Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 575216.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:3241.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:104.55 km
Więcej statystyk
  • DST 150.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg-Nowa Wieś Malborska-Elbląg-Nowy Dwór Gdański-Elbląg

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 31.07.2011 | Komentarze 0

Jazda po płaskiej drodze jak patelnia- a bo mnie jakoś kolano prawe jeszcze boli- trudno, jeździć muszę, a do tańczenia się nie nadaję / zaufani wiedzą o co chodzi /. Jadąc od Nowego Dworu na odcinku 20 KM najpierw wyprzedziło mnie 140 samochodów, a potem ja wyprzedziłem ich 200-cie. Korek był taki o 19- tej.


  • DST 5.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg

Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

Dziś rowery moje odpoczywają.


  • DST 50.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg-Stobna-Elbląg

Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

Druga lajtowa przejażdżka. Plecy mnie już mocno nie bolą, ale coś w kolanie nadal jeszcze czuję. Nie ma tragedii.


  • DST 50.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg-Nowinki-Elbląg

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

Wieczorna lajtowa przejażdżka z bolącym kolanem i plecami. Nic szczególnego. W siąpającym deszczu oczywiście. Trudno rozruszać się muszę.


  • DST 20.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg

Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

Zwykła jazda po mieście- załatwianie spraw. Plecy mnie bolą cholernie po tym ultramaratonie, a poza tym tylko prawe kolano.


  • DST 4.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków- miasto

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 30.07.2011 | Komentarze 0

Do Krakowa przyjechałem z Ustrzyk Górnych o 22.20. Zjadłem kolację i pojeździłem sobie trochę po starówce do północy. Stawy w nogach trochę bolą.


  • DST 274.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opatów- Nowa Dęba-Rzeszów-Brzozów-Sanok-Lesko-Ustrzyki Dolne-Ustrzyki Górne

