.
Nie potrafię samotnie znaleźć w tym czasie sposobu, aby zmotywować się do regularnej, płynnej  jazdy.
Na każdym innym rowerze udało by mi się to z łatwością.
Jadę więc wolniej, częściej chyba się zatrzymuję.
Przypominają mi się moje pierwsze góry, kiedy z bezsilności kładłem się z rowerem na asfalcie,
ze wzrokiem wpatrzonym w niebo. Tamta słabość akurat była moją w przyszłości siłą.
Spróbowałem więc tego teraz, pomyślałem, że może właśnie góry, a dokładnie
myśl o nich zmieni cokolwiek. Była godzina po 23- ciej, droga kompletnie pusta, jakiej 30 km przed Łowiczem.
Coraz rzadziej ktoś mnie dogania. Kładę się na asfalcie, co jakiś czas, aż do przejazdu jakiegoś rowerzysty, do zobaczenia białego światła.
Bez zagrożenia dla kogokolwiek. Ciemno, pusto, sucho, cichutko. Coraz częściej zadaję sobie pytanie dlaczego jestem sam ?
No i bardzo brakuje mi słodyczy.

Wiedziałem, że nie mogę zasnąć.
Przed północą zacząłem na niebie widzieć bardziej światła Łowicza.
Ta łuna był bardziej większa z kilometra na kilometr.
Przed startem nie wiedziałem oczywiście jak to będzie wyglądało.
prostym obliczeniem bez spania miałem siedem godzin na przejechanie 100 km.
Tym myśleniem więc w Łowiczu miałem być przed siódmą rano w niedzielę.
Nie było więc źle, skoro w punkcie kontrolnym m. Łowicz zalogowałem się o godzinie 00:40 w niedzielę.
Miałem już 520 kilometrów.
kolejny rekord !! 520 km w trybie non stop na składaku.
To dla nas obojga była nowość.

tym razem rowerem wjechałem do obiektu.
Obsługa punktu z entuzjazmem pojawiła mnie na środku ulicy zagradzając mi dalszy przejazd, bym skręcił do hali
we właściwym miejscu. Wszyscy, kilkanaście osób przed halą z zainteresowaniem spoglądało na Wigry.
W hali ogólnie było jednak cicho. Jadłem, piłem, jakoś nikt nie szykował się do dalszej jazdy, więcej osób raczej szykowało
się do snu.
Było mi trudno.
Czułem jednak wewnętrzy głos, że jeszcze będzie pięknie mimo wszystko...tylko mam w końcu zacząć słuchać muzyki,
bo do przejechania mam jeszcze równe 500 kilometrów.



KSIĘŻYC - PLUTON

Sobota, 5 września 2020 · dodano: 05.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 458 kilometrów.

...z Solca Kujawskiego wyjechałem samemu, w blasku Flash'y.
Spodenki miałem krótkie, koszulkę zaś z długim rękawem, ale na niej krótki strój BB Tour. ( jak na zdjęciu )
Tak jechałem dokładnie przez trzy minuty. ale numer.
Zaczęło totalnie lać. Schowałem się pod jakąś wiatę i ubrałem się już na noc, i na deszcz oczywiście.
Po pięciu minutach posłusznie zbliżałem się ponownie do krajowej "10"tki, w strugach deszczu.
Tam to się dopiero zaczęło, emocje na całego.
Tiry i inne wynalazki nie trąbiły, ale deszcz zrobił swoje. Chlapa i prysznic na całego, deszcz nie lubi mnie.
Ja go brałem obojętnie, ale bałem się, że na Wigry źle wpłynie ta sytuacja.
Nic złego wtedy, ani potem z powodu deszczu się składakowi nie stało.
Problem był inny. Był problem.

