Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 576498.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:3891.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:129.70 km
Więcej statystyk

KSIĘŻYC - PLUTON

Niedziela, 20 września 2020 · dodano: 20.09.2020 | Komentarze 3

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 576 tysięcy 553 kilometrów.

...wcześnie nad ranem, zamglone, puste, Żuławy. 75 km.
a potem stanąłem do wyboru...albo wycieczka ze średnią poniżej 20 km,
albo wycieczka ze średnią powyżej 30 km/h.
obie godne uwagi, w efekcie zmieniłem rejon na Wysoczyznę Braniewską.
bo pojeździłem z Grzesiem, uczestnikiem tegorocznego BB Tour.
Pewnie na imprezie Mareckiego było nawet kilku uczestników BB Tour, ale Grześ to istny rodzynek
Mieszka blisko mnie, a poznaliśmy się dopiero w tym roku, i to w drodze do Świnoujścia. niesamowite.

drugie zdjęcie z pozdrowieniami dla Mareckiego.
rowerowy dzień bez pociągu, to stracony dzień.
A za pozdrowienia niech podziękuje wskazując miejsce, gdzie został sfocony ten właśnie pociąg.


KSIĘŻYC - PLUTON

Sobota, 19 września 2020 · dodano: 19.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 576 tysięcy 753 kilometrów.

100 km przed śniadaniem,
103 km przed obiadem.
...kolacji nie było. Zbyt duże emocje na Tour de France.


KSIĘŻYC - PLUTON

Piątek, 18 września 2020 · dodano: 19.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 576 tysięcy 956 kilometrów.


KSIĘŻYC - PLUTON

Czwartek, 17 września 2020 · dodano: 17.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 067 kilometrów.

...teraz będzie cicho.
Będę milczał, i będę robił swoje.

...a tak przy okazji, na pierwszym zdjęciu trzeci chłopiec od lewej to dziś Pan Komendant Straży Pożarnej w Braniewie...Krzyś Bogusławski.



KSIĘŻYC - PLUTON

Środa, 16 września 2020 · dodano: 16.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 168 kilometrów.

Gdańsk.



KSIĘŻYC - PLUTON

Wtorek, 15 września 2020 · dodano: 15.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 379 kilometrów.

Pluton.
to brzmi dumnie.
na dzień dzisiejszy wydarzy się to 26 stycznia 2021 roku, może troszkę później, może kilka dni wcześniej.
na pewno nie jednak w roku bieżącym.
już się szykuję do tej wielkiej wspaniałej chwili.


Księżyc - Pluton

Poniedziałek, 14 września 2020 · dodano: 15.09.2020 | Komentarze 0

Pluton jest moją inspiracją, widzę Go coraz bardziej większego. Jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 489 kilometrów.

Pluton.
to brzmi dumnie


KSIĘŻYC - PLUTON

Niedziela, 13 września 2020 · dodano: 13.09.2020 | Komentarze 3

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 599 kilometrów.

...mam nadzieję tylko, że nigdy mi tego nie zapomnicie.
         ( robert woźniak 13 września 2020 roku )



Nie ma także nic piękniejszego od poczucia swojej wartości, od przekonania się,
że to, co wydarzyło się dotychczas nie było na marne, że musiałem taką, a nie inną stworzyć przeszłość,
by móc być w tym właśnie miejscu. Tu i teraz. Każdy dzień, nawet chwile odpoczynku stanowiły wartość samą w sobie.
To nie polega na tym, że przez ten cały czas trzeba wyłącznie walczyć, walczyć z kimś lub czymś, lub o cokolwiek.
Bardziej ma być tak, aby w tym trwać, istnieć, bezwarunkowo. Nawet chwilami należy o tym nie myśleć, by być jak u siebie.
Akceptować to wszystko, to też zdecydowanie za mało. Suma wyobrażeń, marzeń, a także przywoływanie wspomnień ma w tym wszystkim ogromne znaczenie. Bo każdy ma swoje ulubione miejsce w dzieciństwie.
gdyby tylko wtedy, ktoś mi powiedział, podpowiedział, że są takie miejsca...
niczego jednak nie żałuję, bo nie ma żadnych straconych lat.