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 29.07.2011 | Komentarze 3

Pół godziny po północy byłem na PK w Lipnikach. Trochę dało mi to do myślenia. Rok temu byłem tu blisko dwie godziny wcześniej...nic nie chciałem zwalać na pogodę, tymbardziej na samopoczucie. Kompletnie nie wiedziałem jak jechać...czy przyspieszyć, czy jechać tak, aby kostki w nogach bolały jak najmniej? Na tym punkcie byliśmy we "trójkę"-serdeczne pozdrowienia dla Marka Pilucha, który sympatycznie się o mnie wcześniej wypowiadał. Z tego punktu wyjechaliśmy razem- Marek z Open pierwszy, pojechałem za Nim tylko dlatego, aby widzieć czerwoną jego lampkę, aby w ten sposób nad czymś się skupić i nie zasnąć. Trasa do Nowej Dęby była zdecydowanie lekko z górki- pedałowałem na tym etapie tylko jedną nogą- teraz cel miałem jedyny: dojechać z takimi bólami / nie większymi / do RZESZOWA !!
Po przejechaniu mostu nad Wisłą zobaczyłem tablicę miasta: Tarnobrzeg- przeżyłem małe chwile grozy bo to miasto leżało z boku trasy...okazało się jednak, że znowu dałem się nabrać tak jak przed rokiem- niby tablica ta jest, ale Tarnobrzeg leżał kilkanaście km obok. Na PK w Nowej Dębie byłem o 3;16. Zjadłem kolejny solidny posiłek- wyjechałem z Pk wraz z Tadeuszem Dubielem- ale miałem farta ! Tadeusz jechał głównie przede mną- solidnie jechał, a co najważniejsze na odcinku do Rzeszowa zrobił tylko jedną kilkunastusekundową przerwę. Nie mogłem się od niego oddalić- znał Rzeszów bo pochodzi z pobliskiego Łańcuta- tak więc przez Rzeszów i do kolejnego PK dojechaliśmy bez problemów,bez patrzenia na mapę.
W ten oto sposób o 6:50 znajdowałem się czternastym PK mając oficjalnie zaliczone 860 KM. Z niezwykłą radością zadzwoniłem do Kuzyna Mariusza i do Piotra.CZ- byłem niesamowicie szczęśliwy, że zaczynają się już góry, że pozostał mi ostatni etap, choć niby najtrudniejszy. Po wjechaniu na pierwsze trzy-cztery solidne wzniesienia nie czułem, aby okolice kostki w stopach jakoś bardziej mnie bolały. Skoro nacisk na pedały był większy, a ja nie czułem większego bólu...byłem szczęśliwy. Poczyłem się tyle mocniejszy psychicznie, że mógłbym chybą pęknąć z wrażenia. W Sanoku byłem 0 11:05, za Leskiem była taka burza, że znowu miałem obawy co do normalego ukończenia wyścigu. Deszcz to nic, ale zrobiło się trochę chłodniej- a ja byłem w krótkich spodniach i koszulce- do tego był też mocny wiatr. W pewnym momencie Tadeusz mnie wyprzedził bo schowałem się na przystanku- widząc jak mnie mija początkowo chciałem wyjechać w deszczu do niego, ale...jak zobaczyłem co robi z wodą jadący za nim w jego kierunku TIR- postanowiłem zaczekać na zmianę pogody. I chyba dobrze zrobiłem bo po zaledwie kilku minutach już tylko kropiło. Zacząłem Tadusza gonić no i Go dogoniłem. W przedostatnim PK w Zagórzu byliśmy o godzinie 14;23. Do tego PK jechałem albo przed, albo za Tadeuszem Dubielem. Teraz postanowiłem się od niego odłączyć bo trochę był wolniejszy na wzniesieniach. Te najbliższe największe podjazdy, aż do m. Lutowiska pokonałem na rowerze stojąc na pedałach- sumienie