Jedzenie i picie na punktach było jak dla mnie dotychczas takie sobie, z przewagą na beznadziejne.
Nie mam zamiaru nikogo urazić i ani na nikogo się obrażać.
Po prostu mój organizm ma fantastyczne życie, a od prawie doby nie otrzymuje tego, co zwykł mieć codziennie.
Brakuje mi moich słodyczy, moich napojów.
Na krajówce nic ciekawego nie ma, ponadto z krajówki w kierunku m. Kowal jedziemy po terenie jakiegoś czynnego poligonu.
Żadnych sklepów, stacji benzynowych. Nic.
W dodatku leje. Kłopot był też w tym, że jedynie podczas jazdy składakiem nie grzeję się swoim ciepłem,
ta dziwna postawa, zbyt mała prędkość...powodują, że jest mi trochę zimniej niż zwykle.
Tylko tyle, bo i tak jestem szczęśliwy...choć po głowie mimo wszystko biegają mi już wszystkie nazwy moich czekolad, wafli i batonów.
Jadę dalej grzecznie...zaczynają mnie już chyba doganiać pierwsi Bikerzy, którzy wyjechali w sobotę nad ranem.
A poznaję to po tym, że słyszę wyrazy typu: "o Wigry, jest ten składak wreszcie, o zobacz mamy Wigry, jest to Wigry".
Wszyscy mili, jest tak jakbym czekał na nich. Mija mnie wiele osób. Fantastycznie.
Przed Kowalem droga pusta od samochodów, choć przez kilka kilometrów przed jakąś wojewódzką drogą był korek.
Może i nie jest mi zimno, ale i tak jestem mokry.
No i coraz bardziej brakuje mi moich słodyczy.
Trochę się denerwuję, bo na ten odcinek trasy, czyli z Solca nic nie wziąłem, a z kilometrów na książeczce wynikało, że będzie mniej niż 100 km do Kowala, a było więcej.  Wiedziałem, czułem, że w m. Kowal na punkcie będzie fajnie.
Bo wiedziałem, że organizuje go grupa WTR z Włocławka, a wśród niej mam kilku kolegów, z Rebe na czele.
Jak się okazało potem Rebe nie było, ale też było zajebiście.
Do m. Kowal zalogowałem się o godzinie 19:08, żywność była tu dla mnie najlepsza.

składak grzecznie stoi przed budynkiem, i czeka na mnie.
Przed nami kolejne doświadczenie...druga wspólna nieprzespana noc.
Bo ja pojadę dalej.
a tymczasem mamy już 440 kilometrów !! kolejny rekord !!

ogromnie boli mnie myśl, że to wszystko mogło się nie wydarzyć.
nie zastanawiajcie się nad tym, co czujecie, ani przez chwilę,
choćby to była tylko jakaś słodycz, jakieś Wasze łakocie, albo wycieczka o długości 20 km..
To nie o to chodzi, że życie krótkie jest itd.
Musimy mieć wokół siebie dokładnie wszystko to, co czujemy inaczej, wyjątkowo.
I pamiętajcie o tym, że nie może być żadnych prób, a i to, że staneliście na starcie też nie jest czymś wyjątkowym.
Wszystko będzie niczym, póki nie staniecie na mecie.
Kochasz Ją ? To powiedz lub napisz Jej o tym ?
Chcesz tam być ? To jedź.
Dotknij to, co nie jest w zasięgu Twojej ręki.
No i nie może być łatwo. wszystko, albo nic.

...przypomniała mi się jedna z sytuacji na starcie, w Świnoujściu.
Kilka Osób nagle przy mnie stanęło, niemal wszyscy naraz coś mówili.
Nagle Ktoś powiedział do swojego kolegi...słuchaj, jak będzie Ci trudno na trasie
to pomyśl o Robercie, o tym, że on jedzie na składaku i od początku aż do końca ma na pewno trudniej niż ty.

a ja, w takich trudnych chwilach, kiedy wszystko zdaje się działać przeciwko mnie przypominam sobie
o tym, że samolot zawsze startuje pod wiatr.



.


KSIĘŻYC - PLUTON

Piątek, 4 września 2020 · dodano: 04.09.2020 | Komentarze 3

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 583 kilometrów.

...dacie wiarę ? jadę dalej.
kolejny etap nie wydaje się być długi.
Wszystko jest dobrze, jestem normalnie zmęczony.
Nie wyprzedza mnie jakoś dużo osób, każdy z nich zamienia ze mną kilka słów.
Nadal nie słucham muzyki. To nie możliwe do wykonania.
A pomogła by mi, choćby w zabiciu znużenia.
Ktoś mnie dogania, podjeżdża, odjeżdża i...głównie jadę samemu.
Senność mnie ogarnia, we właściwym momencie.
Radzę sobie z tym uczuciem nade łatwo. W prosty sposób...bo przede mną są Białe Błota.
To moje miejsce. Ileż ja tu razy spałem, przejeżdżałem, jechałem. Mnóstwo.
Główną ulicą jest techniczna droga przy ekspresówce Bydgoszczy.
Mijam kilku Bikerów odpoczywających na przystankach autobusowych.
jestem w Białych Błotach i...nagle zatrzymał się nagle czas.
Zawsze, kiedy tu jestem, nie chcę być sam. A jestem.
Jakoś nie udaje mi się tego miejsca zapomnieć.
Zawsze staram się wracać do domu przez ten punkt właśnie,
staram się jechać w Polskę przez to właśnie miejsce.
Tu jest mi cudnie, nawet bez czekolady.
Jadę jak po nitce, bez nawigacji.