Jest obrazem moich wspomnień, dobroci, pokory, uśmiechu i radości nawet z byle czego.
Nigdy tu nie byliśmy razem. Znany dla wielu, prawie każdemu.
Jestem w Ustrzykach Dolnych. Znowu tworzy się coś niezwykłego.
Tak samo miłego, choć innego...bo nie da się przecież spojrzeć w ten sam sposób, jak dotychczas.
wychodzę z budynku, mnóstwo oczu skierowanych na mnie, na nas, nie na to zaś, co było wokół.
Już po przejechaniu pierwszych metrów, prosiłem wszystkich Bogów o to, aby trwało to długo, bardzo długo,
i choć zdawałem sobie w pełni świadomość z jego długości i czasu trwania to miałem mimo wszystko nadzieję, że może jednak coś się zmieni, wydłuży. Bo to było piękne. Czułem jednak jednocześnie, że Wy myślicie w sposób całkowicie odmienny.
Więc postanowiłem nie gubić swoich myśli.
Nawet teraz czuję się identycznie jak wtedy właśnie.
jak to dobrze, że na drodze byłem wtedy sam.
Gdyby ktoś wtedy podjechał do mnie na dłużej, to starałbym się ukryć swoje uczucia.
Za okularami, za sposobem wypowiadania sią, za czymkolwiek. Może nawet zgrywałbym trochę twardziela.
Tak jak kiedyś, tak i w tych chwilach dawałem obraz dobroci, pokory, poprzez uśmiech i radość,
i to nie była radość z byle czego, tak jak kiedyś.
Otóż stałem się przekonany o tym, że uczucie wygrywa z siłą, że to nie współmierne są do siebie zjawiska.
Nocą byłoby tak samo, bez muzyki.
Nawet nie wiedziałem, że bez muzyki mogę odczuwać to w sobie w taki sam sposób.
Na dodatek to moje miejsca, ukochane, najwspanialsze ze wszystkich.
Nie wiem, czy poradziłbym sobie z tym, gdybym tu zamieszkał na stałe. Czy czułbym to w taki sam sposób, jak teraz?
Boję się, że coś pod wpływem czasu mogłoby we mnie umrzeć. I to jedno mogłoby destabilizować obecny obraz moich gór.

Nic nie jadłem, nie piłem, dotychczas nie zdjąłem z siebie grubego ubrania. Chciałem tylko dojechać.
Nietknięte bidony, brzęczący coraz głośniej napęd, niesymetryczne przednie koło,
komplet nieużywanych kluczy schowanych w ramie, wszystko to, i wszystko to na co patrzyłem cieszyło mnie coraz bardziej,
i bardziej mocniej, aż tak, że łzy wypływające z oczu moich były zaledwie cząstką oznaki tego, jak bardzo byłem wtedy szczęśliwy.
Nie wiem, czy można było odczuwać to zdecydowanie jeszcze bardziej.
Patrząc przed siebie miałem obraz wspomnień ubiegłych lat, poprzednich rowerów, to wszystko dla mnie się liczy.
Bez tego nie byłoby dziś nic.
Nie dbałem o czas w ogóle. 
A najważniejsze że nie tylko ja wiedziałem w tamtej chwili, że oto zbliżam się do moich ukochanych Lutowisk.
Na każdej edycji BB Tour wykręcałem swój rekord trasy, a mimo to, zawsze w tym samym miejscu się zatrzymywałem.
Zawsze tak miało być, bez względu na czas. Tak i było teraz. Po co? By spojrzeć na to, co było przede mną, na panoramę Bieszczad i być dumnym z tego, że zaraz tam będę, za niebawem.
Niemal zawsze samemu, a dziś nie. Nie tylko na trasie, bo zdecydowanie także zdawałem sobie
sprawę z tego, że na mecie również będzie inaczej niż dotychczas.
Kilka minut wpatrzenia się w góry umocniło mnie jeszcze bardziej, choć już bardziej silnym nie mogłem być tego dnia.
Pomyślałem sobie, że cały Kosmos na mnie też nadal patrzy. I, że Księżyc także jest ze mnie dumny.
Pewnie i On uśmiechał się z niedowierzaniem. 

