Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 575507.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2021

Dystans całkowity:2739.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:101.44 km
Więcej statystyk

KSIĘŻYC - PLUTON

Czwartek, 30 września 2021 · dodano: 01.10.2021 | Komentarze 0

W Kosmosie przejechałem już 470 tysięcy 211 kilometrów.
wszystkie moje rowery mają przejechane łącznie 511 tysięcy 180 kilometrów.



1) szosowy GIANT TCR ma 200 tysięcy !! - 39,1%
2) górski GIANT ma 123 tysiące 405 km - 24,2%
3) szosowy WHEELER ma 115 tysięcy 587 km - 22,6%
4) szosowy Giant advanced ma 40 tysięcy 878 km - 8,0%
5) szosowy GIANT propel ma 17 tysięcy 850 km - 3,5%
6) górski ANTHEM ma 9 tysięcy 096 km - 1,8%
7) kultowe WIGRY 3 ma 4 tysiące 364 km - 0,8%

miesiące:
1) CZERWIEC: 51.465 km- 10,9  %
2) SIERPIEŃ: 47.104 km- 10,0 %
3) maj: 45.731 km- 9,7 %
4) marzec: 44.098 km- 9,3 %
5) październik: 41.322- 8,8 %
6) kwiecień: 40.555 km- 8,6 %
7) wrzesień: 38.951 km- 8,3 %
8) lipiec: 37.854 km- 8,1 %
9) listopad: 35.076 km- 7,5 %
10) luty: 32.778 km- 7,0 %
11) styczeń: 31.066 km- 6,6 %
12) grudzień: 24.211 km- 5,2 %

dni tygodnia:
1) SOBOTA: 90.100 km- 19,2 %
2) NIEDZIELA: 80.352 km- 17,1 %
3) poniedziałek: 65.477 km- 13,9 %
4) środa: 63.094 km- 13,4 %
5) czwartek: 61.319 km- 13,0 %
6) piątek: 55.422 km- 11,8 %
7) wtorek: 54.447 km- 11,6 %

pory roku:
1) LATO: 136.426 km- 29,0 %
2) WIOSNA: 130.381 km - 27,7 %
3) jesień: 115.349 km- 24,6 %
4) zima: 88.055 km- 18,7 %


Wreszcie mogę się do czegoś porównać.


Księżyc - Pluton

Środa, 29 września 2021 · dodano: 29.09.2021 | Komentarze 0

... wstaję ponownie po 4 nad ranem, ale jakoś nie daję rady wyjść z domu o 5 nad ranem.
w ogóle chciałbym dużo mniej jeździć, ale i z tym także nie mogę sobie jakoś poradzić.


rano samemu, wieczorem w towarzystwie.
na Wigry 3 blisko 90 km.
Wigry oczywiście dokręciło  do setki choć ledwo żyło. Jechałem na maksa non stop, a reszta delektowała się krajobrazem.
Udało mi się trzymać grupy, nikt na mnie nie czekał, wjechałem do Elbląga piąty od końca.
za mało podjazdów, na prostej drodze maksymalnie pojadę zaledwie 30 km/h, wtedy prawie Wszyscy odchodzą i ... gdy pojawiła się górka to zaczynało się gonienie i tak... szesnaście razy.

Elbląg - Rączki Elbląskie - Święty Gaj - Dzierzgoń i...z powrotem przez Rychliki.


KSIĘŻYC - PLUTON

Wtorek, 28 września 2021 · dodano: 28.09.2021 | Komentarze 0

I nic nie zatrzyma już jesieni.
Pragnę uśpić swą pamięć, zmysłom czujność odebrać, by jakoś jesień tę przetrwać...

Edytka Górniak.
I ja.


KSIĘŻYC - PLUTON

Poniedziałek, 27 września 2021 · dodano: 27.09.2021 | Komentarze 1

...elbląski quiz z nutką sportową.
A Ty którą zaznaczysz odpowiedź ?


