Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 577467.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



MPP 3 relacja

Czwartek, 23 września 2021 · dodano: 24.09.2021 | Komentarze 0


...no to jest noc, a ja jadę dalej.
przez pierwsze pół godziny, Ktoś jedzie ze mną, nie pamiętam Kto...zjechał po pół godzinie do hotelu.
I wtedy właśnie zaczęło lać, jak na zamówienie.
No cóż. do mety miałem dokładnie 301 kilometrów.

przez godzinę jadę tak sobie w deszczu, i niby jest OK, ale jakoś muzyki nie czułem w tym momencie.
Zjeżdżam na przystanek i rozmontowuję z siebie zestaw nagłaśniający i czekam...i pojawiają się.
Elblążanin Grzesiek Paradowski z Kimś jeszcze.
Widząc ich jadących w totalnej ulewie dołączyłem do nich...jechali jednak, szkoda...mniej niż 20 km/h.
Wtedy też uświadomiłem sobie, że z Grzesiem jednak nie wjadę wspólnie na metę. Teraz też sobie nie pojechaliśmy dłużej razem, po kilku kilometrach pojawiła się charakterystyczna czerwona stacja CPN. W trójkę zjechaliśmy, a w niej było dwóch innych uczestników MPP, których osobiście nie znałem. I było tak...wszyscy w trójkę wchodzimy cali przemoknięci...dwójka moich kompanów rozbiera się już do odpoczynku, ja prawie też, ale widzę, że jeden z tej dwójki wstaje i zamierza jechać...wyjechałem więc wraz z nim.
Był to Marcin Gołoś.
jedziemy w kierunku Włoszczowej. Początkowo odcinek drogi był prosty, a nawet były zjazdy z jednym potężnym.
Trudno mi było jechać przy Nim na tej prostej w okolicach 30 km/h...nawet chciałem zostać, ale najpierw zaczęło lać, więc Marcin troszkę zwolnił, a potem nas obu dopadało spanie, więc jazda była już w moim rytmie. I co ? Mówiłem Marcinowi, że oprzytomnieję, jak tylko słoneczko w pełni oświetli świat...i gdy się tak stało, a stało się to wtedy, gdy nagle zaczynały się podjazdy...odjechałem mu w sposób znaczący. A wcześniej naprawdę oboje mocno zamulaliśmy. Później tylko raz na wysokości Krakowa jeszcze dołączył do mnie, gdy ja kończyłem śniadanko, a na metę jednak przyjechał blisko 3 godziny później.
a na prostej mało co nadążałem przy Nim. No cóż. takie życie.

potem więc jechałem ponownie samemu widząc na trasie licznych kibiców i kibicki.
Modliłem się tylko, aby wreszcie zaczęły się podjazdy, a miałem powody bo byłem już zaledwie 150 km przed metą, a od tego miejsca miało być zapowiadane 3000 metrów przewyższeń. Oczywiście zależało mi na tym, aby dogonić Marka Dive'a, oj cholernie mi na tym zależało.
Ale zgodnie z daną sobie obietnicą nie kontrolowałem jego sytuacji na drodze, byłem tylko pewien, że jedzie, że jedzie jeszcze przede mną.
wszedłem jednak na info Mareckiego i...dowiedziałem się, że Słońce zachodzi dzisiaj o 19:03.
To miała być dla nas zachęta do tego, aby na metę przyjechać jeszcze w dniu dzisiejszym do tej godziny właśnie.
Ja zakładałem godzinę 18:00, a nawet trochę przed.
No i o 10:53, gdy miałem nieco ponad 100 kilometrów dowiedziałem się przypadkiem tego, że Marek ma już 900 km, ja zaraz, a Grzegorz niebawem, a potem coś w stylu bez napinki, spokojnie itd itp...
rzeczywiście jechałem swoim tempem bezsprzecznie wierząc w swoje możliwości i rowerka, musiałem tylko znaleźć jakiś sklep, który ma takie łakocie, które najbardziej akceptuje mój organizm i moje ciało. W pierwszym i drugim sklepie nie udało mi się tego znaleźć, ale...w Budzowie znalazłem już taki sklep...normalnie poezja. Bo wszystko, zarówno to do picia, jak i do jedzenia miałem normalnie...co najlepsze.
A gdzie był Marek Dive ? Dosłownie 2 kilometry przede mną, ale ja o tym wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. 
Zjadłem, napiłem się i wyjechałem bez żadnego obijania się. Jadę, kogoś doganiam, nie pamiętam, nie uczyłem się numerów na pamięć, nie znałem Gościa, nagle w Jachówce skręcamy na Maków Podhalański i...niesamowity podjazd. Ten Gość zsiada z roweru widząc takie cudo i mówi do mnie, cytuję: "jak chcesz to jedź"- pewnie, że chciałem. Po wjechaniu na pierwszy ze wzniesień krzyknąłem mu: Zajebiście, 16 % !!. I wtedy to właśnie się wydarzyło. Skręcam nagle w lewo, droga oczywiście potężnie się kieruje w górę a przede mną...dwóch uczestników MPP, czyli Jan Szczypek i MarekDive właśnie. Co się więc wydarzyło ?