...no cóż, musiałem z Lutowisk wyjechać.
Już wsiadam na rower, a tu nagle na drodze, na wysokości punktu widokowego zatrzymuje się Grześ Janicki, z którym przyjechałem samochodem do Świnoujścia, mieszkamy w tej samej części naszego kraju.
Grześ wystartował nad ranem w sobotę, i przez całą drogę miał nadzieję, że mnie dogoni, w Lutowiskach właśnie.
Bo On też wiedział, jak wiele to miejsce dla mnie znaczy. Niesamowite prawda ?
Co było potem? ... trochę wspólnej jazdy, ale przez chwilę. Był i Tomek Ignasiak zagrzewający mnie do walki na ostatnich kilometrach
jak na Tour de France. I wiele innych jeszcze Osób.
Jechałem do przodu, do miejsca, w którym niby byłem wiele razy, ale nie w taki sposób.
Gdy byłem zaledwie dwa kilometry przed metą zadzwoniłem do Siostry, a już kilkaset metrów przed metą słyszałem Wszystkich, którzy
byli tam i mnie wyczekiwali.
Po dojechaniu do końca asfaltowej drogi zszedłem z roweru i skierowałem się ku mecie, by pieszo ją przekroczyć, z rękoma wyciągniętymi ku górze. Trzymałem Wigry 3 ponad sobą. Bo choć oboje zostaliśmy Mistrzami Świata, to z dwojga nas to on właśnie był ważniejszy.
Drobne elementy roweru wpijające się w wyniku ciężaru w moje dłonie, powodujące nawet ból, nie były w stanie zakłócić tego w najmniejszy sposób. Wręcz pogłębiały moją radość. Tyle bowiem w tej chwili ważyły moje marzenia.
Życzę Wam z całego serca, abyście i Wy przeżyli coś, cokolwiek, w takim stanie emocjonalnym.
Na mecie zapisano mi godzinę 14:03
chyba nadszedł czas na to, abym przyznał się do tego, że rower ma w życiu moim ogromne znaczenie.

...mam nadzieję, że nigdy mi tego nie zapomnicie.



KSIĘŻYC - PLUTON

Sobota, 12 września 2020 · dodano: 12.09.2020 | Komentarze 2

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 707 kilometrów.

...powiedziałem sobie kilkadziesiąt godzin wcześniej, że jeśli tu dojadę, tutaj właśnie to...
już niczego nie będę się bać. Bo tu zaczynają się dla mnie góry. Bo tu są moje miejsca.
Bo tu, wreszcie, będę u siebie. Będąc tu o nic się nie martwię, niczym nie przejmuję.
Wyjeżdżam z punktu oczywiście sam, specjalnie to robię.
...ale, no tak, powinienem coś wstępem napisać.
Otóż w punkcie kontrolnym w Birczy było na kilkunastu, wszyscy poza mną uzgodnili, że wyjeżdżamy razem, by w ten sposób
nie przyjechać na metę za mną...ależ było poruszenie, gdy wstałem od stołu...Ci akurat Bikerzy obawiali się, że przyjadą za mną i przegrają, ha, ha...oczywiście wiem, że żartowali, ale to fajnie wszystko wyszło.
Nie byłem tu długo. Wszedłem już w stan nie jedzenia i nie picia.
Już po raz kolejny doznaję takiego uczucia. Z punktu nic nie zabieram, nawet nie wiem co mam w bidonach, jeśli cokolwiek w nich mam.
Nie wyrzucę ich, dojedziemy wszyscy razem. To nie jest tak, że nie mam na nic ochoty.
Normalnie czuję potrzebę tylko zobaczenia po raz kolejny moich Ustrzyk.

...od samego początku podjazdy, wjeżdżam bez obaw, ale slalomem i tylko ze względu na to, że nie jadą żadne samochody.
Jadę tak samo ubrany, jak nocą, w ciepłej bluzie...nawet nie chce mi się jej zdejmować, no przecież nie zostawię jej na trawie bo
o otwieraniu sakwy nie ma w ogóle mowy. Tyleż razy tak właśnie jechałem, więc nic mi się nie stanie.
Na metę mogę wjechać nawet ugotowany.
Nie słucham muzyki, pozostałych ultramaratończyków na trasie jak na lekarstwo...gdzie Oni są ?
Pogoda super, cieplutko, jak na patelni, bez wiatru, podjazd, zjazd, podjazd, zjazd i tak wiele razy.
Nie zasypiam, jestem w pełni w otaczającej mnie rzeczywistości.
Jestem radosny, w tych miejscach potrafię odnaleźć blaski nawet czarnej rzeczywistości.
Potrafię podziękować za to i cieszyć się tym, co teraz mam.
Nie tęsknię za tym, czego nie udało mi się w życiu osiągnąć.