KSIĘŻYC - PLUTON

Niedziela, 26 września 2021 · dodano: 26.09.2021 | Komentarze 4

dziś w Elblągu odbyła się ciekawa impreza rowerowa.
Mając na uwadze fakt, że była oficjalna, a ja obiecałem sobie, że będę startował wyłącznie w oficjalnych ultra o powierzchni minimum 1000 kilometrów...nie uczestniczyłem.
Dystans wynosił...50 metrów. 
Udział w tym projekcie brał mój rowerowy Kolega...pytanie, Kto to taki ?

podpowiedzią są cztery zdjęcia.
Po ewentualnym odgadnięciu proszę napisać, które ze zdjęć było dla Was podpowiedzią.
...a z mojej strony- Wielkie Brawa.



...a ja jeżdżę teraz wyłącznie na Wigry 3.
Bo wiedziałem, że jak znowu wsiądę w tym roku na Wigry 3 to będzie już po wszystkim.
I jest.


KSIĘŻYC - PLUTON

Sobota, 25 września 2021 · dodano: 26.09.2021 | Komentarze 0

...miałem przyjemność uczestniczyć w projekcie mennonickie inspiracje.
mennonickie inspiracje


Księżyc - Pluton

Piątek, 24 września 2021 · dodano: 25.09.2021 | Komentarze 0

... jadę dalej.


MPP 3 relacja

Czwartek, 23 września 2021 · dodano: 24.09.2021 | Komentarze 0


...no to jest noc, a ja jadę dalej.
przez pierwsze pół godziny, Ktoś jedzie ze mną, nie pamiętam Kto...zjechał po pół godzinie do hotelu.
I wtedy właśnie zaczęło lać, jak na zamówienie.
No cóż. do mety miałem dokładnie 301 kilometrów.

przez godzinę jadę tak sobie w deszczu, i niby jest OK, ale jakoś muzyki nie czułem w tym momencie.
Zjeżdżam na przystanek i rozmontowuję z siebie zestaw nagłaśniający i czekam...i pojawiają się.
Elblążanin Grzesiek Paradowski z Kimś jeszcze.
Widząc ich jadących w totalnej ulewie dołączyłem do nich...jechali jednak, szkoda...mniej niż 20 km/h.
Wtedy też uświadomiłem sobie, że z Grzesiem jednak nie wjadę wspólnie na metę. Teraz też sobie nie pojechaliśmy dłużej razem, po kilku kilometrach pojawiła się charakterystyczna czerwona stacja CPN. W trójkę zjechaliśmy, a w niej było dwóch innych uczestników MPP, których osobiście nie znałem. I było tak...wszyscy w trójkę wchodzimy cali przemoknięci...dwójka moich kompanów rozbiera się już do odpoczynku, ja prawie też, ale widzę, że jeden z tej dwójki wstaje i zamierza jechać...wyjechałem więc wraz z nim.
Był to Marcin Gołoś.
jedziemy w kierunku Włoszczowej. Początkowo odcinek drogi był prosty, a nawet były zjazdy z jednym potężnym.
Trudno mi było jechać przy Nim na tej prostej w okolicach 30 km/h...nawet chciałem zostać, ale najpierw zaczęło lać, więc Marcin troszkę zwolnił, a potem nas obu dopadało spanie, więc jazda była już w moim rytmie. I co ? Mówiłem Marcinowi, że oprzytomnieję, jak tylko słoneczko w pełni oświetli świat...i gdy się tak stało, a stało się to wtedy, gdy nagle zaczynały się podjazdy...odjechałem mu w sposób znaczący. A wcześniej naprawdę oboje mocno zamulaliśmy. Później tylko raz na wysokości Krakowa jeszcze dołączył do mnie, gdy ja kończyłem śniadanko, a na metę jednak przyjechał blisko 3 godziny później.
a na prostej mało co nadążałem przy Nim. No cóż. takie życie.