no i stało się, ta nieszczęsna krajowa "dziesiątka".
Dacie wiarę, że nie słyszałem żadnego klaksonu ze strony Tirów ?
Ależ to musiało komicznie wyglądać. Tu właśnie wyglądałem jak "czterdziestolatek"...
prosta postawa i szybkie machnięcia pedałami, po czym nogi w bez ruchu. Takie nieregularne pedałowanie.
Tak jechał Karwowski na czołówce filmu, zwróćcie na to uwagę. Oglądał się na przemian szybko raz w lewo, raz w prawo.
Próbowałem przyspieszać gdy tylko pojawił się boczny pas, by Tiry nie musiały zwalniać do minimum.
nie lubię ich, ale taki nie jestem, by być najważniejszym na drodze.
Jeśli jednak boczny pas mi się kończył to bez wahania wyjeżdżałem na drogę, nie wymuszając, ale też nie
czekając na to aż przejedzie stado ciężarówek. Była godzina południowa, ruch totalny.
Naprawdę skrupulatnie odliczałem każdy upływający kilometr do Solca Kujawskiego.
Miałem dosyć tej krajówki, zgiełku na drodze, wypatrywałem z niecierpliwością tego skrętu w lewo, na Solec właśnie...
Zacząłem też tęsknić za moimi bliskimi, za kolegami, których tu nie ma, a którzy byli i znają tę drogę.

...no i zjechałem z krajówki.
Poczułem się w tym momencie jak Ktoś. Nagle zacząłem jechać 30 km/h. te ostatnie kilka kilometrów do punktu
naprawdę pędziłem jak na szosówce.
Dlaczego ? Deszcz zaczął nagle padać. Nagle pojawiło się we marzenie... o zjedzeniu posiłku w suchości.
Deszcz mnie tylko wystraszył. Wjechałem do hali suchy. Jest sobota, godzina 13:15.
344 kilometry, kolejny rekord !!
Wywołałem ogromne poruszenie. Pozowanie do zdjęć, rozmowy, dopiero później jedzenie.
Mnóstwo osób tu było.
...po wszystkim usiadłem sobie w samotności i zacząłem czytać komentarze w telefonie...
ależ mnie poruszyły, przeszyły moje ciało całkowicie, w pełni.
Jest naprawdę dobrze, rower spisuje się wyśmienicie, mi spać się znowu nie chce, normalnie jestem zmęczony.
To, co piszecie do mnie...czytam, to mnie wzmacnia.
Ale nie staram się być na siłę Mistrzem.
Nie mogę zmienić stylu jazdy, za żadne skarby nie mogę popełnić tego błędu.
Szosówki męczę na maksa, na nie płacę, od nich żądam i wymagam.
Full? On sam jedzie po terenie...wystarczy, że będę się go trzymał, a dojadę na miejsce.
...Na Wigry mogę tylko grzecznie siedzieć. Od niego nie mam prawa nic wymagać.
Jest jak dziecko, co zrobi to zrobi dobrze. Nie krzyczę, nie denerwuję się, ani trochę.
Jest ważny, ale nie beze mnie, jak dziecko nie może być samotny.
Robi coś, a ja tylko tego pilnuję.
Czemu tak jest, że na coś trzeba czekać całe życie ?
Tak czułem, od początku mojej drogi na Księżyc, że to wszystko nie będzie na marne, że coś się wreszcie wydarzy.
tak więc teraz zdradzę swoją tajemnicę. Ten ultramaraton traktuję jako najbliższy mojemu sercu.
teraz Wam to piszę, choć jeszcze mnóstwo napiszę słów na jego temat.
zaproście mnie do siebie, dajcie krzesło, a będę Wam opowiadać o nim godzinami.
Bo to co dotychczas o nim napisałem jest niczym w porównaniu do tego, co jest we mnie.