...gdy byłem już na drodze wojewódzkiej nr 890, ( to prosta do skrzyżowania Krościenko- Ustrzyki Dolne )
podjechał do mnie Jacek Krydziński. i co ? I nagle zmiana sytuacji.
Zaczęliśmy tak intensywnie rozmawiać ze sobą, nie tylko o rowerach, że po tym wszystkim nagle do mnie doszło, że...
wszystko mi się wydało tak, że nic nie się nie dzieje, że jadę sobie po górach dla relaksu, że jest dzień jak co dzień, że...
nagle przez chwilę wydało mi się takie niezwykle zwykłe. A przecież dzieje się coś niezwykłego !!
Jacek zadeklarował się, że wspólnie dojedziemy do Ustrzyk Górnych. Fajnie, ale ja chciałem ten ostatni etap przejechać wyłącznie samemu. Wielkie sprawy powstają w ciszy i skupieniu. 
Nikt nie będzie miał możliwości przejechania ze mną trasy z Ustrzyk Dolnych do Górnych, bo już teraz wiem, że nie będę mógł
zapanować nad swoimi emocjami. Możesz być przy mnie obok, ale jak nie zobaczysz moich oczu to niczego się i tak nie dowiesz.
Bo najważniejsze po rowerze są oczy właśnie. I sposób w jaki się nimi spogląda.

jakoś szybko przejechał mi się ten przedostatni odcinek.
W Ustrzykach Dolnych zalogowałem się o godzinie 10:15.
Od samego początku sesja zdjęciowa, mnóstwo gratulacji, powitań, miłych słów, spojrzeń...
na dotychczasowych siedmiu edycjach BB Tour doświadczyłem mniej takich radosnych chwil, iż dziś właśnie.
Wszedłem do hali, by otrzymać pieczątkę potwierdzającą swój przyjazd, a w efekcie sam sobie ją przybiłem i podpisałem.
No i zjadłem tu kilka pomarańczy. Nic więcej.
Ciało mnie boli prawie całkowicie, nawet na Brooksie ciężko mi usiedzieć, nawet nie chce mi się siedzieć.
Nie mogę doczekać się wyjścia z hali, ale nie wychodzę tak szybko, jak powinienem, opóźniam mimo wszystko wyjście jak tylko mogę.
Bo wiem, że za kilka, za kilkanaście minut rozpocznie się coś wspaniałego. 

jestem calutki rowerowy...
koniec końców to nie o kilometry chodzi, a o jakość uczuć w tych kilometrach.

No to jest tak. Na liczniku, na Wigry 3, czerwonym, mam prawie Tysiąc przejechanych kilometrów !!
I otrzymałem niespodziankę... największą ze wszystkich.
nagle zdałem sobie sprawę z własnej wartości.
...według prawa aerodynamiki trzmiel nie powinien latać.
A jednak, lata.




KSIĘŻYC - PLUTON

Piątek, 11 września 2020 · dodano: 11.09.2020 | Komentarze 1

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 810 kilometrów.

...wyjechałem z PK w Łańcucie z grupą kilkunastu osób.
Ktoś z wolontariuszy wskazał nam krótszą drogę na trasę już przy budynku, z wejściem po schodach.
No nie, niesamowite. Normalnie w miejscu tym czułem się jak w labiryncie.
Skomplikowany wjazd, wyjazd również, no nie. Dlaczego tak się dzieje, tu i teraz ?
Jakoś wjechaliśmy jednak na drogę do mety.
Było nas kilkunastu. To była szansa dla mnie, że tego ostatniego Bikera będę doganiał na podjazdach.
I tak rzeczywiście było. jechałem samotnie w odległości kilkuset metrów od nich.
Byli dla mnie kierunkiem...aż do pierwszej przerwy po zaledwie kilku kilometrach.
Pojechało dalej od nich zaledwie trzech, ja więc za nimi, ale nie miałem szans ich dogonić.
Czerwone lampki zniknęły mi po kilku zakrętach.
No i zaczęło się.
Nie chciało mi się spać, nie czułem takiego zmęczenia, by położyć się na łóżku.
Nie było także zagrożenia, że zasnę na stojąco i się przewrócę, po prostu znowu zacząłem tracić świadomość.
Nie rozumiałem w pewnym momencie co mnie otacza.
Podjazd, zjazd, podjazd, zjazd...czułem się jak gracz jakiejś gry komputerowej.
Wszystko to powtarzało się w tak monotonny sposób, że czułem to jak jakąś grę właśnie...
naprawdę tak było, choć pewnie nie możecie tego zrozumieć.
Czułem potrzebę zaliczenia tego do czegoś tam. I jakoś jechałem.
W ostatniej godzinie ciemności wszystko wróciło do normy. Ponownie zdawałem sobie sprawę z tego gdzie jestem.
I tak pozostanie już do mety. od tej chwili zacząłem łamać zasady dotychczasowej jazdy na Wigry.
To nie było grzeczne i posłuszne. Dlaczego ?
Ukazywały się co chwilę już te bardziej wymagające podjazdy. Z uwagi na zerowy ruch samochodowy wszystkie podjazdy brałem
jeżdżąc od jednej strony do drugiej. Jedni odjeżdżali ode mnie całkowicie, innych zaś doganiałem.
Nad ranem byłem w centralnie najwyższym punkcie tego regionu. Mgła opóźniała obudzenie się dnia.
A dla mnie najważniejszym miało być to, aby powietrze się napełniło światłem do dna.
Tak mocno wyczekiwałem Słońca.
Choć ta mgła cudowna była mimo wszystko...