Najpierw wylał mi się pięciolitrowy słój miodu na serce. Bo to był koniec Marka właśnie.
Nie byłem złośliwy, bo krzyknąłem tylko...no, co jest Panowie ? Jedziemy !
A Oni nie tyle, co pchali rowery, co właśnie rowery wciągały Ich samych na szczyt.
Moje słowa zrozumieli chyba jednak jako złośliwe bo Marek krzyknął mi, abym zabrał jego wagę ciała, a Janek, że mam wziąć jego torbę bagażową. No zajebiście, pomyślałem, teraz mi wytykają to, że jadę wylajtowany, a na starcie jakoś nikt się mną nie przejmował.
Aha, no i moja wina, że jestem chudy, a jak na prostej nie mam sił i możliwości na zjazdach z powodu braku wagi to jest OK.
No i nikt nie zauważył, że w tym stroju, co jechałem w tym momencie trochę się gotowałem, dla lepszej nocy.
Nic Im nie odpowiedziałem, wjazd na szczyt był długi...jechałem przed siebie, ależ byłem uśmiechnięty bo ta elbląska meta była wyłącznie dla mnie. Będąc pewien, że tych podjazdów będzie więcej, a było jeszcze ładnych kilka wiedziałem, że Marek nie ma najmniejszych szans na to, aby do mnie dojechać. Zresztą, co tu pisać...już wtedy gdy Go zobaczyłem...był bez szans, jakichkolwiek. Wiedziałem, że już jadę po swoje. Bo góry to ja rowerowo kocham bardziej.

Wszystkie podjazdy podjechałem, szybciej lub wolniej, ale nie schodziłem z roweru. Przepiękne, strome, długie, z dobrym asfaltem, w pełnym słońcu, wiele. Niesamowite. Za Rdzawką jedynie po wjechaniu na szczyt przy DK47 przed trasą na Nowy Targ wbiegłem na CPN po picie, jak zwykle tylko te ulubione.
Ależ mnie niosło na tych podjazdach, wszystkie zaliczone  uśmiechem na twarzy, radosne, z utęsknieniem zaraz po jednym czekałem na kolejne, czekałem na jeszcze i jeszcze więcej.
A gdy skręciłem na Gliczarów Dolny to poczułem się jak w domu. Tak to było, tak Gliczarów zrobił na mnie wrażenie, bo po raz pierwszy miałem okazję wjechać na niego po przejechaniu blisko 1000 km. Ale zrobiłem to, było najtrudniej, ale nie spadłem z roweru.
Pewnie dlatego, że i pogoda była super. Tak, teraz była właściwa.

Tak więc, na Wierchu Olszański zacząłem się wydzierać w niebo głosy w ogóle nie zwracając uwagi na przypadkowych przechodniów.
Byłem szczęśliwy rowerowo.,
Prułem już do Bukowiny Tatrzańskiej, nie było sensu oglądać się za siebie. Bo to był dobry przejazd.
Udało się to ultra, mając na uwadze dwa poprzednie.

Na metę w schronisku Głodówka pojawiłem się o godzinie 17:40 dnia 14 września 2021 roku z czasem 56 godzin 40 minut.

...Marek Dive przyjechał o godzinie 19:19...czyli 16 minut po zachodzie słońca.
Na około 90- ciu kilometrach stracił do mnie godzinę i 39 minut. 
I na tym torcie zrobionym z trzech tegorocznych ultra ta sytuacja jest wisienką.
I byłoby to złośliwe z mojej strony, gdybym nie dopisał tego, że Marek to silny chłop.
Wiele razy wspólnie jeździliśmy, tak, Marek to silny chłop, ale góry są moje.
No cóż, i jak teraz żyć ? Mnie też wyprzedzają. Na mecie byłem 23- ci, ale najważniejsze, że Pierwszy z Elbląga, bo Grzegorz przyjechał po nas znacznie później.

reasumując...bez gór nie istnieję.



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!