nie pozwalało mi schodzić z roweru. W Lutowiskach na najwyższym wzniesieniu zatrzymałem się...nie dbałem o czas. Bo to takie miejsce, gdzie jest wspaniały widok na góry Bieszczadzkie. Nie mogłem oprzeć się temu wrażeniu. Rower zostawiłem w rowie i ledwo ledwo jak kaleka wszedłem jeszcze trochę pod górkę po trawie- jakiś chłopczyk podszedł do mnie i spytał się, czy może mi zrobić zdjęcie. Oczywiście mi je zrobił, a jak wsiadłem na rower i zaczynałem szybko zjeżdżać w dół wraz z rodzicami krzyczał dopingując mnie. Do mety miałem wtedy jakieś 20 KM- ostatnie 14 KM było już bez żadnych podjazdów i zjazdów. Nareszcie jechałem uspokojony- bo wiedziałem, że pokonałem siebie. Nie odpuszczałem mimo wszystko jadąc w granicach 30 KM/h.
Na metę wjechałem o 16;24. Klaskano mi tak jak zapewne innym- pamiętam dokładnie jakie wtedy słowa wypowiedziałem zarówno do siebie, jak i innych: "dzisiaj już na rower nie wsiądę".
Byłem przepełniony szczęściem. Już zeszłoroczny BB Tour był moim sukcesem. Powtórzyć sukces jest jeszcze trudniej, niż odnieść go po raz pierwszy. Ci co mnie znają myślą, że skoro tłuczę tyle KM to taki maraton jest albo powinien być dla mnie zwykłą rzeczą. On jest inny- co tydzień mogę z Kimś jeździć z Elbląga do Częstochowy bo takich wyjazdów będzie dużo. BB Tour jest jeden w roku- wiadomo, że trzeba wiele naraz spełnić czynników by Go zaliczyć- i co mi byłoby z tego, jak przez inne dni nie,a właśnie tylko raz w roku podczas uczestnictwa w BB coś by mi się stało z rowerem lub ze zdrowiem ? Dlatego do tego ultramaratonu podchodzę z pokorą. Prawdziwy sukces musi chodzić w parze z pokorą.
Czułem, że wielu kolegów elbląskich rowerzystów śledzi moje wyczyny za pomocą komputera. Najbardziej chciałbym podziekować jednak Tomkowi J. oraz Piotrkowi.CZ-dzwonili do mnie wiele razy- Tomek nie dawał mi spokojnie zjeść, gdy zaś słuchałem Piotrka to musiałem zwolnić bo jechałem. Nie przeszkadzali mi jednak, ani przez chwilę- to dzięki Nim poczułem się na trasie tak, jakbym był potrzebny. "W końcu" byłem jedynym uczestnikiem z całego naszego województwa. Wiele potrzebnych słów usłyszałem także od Kuzyna Mariusza- wiedziałem również, że moje wyczyny obserwuje jego syn, a mój siostrzeniec: Dawid- ucieszyło mnie to bardzo.
Treść SMS-a, którego otrzymałem będąc na mecie od Mirka była... życzę innym, by takie słowa do nich pisano. To było dla mnie jak druga nagroda za mój trud...coś niesamowitego.
Nic się nie zdarza, jeśli nie jest wpierw marzeniem. A ten właśnie ultramaraton był moją drogą, Ustrzyki Górne marzeniem. I teraz będę miał koszulkę z cyfrą X2 o innym także kolorze. Podczas jazdy nie miałem głowy do robienia zdjęć, a teraz nie mam głowy do pisania większych szczegółów. Jeśli Ktoś będzie chciał na osobności ze mną o ultramaratonie później porozmawiać to będę mówił godzinami.
Kiedy budzę się rano, nie myślę o śniadaniu. Rower? Życie jest trudne. Zawsze szukałem czegoś, co by je odmieniło i nadało mu jakieś znaczenie, coś w co można wierzyć.
I to jest to.
PK w m. Guzów- bardzo dobre jedzenie © Robert1973