Czułem Was wszędzie, naprawdę tak było, nawet Tych, którzy nie pisali...
nie będę starał się wymieniać wszystkich Waszych imion, które były we mnie. Tutaj, tu było mi najlepiej.
...byłem ciekaw jak daleko ten sen sięga ?








KSIĘŻYC - PLUTON

Czwartek, 3 września 2020 · dodano: 03.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 696 kilometrów.

...a tak, a co, jadę dalej.
Samotnie wyjeżdżam z punktu w Pile.
I już na pierwszym kilometrze przemiła niespodzianka.
Podjeżdża samochód z mojej lewej strony, zwalnia, kierowca opuszcza szybę pasażera i...zadaje mi pytanie...
"Pan też jedzie do Ustrzyk ? ( kontynuuje ) pytam bo poznaję strój, ale...na tym rowerze ?
Uśmiech na mojej twarzy był właściwą odpowiedzią.
Pogratulował, powiedział jeszcze kilka przemiłych słów i odjechał. A było to wcześnie nad ranem. W Pile.
Zmierzam do kolejnego punktu, do m. Nakło n. Notecią.
Dojadę tam.
Odcinek taki sobie, główne ulice. Wiem, że muszę być czujny mając na uwadze ruch samochodowy na krajówce.
Noc nie wytworzyła we mnie znużenia ani zmęczenia.
Nic mnie nie boli.
Ale łatwo nie jest.
Po pierwsze, zaczynam się zastanawiać nad tym, jak znieść do samego końca to, że wszyscy mnie wyprzedzają ?
Oczywiście doganiam Bikerów, gdy stoją na światłach lub gdy mylą trasę, ale gdy tylko zrównamy się...natychmiast jestem wyprzedzany.
No i ta postawa.
Mam nieodparte wrażenie, że nadal używam wyłącznie tych mięśni, których zwykle nie używam.
Pojawiają się pierwsze podjazdy, które na Wigry nie sprawiają większego wrażenia.
I nadal mnie uczestnicy BB Tour pozdrawiają podczas wyprzedzania. tak będzie do samego końca.

...ale były jednak emocje na tym odcinku.
Wjechałem do m. Wyrzysk.
To tu właśnie w grudniu 2018 roku urodziło się dla mnie Wigry.
Wtedy sypał lekki śnieg, było zimno, a ja miałem nogę w gipsie.
dziś nie miałem zamiaru zjeżdżać Wigry pod jego były dom, choć brakowało nam zaledwie kilkaset metrów.
Ba, ja nawet nie spojrzałem w tamtym kierunku.
Myśli tak, były tam, ale my pruliśmy razem w całkiem innym kierunku.
Bo to jest nasz czas, nasza droga, nasz cel i nasza radość. Byliśmy tylko dla siebie.
Kiedyś pewnie nim tutaj jeszcze nie raz przyjadę, ale muszą być to całkiem odmienne okoliczności.
No to już wiecie, jak dla mnie ważny jest ten rower...

przed Nakłem kolejne pozdrowienia z...samochodu.
Młody Gość wyprzedzał mnie kilkukrotnie, aż w efekcie zatrzymał się przy głównej drodze w okolicy Nakła i stojąc na poboczu...klaskał mi.
Nawet teraz to uczucie jest we mnie. Tyle setek tysięcy samotnych kilometrów, a dziś całkiem odmiennie.
Dlaczego miałbym tego nie pisać ? Dlaczego mam ukrywać te emocje ?
Pewnie się stało coś, co się już nigdy nie powtórzy.
Życzę Wam takich uczuć z całego serca.
Wtedy po raz pierwszy mijałem Kogoś ze łzami w oczach.
Bo widząc tego Gościa poczułem lekki strach, że jednak tyle kilometrów jeszcze przede mną, a ja już nie mogę tego zawalić.
On stał się kolejną osobą, której nie mogłem zawieść.
Być może jeszcze sto kilometrów wcześniej miałem na to szansę.
Pewnie gdybym przed Piłą zsiadł z roweru to nikogo bym nie rozczarował.
A teraz ? Zacząłem czuć odpowiedzialność.

do Nakła przyjechałem o godzinie 10:39.
Taką godzinę mi wpisali.
Na wolontariuszach tego punktu nie zrobiłem wrażenia. To pierwszy taki punkt, gdzie nikt nie zareagował na moją obecność.
Z prostego powodu. Wigry zostało przed budynkiem, nie mogłem go wnieść do środka.
Smutno? Nie. Bo tu właśnie, po przejechaniu już 290 kilometrów poczułem się jak w bajce.
Wierzyć w Ustrzyki Górne to jedno, ale przejechać na Wigry 300 kilometrów to całkiem inna sprawa.
Właśnie dowiedziałem się, że "znawcy" rowerowania pisali już dawno w internecie, że po dwustu kilometrach będę spawał rowerek, 
obstawiali, że na pewno mi się złamie.
Nie złamał się.
290 kilometrów. rekord !! kolejny rekord.