potem więc jechałem ponownie samemu widząc na trasie licznych kibiców i kibicki.
Modliłem się tylko, aby wreszcie zaczęły się podjazdy, a miałem powody bo byłem już zaledwie 150 km przed metą, a od tego miejsca miało być zapowiadane 3000 metrów przewyższeń. Oczywiście zależało mi na tym, aby dogonić Marka Dive'a, oj cholernie mi na tym zależało.
Ale zgodnie z daną sobie obietnicą nie kontrolowałem jego sytuacji na drodze, byłem tylko pewien, że jedzie, że jedzie jeszcze przede mną.
wszedłem jednak na info Mareckiego i...dowiedziałem się, że Słońce zachodzi dzisiaj o 19:03.
To miała być dla nas zachęta do tego, aby na metę przyjechać jeszcze w dniu dzisiejszym do tej godziny właśnie.
Ja zakładałem godzinę 18:00, a nawet trochę przed.
No i o 10:53, gdy miałem nieco ponad 100 kilometrów dowiedziałem się przypadkiem tego, że Marek ma już 900 km, ja zaraz, a Grzegorz niebawem, a potem coś w stylu bez napinki, spokojnie itd itp...
rzeczywiście jechałem swoim tempem bezsprzecznie wierząc w swoje możliwości i rowerka, musiałem tylko znaleźć jakiś sklep, który ma takie łakocie, które najbardziej akceptuje mój organizm i moje ciało. W pierwszym i drugim sklepie nie udało mi się tego znaleźć, ale...w Budzowie znalazłem już taki sklep...normalnie poezja. Bo wszystko, zarówno to do picia, jak i do jedzenia miałem normalnie...co najlepsze.
A gdzie był Marek Dive ? Dosłownie 2 kilometry przede mną, ale ja o tym wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. 
Zjadłem, napiłem się i wyjechałem bez żadnego obijania się. Jadę, kogoś doganiam, nie pamiętam, nie uczyłem się numerów na pamięć, nie znałem Gościa, nagle w Jachówce skręcamy na Maków Podhalański i...niesamowity podjazd. Ten Gość zsiada z roweru widząc takie cudo i mówi do mnie, cytuję: "jak chcesz to jedź"- pewnie, że chciałem. Po wjechaniu na pierwszy ze wzniesień krzyknąłem mu: Zajebiście, 16 % !!. I wtedy to właśnie się wydarzyło. Skręcam nagle w lewo, droga oczywiście potężnie się kieruje w górę a przede mną...dwóch uczestników MPP, czyli Jan Szczypek i MarekDive właśnie. Co się więc wydarzyło ?

Najpierw wylał mi się pięciolitrowy słój miodu na serce. Bo to był koniec Marka właśnie.
Nie byłem złośliwy, bo krzyknąłem tylko...no, co jest Panowie ? Jedziemy !
A Oni nie tyle, co pchali rowery, co właśnie rowery wciągały Ich samych na szczyt.
Moje słowa zrozumieli chyba jednak jako złośliwe bo Marek krzyknął mi, abym zabrał jego wagę ciała, a Janek, że mam wziąć jego torbę bagażową. No zajebiście, pomyślałem, teraz mi wytykają to, że jadę wylajtowany, a na starcie jakoś nikt się mną nie przejmował.
Aha, no i moja wina, że jestem chudy, a jak na prostej nie mam sił i możliwości na zjazdach z powodu braku wagi to jest OK.
No i nikt nie zauważył, że w tym stroju, co jechałem w tym momencie trochę się gotowałem, dla lepszej nocy.
Nic Im nie odpowiedziałem, wjazd na szczyt był długi...jechałem przed siebie, ależ byłem uśmiechnięty bo ta elbląska meta była wyłącznie dla mnie. Będąc pewien, że tych podjazdów będzie więcej, a było jeszcze ładnych kilka wiedziałem, że Marek nie ma najmniejszych szans na to, aby do mnie dojechać. Zresztą, co tu pisać...już wtedy gdy Go zobaczyłem...był bez szans, jakichkolwiek. Wiedziałem, że już jadę po swoje. Bo góry to ja rowerowo kocham bardziej.

Wszystkie podjazdy podjechałem, szybciej lub wolniej, ale nie schodziłem z roweru. Przepiękne, strome, długie, z dobrym asfaltem, w pełnym słońcu, wiele. Niesamowite. Za Rdzawką jedynie po wjechaniu na szczyt przy DK47 przed trasą na Nowy Targ wbiegłem na CPN po picie, jak zwykle tylko te ulubione.
Ależ mnie niosło na tych podjazdach, wszystkie zaliczone  uśmiechem na twarzy, radosne, z utęsknieniem zaraz po jednym czekałem na kolejne, czekałem na jeszcze i jeszcze więcej.
A gdy skręciłem na Gliczarów Dolny to poczułem się jak w domu. Tak to było, tak Gliczarów zrobił na mnie wrażenie, bo po raz pierwszy miałem okazję wjechać na niego po przejechaniu blisko 1000 km. Ale zrobiłem to, było najtrudniej, ale nie spadłem z roweru.
Pewnie dlatego, że i pogoda była super. Tak, teraz była właściwa.