Teraz zaczną się góry-PK za Rzeszowem © Robert1973

To wzniesienie w Lutowiskach © Robert1973

META w Ustrzykach Górnych © Robert1973

Nagrodzeni kategoria SOLO © Robert1973

KATEGORIA SOLO © Robert1973

Rzecywiste Kilometry © Robert1973

MIchał z Warszawy- WILK © Robert1973


  • DST 394.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toruń-Włocławek-Soczewka-Gubin-Sochaczew-Grójec-Radom-Ostrowiec Św-Opatów

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 28.07.2011 | Komentarze 2

Około 3 rano byłem we Włocławku. Tu PK zarządzał znany mi z ubiegłego BB Tour Rebe. Jak zobaczył w jakim stanie jestem to opiekował się mną jak własnym synem. Dał mi leżak, herbatę i przykrył mnie kocem. Gdy już tak wpadłem w gębię tego leżaka to nie miałem siły na nic. Byłem wyczerpany. Nie, nie byłem zmęczony, ale bardzo niepokoił mnie ból dwóch kostek i miejsca pod kolanem prawej nogi. Niby miałem siły, ale pedałując raz tylko jedną potem drugą nogą, jakby mi te siły zabierało. Do Włocławka droga to tragedia tak jak przed rokiem- Po Włocławku było super. Cały czas byłem niedaleko owej grupy 10 kolarzy. Za dużo jednak sikali po drodze- przed m. Soczewka wraz z Andrzejem Włodarskim odłączyłem się od nich.
Do Gąbina przyjechałem ok 7 rano- to połowa trasy. Kostki już mi spuchły konkretnie, Andrzejowi zaś kolano. Rok temu w dobę dojechałem do Sochaczewa -540 KM, dziś w dobę zrobiłem jakieś 20 km mniej. Już powoli zaczęło się źle dziać w mojej psychice. Zacząłem nagle myśleć co będzie jak nie dojadę ?. Kilka km przed kolejnym PK w m. Guzów wraz z Andrzejem na stacji paliw kupiliśmy Ibuprom. Wzieliśmy po dwie tabletki- po kilkunastu minutach ból jakby trochę odchodził.
W Guzowie byłem równo o 10 rano. Teraz myślałem, że realny jest dojazd do Wsoły, a co potem, zobaczę. Nie padało, ale teraz wiatr był w twarz. Jechałem za dużymi grupami licząc, że ktoś zna drogę bo mnóstwo było dla nas zakazów. Przed m. Wsola złapał nas jeszcze ulewny kilkuminutowy deszcz, a potem siąpający.
W Grójcu byłem o 13- tej, we Wsoli jakoś po 16-tej. Okazało się, że tu nie jest główny PK, ten zaś będzie w następnym PK w Iłży. Od tej chwili Andrzej podjął decyzję o rezygnacji z dalszej jazdy- już miałem informację o rezygnacji kilku innych osób. Przed wyjazdem w dalszą drogę do hotelu zdążył przyjechać lekarz- staliśmy wokół niego w kilka osób- każdy wyciągał rękę do niego, by dostać tabletki przeciwbólowe. Wielu osobom przewiało stawy lub coś innego.
Zdążyłem wjechać do Radomia- burza taka nagle powstała z piorunami, że było mi już wszystko jedno- wyprzedzające Tiry jeszcze bardziej mnie moczyły i innych. Do Iłży dojechałem- tu zjadłem gorący posiłek. Siedziałem jednak cały mokry, w butach tylko woda. Któś powiedział, że lać będzie nadal, choć nie mocno. Z Iłży wyjeżdżałem o 21- szej. Chwilami przechodziła mnie myśl,aby się przespać i nie walczyć o jakiś wynik...bardziej jednak było we mnie przeczucie, że muszę jechać dalej. Ja już nie chciałem dalej jechać, ja wiedziałem, że już tylko muszę jechać. Było ciemno, a mi zimno. Deszcz oczywiście lał. Wyjechałem z Iłży kompletnie sam- ten odcinek znam dobrze. Od tej chwili pomyślałem sobie...trudno. Uznałem, że teraz rozpoczynam najgorszą wycieczkę w tym roku, któą muszę zaliczyć. Pocieszałem się tym, że pozostało mi tylko 300 KM, a czas przecież do jasnej cholery przecież się kiedyś skończy. No i zdarzył się cud !! W Ostrowcu Świętokrzyskim deszcz przestał padać- było potem nawet ciepło /15 stopni / więc jadąc szybko nawet trochę wyschłem. Do Opatowa było trochę górek- nie zrobiły na mnie wrażenia tylko dlatego, że wiedziałem jakie są. Ale się namęczyłem i tak. Ciągle czułem ból w kostkach- choć nie duży. Bałem się jednak, że jak tabletki przestaną działać to pękną mi nogi. Zbliżałem się do kolejnego PK w m. Lipnik i postanowiłem że nadal będę jechać kolejną noc bez spania. Byłem dumny z siebie, z tego co już przejechałem- niby doznałem kontuzji, ale w końcu miałem lepszy rower... i to mnie trochę podbudowywało...nie mówiąc o dzwoniących do mnie kolegach z Elbląga, o których napiszę później.


  • DST 377.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świnoujście-Łobez-Drawsko Pom- Czaplinek-Wałcz- Piła-Kruszyna-Toruń

Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 28.07.2011 | Komentarze 2

Wstałem po 6 rano. O 7.30 jechałem już promem Bielik na miejsce początkowego startu. Nie miałem głowy do robienia zdjęć- przepełniony byłem całkowicie emocjami.
Ostatnbie chwile przed startem © Robert1973