...w tym punkcie nie spędziłem dużo czasu.
A to z tego powodu, że całkowicie nie miałem możliwości widzenia Wigry.
Po wyjściu z budynku moje spojrzenie na składak powiedziało to,
czego nigdy nie były w stanie wypowiedzieć usta.
Jaki ja byłem w tamtym momencie szczęśliwy, że byłem tu i teraz właśnie.
...Białe Błota przede mną, one też odegrają znaczącą rolę.
Ale o tym jutro.




KSIĘŻYC - PLUTON

Środa, 2 września 2020 · dodano: 02.09.2020 | Komentarze 4

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 578 tysięcy 797 kilometrów.

...dobrze przed trzecią nad ranem wyjechałem z Drawska Pomorskiego w kierunku Piły. Odległość niemal stukilometrowa.
Wyjechałem w totalnie ciemną noc samemu. Kogoś dogoniłem, a nawet wyprzedziłem, jednak już do samej Piły
byłem wyłącznie ja wyprzedzany. Ależ to było wspaniałe. Te kilka słów od każdego z nich, mnóstwo spojrzeń, zainteresowań,
oczywiście również od tych osób, których kompletnie nie znałem. Kilku z nich nawet zwalniało, by przejechać ze mną
choćby kilkaset metrów. Niesamowite, nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyłem, nie przez tak długi czas.
Nie wiem, co było lepsze...to właśnie, czy proces zmiany nocy na dzień podczas jazdy na składaku. 
Ileż ja nocy przejechałem, ileż ich nie przespałem z tego powodu, a ta noc mimo wszystko mnie poruszyła...jak niegdyś.
Oczywiście, że to z powodu składaka. W dzieciństwie nie miałem takich możliwości, wcale.
Jak sobie teraz pomyślę, że coś takiego istniało, a ja o tym nie wiedziałem, to trochę mi smutno.
Ale niczego nie żałuję. Bo kiedyś mimo wszystko przecież nie miałem takich możliwości.

Ten odcinek jest dla mnie najnudniejszy, sześciokrotnie pokonywałem go od godzin południowych do wieczornych.
Najgorszy, bo totalnie nie można się wbić w porę obiadową. A pędzić trzeba było, zawsze, za każdym razem.
A tego dnia, tej soboty było zupełnie inaczej. Nadal jadę ze średnią 20 km/h, nadal coś mi brzęczy jak długo pedałuję i
nadal gwałtownie to brzęczenie ustaje, gdy pedałować przestaję. To mnie jednak nie niepokoi.
Nic mnie nie niepokoi. Szczęśliwy jestem, jeszcze nie wzruszony i nie ukrywam tych uczuć.
My oboje robimy swoje. Nie ma mowy o zaliczaniu kolejnych punktów celem tworzenia rekordu trasy.
Ale wyjeżdżając z jednego punktu rzeczywiście jestem długo myślami z tym kolejnym.
Ale tylko z zastanowieniem, jak tam zostanę przywitany...
Piszę to wszystko, ...gdy jest już po wszystkim. Teraz już to wiem, ale wtedy tego nie wiedziałem.
Na każdym punkcie do którego się zbliżałem pytano tych przyjeżdżających przede mną, czy mnie widzieli, pytali czy ja jeszcze jadę, i...czy do nich dojadę.
Nawet teraz się wzruszam tym, co piszę. Ależ to cudne dla mnie było i jest. Tyle przejechałem kilometrów i prawie nic, nawet Księżyc chyba
nie poruszył innych jak za pierwszym razem robiło to Wigry.
Dla mnie najważniejsze jest to, że to Wigry, to moje Wigry 3, czerwone. I kolor ma tu dla nas ogromne znaczenie.