W pewnej chwili rozpędziłem się w dół bardzo śmiało.
Zbyt późno się zorientowałem, że mokre obręcze nie współpracowały z moimi hamulcami.
Co to będzie jak zacznie padać deszcz ?...pomyślałem. To będą na pewno kłopoty.
Nie były. 
...na godzinę przed Birczą trasa niby się wyprostowała. Mnóstwo zakrętów, wszystkie takie same.
Nie mając śladu pomyślałbym, że ciągle przyjeżdżam do tego samego miejsca.
I tak przez wiele kilometrów. Na zmianę ktoś mnie doganiał, kogoś ja wyprzedzałem.
Towarzystwo było zmęczone i to dało się odczuć. Mnóstwo rozmów ze mną.

...w tym momencie przejechałem już ponad 900 kilometrów.
Na składaku, który miałem spawać podobno już po 200 kilometrach.
Nie było jednak tak bardzo sympatycznie jak dotychczas.
Od strony napędu dobiegały do moich uszu jakieś dziwne brzęczenia.
Korby kręciły płynnie, nic nie pukało, nic nie stukało, ale też wcześniej ciszej to urządzenie działało.
To mnie trochę zaniepokoiło.
A to, że o siebie się nie bałem całkowicie, to oczywiste. Choć czułem się jak poobijany w tym projekcie.
Ten rower nie ma nic rowerowego w sobie poza...duszą.
On ma dokładnie wszystko na odwrót.
No i przez to nie raz podczas jazdy bym się wywrócił.
Nie miałem żadnych możliwości zmiany pozycji dłoni na kierownicy.
Kilkukrotnie pomyliłem się w czasie jazdy...będąc przyzwyczajonym do rogów chciałem niby złapać je z boku,
a  w efekcie łapałem powietrze...to na chwilę destabilizowało moją jazdę, zachwiałem się, ale się nie przewróciłem, ani raz.
Podobnie było z przerzutkami...zawsze nad ranem łapałem się na tym, że chciałem zmienić przerzutkę.

od Łańcuta do Birczy nie piłem nic, nie jadłem, nie czułem z tego tytułu potrzeby.
Oczywiście na całej trasie dotychczas nie zjeżdżałem do sklepów, kilka razy jedynie na stację benzynową.
W Birczy zalogowałem się o godzinie 6:43.

Postałem sobie trochę samotnie przed budynkiem Punktu Kontrolnego i nagle poczułem w sobie jeszcze jakąś inną wersję radości.
Bo wiem, że za kilkanaście minut zacznie się to, co najlepsze.
Nie ma nic piękniejszego, niż znalezienie swojej drogi.
Radość jest we mnie, choć też tęsknię za czasami dzieciństwa, patrząc na moje Wigry 3.
Dlaczego kiedyś nikt mi nie pokazał tego, gdzie teraz jestem ?...
Tak sobie właśnie pomyślałem przez chwilę.

...a napęd zaczyna mi szumieć i brzęczeć coraz bardziej głośniej.
I wtedy pomyślałem sobie...albo Wigry 3 się rozsypie, albo zostaniemy Mistrzami Świata.
No i zostaliśmy Mistrzami Świata.