Już się grupujemy powoli © Robert1973

To miejsce ostrego startu © Robert1973

1 KM od promu- ostry start © Robert1973

Ci startowali przede mną © Robert1973

Zdzisłąw Kalinowski © Robert1973

Wczoraj od Kuzyna Mariusza dostałem dobre słowo...na początek. Od dziś musiałem już radzić sobie sam. Ruszyłem ok.8.40- nie przypominam sobie, abym o czymś innym myślał- nawet nie pamiętam o której dokładnie ruszyłem. Nagle ktoś powiedział, abym podjechał do lini, po czym za chwilę odjechałem. Naprawdę przeżywałem ten start, ten cały wyścig. Podobnie czułem się rok temu. Każdego roku będzie moim celem...najważniejszym. I tylko dlatego, że trzy lata temu nie wyobrażałem siebie nawet na starcie. A dziś...już jestem na nim drugi raz.
Od razu jechałem blisko 35 KM/h- początkowo nie padało, ale jezdnia była mokra- jechałem z wiatrem, więc pod wpływem prędkości i tak byłem mokry. W okolicy Międzyzdroi- 15 KM- zaczęło padać. Nadal jechałem szybko- dość powiedzieć, że na ok. 20 KM dogoniłem Daniela Śmieja, który wyjechał przede mną 3 minuty- a On dobry jest. Wraz z nim wjechałem na pierwszy PK- ok 80 KM. Byłem tak mokry, że po zatrzymaniu się nie wiedziałem co robić. Zdążyłem wziąć przysługujące mi jedzenie- kiedy zjadłem drożdżówkę- Daniela już nie było, nikogo nie było. Bezwładnie wyruszyłem- nie byłem zmęczony, ale potwornie mokry. Na niebie żadnych przejaśnień. Jechałem nadal ponad 30 KM/h. Na 2 PK w Drawsku Pomorskim po posiłku odjechałem kilometr i zorientowałem się, że zostawiłem kask- trzeba było wracać. Trudno. Nadal deszcz, deszcz i deszcz. Pozdrawiam Tych, którzy mi mówili, że mam się cieszyć, że będę jechał z wiatrem i ku lepszej pogodzie. W efekcie w deszczu jechałem tak jak inni około 150 KM. Co było potem? Potem 150 KM schłem. Pocieszało mnie tylko, że na głównym PK w Kruszynie k. Bydgoszczy miałem suche ubrania. W Wałczu zaczęła mnie boleć noga pod kolanem. Na około 250 KM bolały mnie na zmianę dwie kostki- tak jakbym je przewiał. W Kruszynie byłem jakoś o 20-tej. Godzinna przerwa w suchych ubraniach pozytywnie mnie nastawiała do dalszej jazdy. Trasę do Torunia przejechałem głównie z Andrzejem Włodarskim- na przemian regulaminowo 100 metrów albo za nim albo przed nim. Na 10 KM przed Toruniem dogoniła nas grupa 10 osób i dobrze bo w ten sposób nie błądziłem w Toruniu. Nogi bolały mnie coraz bardziej. Najważniejsze, że psychicznie byłem wciąż mocny. Andrzej który ze mną jechał także narzekał na ból w nogach. On w efekcie dołączył do tej grupy, ja musiałem jechać za nimi. Ten dzień jakoś szybko minął- udało mi się nie wpaść na drogi ekspresowe. Najgorsze, że kotś mówił, że niebawem wciąż będzie lało. Ale nic- jechałem dalej, bez spania.


  • DST 14.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Elbląg-miasto,Świnoujście-miasto

Piątek, 22 lipca 2011 · dodano: 28.07.2011 | Komentarze 0

Rankiem udałem się na Dworzec PKP- o 8.02 odjechałem do Świnoujścia. Stojąc na peronie w jadącym obok pociągu do Olsztyna zauważyłem machającego do mnie Marka B.
Do Świnoujścia dojechałem z małym spóźnieniem - byłem tu około godz.18- tej. Powiem tak- nie lało, ale deszcz lekko siąpał- wszędzie było mokro. Odprawa została zaplanowana na godzinę 19- tą. Okazało się, że jest jedna znacząca zmiana. Szef wyścigu Robert Janik ogłosił, że jest całkowity zakaz jazdy drogami ekspresowymi i innymi, gdzie jest zakaz dla rowerów. Za przejazd takimi drogami będzie naliczane 12 godzin kary. A tak ogólnie to wszystko po staremu- dużo znajomych rowerzystów. Wszyscy pogodnie nastawieni- tyle, że pogoda była trochę nie bardzo. Wieczorem pochodziłem sobie trochę po mieście myśląc tylko o jednym... ciekawe o czym?
Pozytywnie nastawiał mnie kuzyn Mariusz, który zadzwonił do mnie. To ważne było. Nie bałem się nie tyle ogólnie samego wyścigu bo byłem pewien że przed czasem i tak dojadę, co sposobu jego przejechania. Na jutro pogoda nie wiele ma się zmienić, a i po drodze ma być niezbyt dobra.
Stacjonowałem w Ośrodku Wypoczynkowym FALA przy ul. Sienkiewicza 15.