Tak więc, na Wierchu Olszański zacząłem się wydzierać w niebo głosy w ogóle nie zwracając uwagi na przypadkowych przechodniów.
Byłem szczęśliwy rowerowo.,
Prułem już do Bukowiny Tatrzańskiej, nie było sensu oglądać się za siebie. Bo to był dobry przejazd.
Udało się to ultra, mając na uwadze dwa poprzednie.

Na metę w schronisku Głodówka pojawiłem się o godzinie 17:40 dnia 14 września 2021 roku z czasem 56 godzin 40 minut.

...Marek Dive przyjechał o godzinie 19:19...czyli 16 minut po zachodzie słońca.
Na około 90- ciu kilometrach stracił do mnie godzinę i 39 minut. 
I na tym torcie zrobionym z trzech tegorocznych ultra ta sytuacja jest wisienką.
I byłoby to złośliwe z mojej strony, gdybym nie dopisał tego, że Marek to silny chłop.
Wiele razy wspólnie jeździliśmy, tak, Marek to silny chłop, ale góry są moje.
No cóż, i jak teraz żyć ? Mnie też wyprzedzają. Na mecie byłem 23- ci, ale najważniejsze, że Pierwszy z Elbląga, bo Grzegorz przyjechał po nas znacznie później.

reasumując...bez gór nie istnieję.


MPP dzień 2 relacja

Środa, 22 września 2021 · dodano: 22.09.2021 | Komentarze 0

W dniu wczorajszym w ramach projektu MPP przejechałem do północy 326 kilometrów.
Dziś oficjalnie przejadę 388 kilometrów, choć było ich trochę więcej.
W Płocku ze szprychy zsunął mi się magnes, nie wiem jak długo jechałem z licznikiem bez pracy.
gdy licznik mi nie mierzy kilometrów to ich potem nie zaliczam...to tak jakbym w tym czasie przestał istnieć...

Na trasę w miejscowości Brzozie powróciłem o godzinie 5.50.
Pierwsze kilometry takie trochę dziwne były dla mnie. Nigdy bowiem nie spałem na ultra, które ma zaledwie 1000 kilometrów.
Na trasie Nikogo...totalne pustkowie...o nie, kogoś nagle po godzinie jazdy widzę...okazał się nim Piotr Macheta z numerem startowym 117.
Porozmawiałem z nim dosłownie kilka sekund. Obiecałem sobie, że te Osoby do których teraz będę dojeżdżał będę pytał o to, czy spały.
Piotr nie spał, wyprzedziłem Go z prędkością 15 km/h !! Z mimiki Jego twarzy oraz sposobu jego poruszania się na rowerze wynikało to, że...chyba ten projekt MPP jest za trudny dla niego ( I był ). 
Potem mija kolejna godzina mojej jazdy, a nawet trzecia, a na trasie ani nikogo nie doganiam, ani nikt do mnie nie przyjechał.
pomyślałem sobie nawet, że pewnie jadę ostatni...no może przedostatni. Jak to możliwe, że na trasie jest ponad 120 osób, a ja od kilku godzin jadę sam ? Później w Płocku Lucjan napisał mi, że jestem właśnie w połowie stawki...to cóż robią Ci za mną ? ( zastanawiałem się ).
...ale wcześniej był Sierpc.
Od porannego wyjazdu nic nie miałem przy sobie, ani do picia, nic do jedzenia. Gdy wpadłem do Sierpca około godziny 9- tej po trzech godzinach jazdy bez żywności i picia to nie ryzykowałem z punktem kontrolnym- od razu wypatrywałem jakikolwiek sklep, a gdy go zobaczyłem to nawet nie zważając na stojące na pasie przeciwnego dla mnie ruchu samochody...podjechałem do niego. Kupiłem wszystko to, co lubię. Na ławce zrobiłem sobie dosłownie oazę. Co innego taka sytuacja pod domem. Oprócz dwóch hot dogów kupiłem dosłownie stertę swoich słodyczy i napoi, tych wyjątkowych dla mnie. fart niesamowity biorąc pod uwagę fakt, że zakładałem również to, że ani dzisiejszy obiad, ani kolacja też nie będą jakoś pożywne i interesujące.