Do miasta Piły wjechałem gdy było już widno.
Jadę spokojnie, konsekwentnie tylko równo do przodu.
nie przyśpieszam, nie ma mowy o agresywnej jeździe. Jazda grzeczna, w stylu szosowego patataj.
W punkcie kontrolnym pojawiłem się o godzinie 7:27.
Jest oczywiście sobota. 
I od razu...pozowanie do zdjęć. Wigry 3 poruszył nawet Bikerów leżących na trawie pod stadionem.
Od początku pobytu w punkcie miałem równe zero czasu na odpoczynek, zjedzenie, picie...wspaniale.
Ktoś chciał się karnąć, przejechać, ale w efekcie Wigry tylko oglądano.
A on czekał na mnie, gotowy do dalszej jazdy.
I wyjechaliśmy po około dwudziestu minutach.
Bo jest nowy dzień, mój własny, przejadę go od samego początku, aż do końca.
I to było bardzo przyjemne.
Zrobiłem naprawdę wiele, by to dziś dla mnie istniało, bym dziś właśnie był tu, gdzie byłem.
Jestem uczestnikiem Ultramaratonu kolarskiego Bałtyk Bieszczady Tour.
Jadę na składaku. Dasz wiarę ?
to już 230 kilometr. rekord !!

Kłamstwem z mojej strony byłoby to, że dopiero od tego poranka podczas jazdy myślami byłem
z moimi kolegami z elbląskiego świata rowerowego.
Martwiłem się trochę, czy już Wszyscy z Nich się obudzili, czy już wiedzą na którym etapie trasy jadę...
Martwiłem się niepotrzebnie. Bardzo mi zależało aby byli ze mną, jak nigdy.
Bo to trochę smutne, ale chyba po raz ostatni reprezentowałem Elbląg.




KSIĘŻYC - PLUTON

Wtorek, 1 września 2020 · dodano: 01.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 579 tysięcy 108 kilometrów.



...a więc jadę dalej. Kolejny cel to Drugi Punkt Kontrolny w m. Drawsko Pomorskie.
Bardzo bliska odległość. 54 kilometry. Bardzo przyjemnie się jechało.
Ciemno, cieplutko, bezdeszczowo, no i Ci, którzy mnie zdążyli wyprzedzić bardzo serdecznie ze mną rozmawiali.
Oczywiście zdecydowaną większość trasy jadę samemu, raz widząc czerwone migające lampki przed sobą,
raz bielutkie za sobą. Ogólnie cichutko. Nie słucham muzyki. I ta cisza jakoś specjalnie mi nie przeszkadza.
Wigry jedzie, ale coś szwankuje. Może i dobrze, że nie słucham muzyki bo nie usłyszałbym tej nieprawidłowości.
A mianowicie, pedałuję, pedałuję, pedałuję i tak po jakichś około dwudziestu kilku obrotach korby nagle coś mi zaczyna
brzęczeć. I wystarczy, że przestaję pedałować to brzęczenie nagle ustaje.
To powtarzało mi się jeszcze wielokrotnie w sobotę, trochę w niedzielę, ale później ogólnie to przestało.
nie mam pojęcia co to było, ale przyznam, że trochę mnie to zaniepokoiło biorąc pod uwagę to, że byłem raczej na
początku trasy BB Tour. Mimo to płynnie korba się kręciła.
Dobre kilka kilometrów przed Drawskiem jechałem samemu, nikt mnie nie wyprzedzał.
A na punkcie ? Wspaniała atmosfera. 
Wigry 3 zaparkowany w centralnym jego miejscu, tak, by każdy mógł go zobaczyć.
Porozmawiałem sobie długo z Sołkiem.
Już coraz śmielej i częściej zadawane są mi pytania, czy coś wzmocniłem w składaku, czy coś ulepszyłem i
...najważniejsze: "na ilu jadę przełożeniach?"
Już wierzą, że jadę na składaku, ale teraz nie wierzą, że jadę tylko na jednym przełożeniu.
No cóż. O awarie jeszcze nikt nie pyta, no bo przejechałem zaledwie 131 kilometrów.
Takie dystanse Wigry przejeżdżał i ta odległość nie zrobiła na nim wrażenia.
Ale on wie, że to, co najważniejsze jest daleko przed nim.
W m. Drawsko Pomorskie pojawiłem się o godzinie 2:20. Była już sobota.
W Płotach wyjątkowo punkt był w innym miejscu, w Drawsku ciągle jest w tym samym miejscu.
Niby zwykłe miejsce, a już mi niesie ze sobą niezwykłe wspomnienia.