Po śniadanku poczułem się lepiej, znacznie lepiej od Roberta nad ranem, nadal puściutko było na trasie, zajebiście. Pogoda Ok, stan nawierzchni również.
W międzyczasie zrobiłem swoją drugą fotkę na tym ultra, w miejscowości Pietrzyk...z pozdrowieniami dla Lucjana Pietrzyk.



A w Płocku spotkała mnie zajebista niespodzianka. Wpadam na pierwszą z charakterystycznych czerwonych stacji CPN przed którą stoi rower w barwach MPP. Gość robi zakupy, więc mimochodem mówię Mu cześć po czym sam podchodzę do kasy. Po wyjściu z budynku idę do uczestnika MPP i od razu pytam się Go...spałeś tej nocy ? ...a On coś mi mówi po angielsku i niemiecku, albo na odwrót.
Okazał się Nim Sebastian Schwesig z Niemiec. Z uwagi na mój little angielski tylko trochę porozmawialiśmy, ale zaskoczył mnie mimo wszystko- w swoim telefonie pokazał mi zdjęcia z moim wizerunkiem w stroju księżycowym zrobione na ranczu u Roberta Janika...mówił, że w Niemczech chwali się mną, tym że mnie zna, że mnie widział, opowiada innym o tym, co przejechałem, gdzie dojechałem...niesamowite, ależ mnie pozytywnie zaskoczył. Sebastian nie ukończył w efekcie MPP, a szkoda, bo miałem nadzieję porozmawiać z Nim jeszcze w Tatrach.

Z CPN szybko wyjechałem...samemu. Nadal jechałem głównie sam co jakiś czas doganiając Kogoś, Kto oczywiście nie spał tej nocy.
Z Nikim jednak nie jechałem razem, jakoś szybkościowo i stylowo zawsze ktoś nie pasował.
Na wysokości Skierniewic na przykład dogoniłem małżeństwo Koseskich. Porozmawialiśmy trochę bo się znamy doskonale, zjedliśmy nawet w tej okolicy wspólny obiad w postaci pizzy ( nic innego nie było do wyboru bo to pizzeria była ).
Ogólnie jednak dzisiejszy dzień trudny był dla mnie...drogi proste, bez znaczących wzniesień, zero jakichś większych miejscowości, uczestników MPP mijałem głównie w trakcie ich wypoczynków na przystankach lub na CPN- ach. Totalne nudy. A najgorszą sytuacją był brak wzniesień właśnie. Nic innego bowiem nie potrafi mnie zmobilizować do jazdy.
Zacząłem nawet się zastanawiać, w którym miejscu mogą znajdować się dwaj pozostali elblążanie? Kompletnie nie wchodziłem na mapę trasy i nie pytałem Innych osób o ich lokalizację. czytałem tylko sporadyczne wpisy Mareckiego...no i zaczęły się emocje !! ( choć w rzeczywistości te extra będą w jutrzejszym wpisie )

Już wyjaśniam: zobaczyłem taki wpis Mareckiego napisany przez Niego o godz. 20.32: Maro, jak zacznie Ciebie mulić to wbijaj na kwaterę lub przystanek jakby nic nie było. Masz już 700 km, szkoda byłoby to stracić. Roberto, Ty wiesz co robić ( i śmieszna ikonka ).
O kurde, pomyślałem sobie, a nadmienię, że ten wpis przeczytałem dokładnie o północy, gdy o tej porze to ja miałem właśnie 700 km,
czyli mam w plecy 3,5 godziny do Marka. I teraz tak, pomyślałem sobie, że jeśli MarekDive spał poprzedniej nocy to jest Gość bo zrobił sobie nade mną przewagę w dniu, gdy jakoś ta trasa bez wzniesień nie dała mi motywacji do jej pokonywania, co było tylko moim problemem... ale jeśli Marek nie spał to już jest to całkiem inna sprawa, to oznaczałoby jednak, iż jest słaby.
Zakładałem to, że jednak spał, no bo przecież widziałem Go na co dzień i choć doskonale odróżniam jazdę wokół domu od ultra to każdy przecież jakiś fason trzyma. I dobrze, że tak pomyślałem bo wtedy zaczął się ten wyścig.
I żeby było jasne, tej nocy i tak nie planowałem spać, zakładałem spać tylko jednej nocy i to już wykorzystałem.

I teraz takie coś...nie miałbym żadnych wytłumaczeń.
Race Around Poland, Maraton Rowerowy Dookoła Polski...to już wszystko minęło, to się nie liczy, to teraz nie bierze się pod uwagę.
Ja nie mogę się tłumaczyć, jakimś zmęczeniem, dla prawdziwego szosowca nie ma żadnego znaczenia to, czy się przejechało już 20, 50, czy 110 kilometrów...jeśli od tego jakiegoś miejsca ktoś do mnie dołączy wypoczęty to jedziemy tak samo równo, a nie ja będę się zasłaniał tym, że dziś mam więcej kaemów od niego. To bzdura, takich rzeczy nie można nawet wypowiadać, trzeba jechać wspólnie z taką samą siłą i tyle. Księżyc, Kosmos i robert1973 do czegoś przecież zobowiązuje. To był cel najistotniejszy...Marek i Grzegorz nie przyjadą na metę przede mną, a żeby było mi trudniej to nadal nie kontrolowałem ich sytuacji. Po prostu, tak jak Marecki napisał o mnie...wiedziałem, co robić. Wypatrywałem więc z utęsknieniem gór.



MPP dzień 1 relacja

Wtorek, 21 września 2021 · dodano: 21.09.2021 | Komentarze 2

...wykorzystując bezwzględnie to, że moje ciało już od dawna przestało się orientować w tym,
kiedy odpoczywa, kiedy regeneruje się, a kiedy jedzie na rowerze...pojechałem w dniu 10 września na Hel, aby następnego dnia stanąć na starcie ( po raz pierwszy !! ) Maratonu Północ Południe.
I wystartowałem- w dniu 11 września dokładnie o godzinie 9.00 z latarni morskiej, z Helu.


Wystartowały łącznie 122 osoby.
Wraz ze mną byli jeszcze dwaj elblążanie...Grzegorz Paradowski i Marek Piecek...będą emocje.
Początkowy odcinek do Władysławowa...przejazd w grupie, dość liczebnej w towarzystwie kochanych panów policjantów.
później trochę się pomieszało, ale grupki też były, starałem się nie jechać samemu, lecz w grupach co najmniej kilku osobowych.
Dosyć mam samotnej jazdy.
Jazda, jak jazda, Nic ciekawego, nic szczególnego.
To było trzeba zacząć, przejechać, to wszystko.
Dla mnie ponownie najważniejsze w tym wszystkim było to, że znowu spotkałem się z kolegami, z którymi widzę się 
wyłącznie podczas ultra. Można było porozmawiać, powspominać...coś zajebistego.

A trasa? Początkowo nie była łatwa, ale też nie stanowiąca żadnych utrudnień.
Deszcz wytasował Wszystkich prawidłowo. Oczywiście gdyby było to moje pierwsze ultra w tym roku...ale nie było.
Deszcz więc nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia, ba, nie obawiałem się ponadto, że zaszkodzi mojemu rowerkowi.
Deszcz lał, a ja wraz z innymi jechałem.
Od 160 kilometra głównie jechałem jednak sam, Kogoś dogoniłem, ktoś mnie wyprzedził i tak na zmianę.
Całkowicie się nie orientowałem w trasie, nie analizowałem jej, nic z tych rzeczy, czasami tylko wiedziałem na wysokości jakiej miejscowości jestem...to wszystko. To nie było dla mnie ważne.
Kilometry były wskaźnikiem dla mnie do tego, jak mało mi pozostało do Tatr.
Wielka przyjemność mnie spotkała podczas jazdy w totalnej ulewie wraz z Remkiem.
Jechaliśmy wspólnie przez jakieś kilkanaście kilometrów dosłownie śmiejąc się z deszczu i burzy, aż do Gniewu- tu się oddaliliśmy od siebie. Remek na podjazdach został...do Kwidzyna więc wjechałem samotnie.
W mieście dołączyłem do Wojtka Chusteckiego...obydwoje wjechaliśmy na słynną w tym mieście jedną z kilką czerwonych stacji CPN.
Akurat kończył posiłkować się w niej Wilku.
Odpoczynek, kolacja, albo obiad, jak kto woli. Byłem tu około godziny 20.
To już było jakieś 11 godzin jazdy. Nie wiem, co miałbym napisać szczegółowego o tych przejechanych blisko 250 kilometrach.
Myślami byłem w radości, że tu w ogóle jestem, że nadal mam możliwość pokręcić na kółeczkach, porozmawiać z kimś,
z kimś być w ogóle na trasie. Ostatnio przecież na mojej drodze totalne pustkowie rowerowe było.

Gdy w Kwidzynie wyszedłem z CPN- u to nagle zimno mi się zrobiło, oczywiście po 20 minutach wszystko wróciło do normy.
Przejazd do Kisielic odbywał się już w totalnych ciemnościach. Od tego czasu już nie padało, ubranie jednak oczywiście było nadal przemoczone i jakoś wyschnąć nie chciało. Tragedii nie było, regularna jazda sprawiała to, że ciało potrafiło się samo z siebie ogrzać.
W Kisielicach na innego typu stacji CPN przebywałem w grupie już kilkunastu osób...
To było takie ostatnie miejsce, gdzie w dniu dzisiejszym można było co nieco zjeść i się napić. Po niej był tylko Sierpc, czyli jakieś 120 kilometrów niczego.
Z Kisielic wyjechałem chwilę po godzinie 22- giej wjeżdżając w totalne ciemności dzisiejszej nocy. Jak dla mnie zero budynków, zero samochodów i ludzi, totalnie teren pustkowie.
Jechało się zajebiście, nie padał deszcz, komfortowo było, nie czułem przenikliwego zimna.
W przeciwieństwie do RAP i MRDP na tym maratonie ubrany byłem w strój z długimi rękawami i nogawkami.
Podobnie jednak jak w uprzednich maratonach tak i teraz nie miałem żadnego bagażu, jedynie torebkę pod siodłową z najbardziej potrzebnymi akcesoriami rowerowymi...nic szczególnego. Kurtka przeciwwiatrowa miała za zadanie ratować mi życie.
Fajnie się jechało, choć mi...przyznam się trochę nie chciało.
Jadę sobie obok Wojtka Chusteckiego i tak sobie rozmawiamy...a ja mu nagle mówię, że mając na uwadze fakt, że jest już 23- cia to pojechałbym sobie z jakąś godzinę i z chęcią gdzieś bym się położył...a On mi na to, że za 30 kilometrów ma zamówioną miejscówkę, więc jeśli tylko chcę to mogę wraz z nim z jej skorzystać. Zajebista propozycja biorąc pod uwagę fakt, że już dziś naprawdę jakoś nie miałem weny do jazdy.
Mając na uwadze to, że w ogóle nie brałem pod uwagę jazdy non stop w MPP, a wyłącznie spanie podczas jednej nocy, wolałem pierwszej nocy się położyć, w miarę będąc zmęczonym, niż na odwrót...w czasie tej drugiej po przejechaniu 700 kilometrów.
Miałem bowiem taki plan, aby przed górami być wypoczętym, bo to one miały dać mi najwięcej przyjemności z tego przejazdu.

O północy znajdowałem się w miejscowości Nielbark w rejonie DK nr 15.
jeszcze nadal jechałem bo do noclegu pozostało mi jakieś kilkanaście kilometrów.
Wraz z Wojtkiem w miejscowości Brzozie zjechaliśmy dokładnie 3,3 km z trasy do miejscowości Mały Głęboczek.
I tu dotarliśmy przed 1 w nocy.
To był dobry pomysł.
przed zaśnięciem ze wszystkich kieszonek stroju wygrzebałem sześć batonów, a Wojtek podratował mnie jeszcze swoimi dwoma z czterech jego ostatnich.
Super Gość. 
Zasnąłem zaraz po ich zjedzeniu...