Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 605496.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2021

Dystans całkowity:2739.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:101.44 km
Więcej statystyk

MRDP- relacja KONIEC

Poniedziałek, 20 września 2021 · dodano: 20.09.2021 | Komentarze 3

...z Goleniowa wyjechałem o 5 nad ranem. Jest 30 sierpnia 2021 roku.
pierwsze 30 minut wspaniałe.
Potem zaczęło lać, aż do samego Wolina. Lało przed dobrą godzinę. Intensywna ulewa.
Kogoś widziałem się chowającego na przystanku, ale ja się nie zatrzymywałem.
czas nie był już dla mnie elastyczny, musiałem jechać bez względu na pogodę. I jechałem.
Za Wolinem lać przestało, byłem totalnie jednak przemoczony dojeżdżając do Międzyzdroi po cichu liczyłem na to, że wyschnę w słońcu
...a tu kolejna niespodzianka- silnie, potężnie silnie wiejący w twarz przenikliwie zimny wiatr.

no cóż, pomyślałem sobie, że nie będzie wojny, nie będzie nawet zdenerwowania.
mając na uwadze swoje zajebiście, ale to bardzo zajebiście wspaniałe uczucie
poddałem się całkowicie temu zjawisku i grzecznie jechałem sobie przed siebie, oczywiście wolniej niż zwykle,
ale jechałem. tak jakbym jechał na Wigry 3, kiedy już nic nie jest zależne ode mnie.
Moim zadaniem było jedynie być tutaj i ja tu jestem. Dokładnie po raz trzeci w ramach projektu MRDP.
Jechałem wolno odkąd wjechałem na północny odcinek trasy, rankiem.
Po południu jechałem jeszcze wolniej, potem jeszcze wolniej, aż w końcu na obwodnicy Łeby późnym wieczorem jechałem już bardzo wolno. Licznik wskazywał chwilami najwyżej 12 km/h. Tu wiało już dosłownie z każdej strony oprócz tej w plecy.
Według mnie nie było sensu walczyć naciskając mocniej niż zwykle na pedały. Teren w tym miejscu był całkowicie odkryty, przestrzenny na maksa. Nie ma sensu więc opisywać odcinka Międzyzdroje- Łeba. Nic szczególnego. To była nieustanna walka z wiatrem.
Odpocząłem trochę w Kołobrzegu, gdzie zjadłem obiad, poza tym jechałem non stop raz pod większy, raz pod mniejszy wiatr.
Niby oryginalnie wiał z północy, czyli w bok...nic z tego.

W Łebie na CPN- ie dosłownie padłem na podłogę jedząc i pijąc wyłącznie to, co ujawniłem tam najlepsze i najsłodsze dla mojego organizmu. Głupi miałem jeszcze nadzieję, że ten późny wieczór, a następnie noc uspokoją ten wiatr.
Nic z tego. Wiało mi do samej mety, zwłaszcza w okolicach mety.
Na ostatnich 200 kilometrach na trasie byłem totalnie sam, wcześniej miałem kontakt z dwiema osobami, teraz nie.
Nie miałem już żadnych sił. Dobrze, że chociaż potem nie łudziłem się niczym, nawet zjazdów nie brałem pod uwagę, że pomogą mi podczas jazdy w czymkolwiek...normalnie zjeżdżając ale nie pedałując zatrzymywałem się, taki był silny wiatr.
Początkowo dzisiejszego dnia wyjeżdżając z Goleniowa, nad ranem, byłem przekonany o tym, że na metę dojadę w okolicach północy lub 2 godziny. Wiatr skutecznie zweryfikował moje plany.
od Łeby przeliczałem nawet 100 km na 6 godziny jazdy, a i to trudno mi było utrzymać.
Nocą było jeszcze gorzej bo do gry włączyło się zmęczenie.

Nic mi nie pomagały kilkuminutowe odpoczynki. Pewnie z Kimś byłoby lepiej, inaczej.
Była jednak ze mną jedynie noc i pustki na drodze. Oczywiście deszcz nie padał, co było dla mnie dziwną sytuacją.
Wiedziałem, że jak dojadę do Goleniowa to się zmienię, że się rozkleję trochę i, że będzie naprawdę inaczej, czyli lepiej.
Z Łeby jednak miałem do przejechania pełne 100 kilometrów.
Chwilami nawet, nie tylko jadąc pod górkę, ale także na prostej drodze bałem się, że normalnie nie dojadę do mety.
Nie wiem, czy RAP miał wpływ na moją obecną sytuację, to znaczy jaki miał wpływ na to, jak teraz się zachowywałem na rowerze...
nie mniej jednak chwilami czułem się tak, jakbym nie miał w ogóle sił. Zaznaczam, że nic mnie nie bolało...
Podczas kilku chwilowych postoi, albo zmieniałem wykonawców utworów muzycznych, które słuchałem, albo
czytałem Wasze opinie na temat mojej sytuacji, które wypisywaliście na różnych portalach społecznościowych.
I nagle w środku nocy nawet się bardzo przestraszyłem. Bo już Wszyscy wiedzieliście to, o czym ja wiedziałem od 10 dni, ale jednak mnie jeszcze tam nie było, jeszcze przecież mam daleko do Rozewia. Przestraszyłem się bardzo wtedy tego bo poczułem, że to co właśnie robię nie robię tylko dla siebie. Nie znalazłbym wytłumaczenia.

Gdy dojechałem do Goleniowa to jakoś rzeczywiście wszystko nagle się przemieniło.
Przestałem się obawiać czegokolwiek. Wróciła stera pozytywnych emocji, obrazów i myśli oraz miejsc.
Obiecałem sobie to już wcześniej, że właśnie ten dojazd do mety, że na tym właśnie już kilkunastym z kolei ultramaratonie nie będę dbał o wynik w ogóle, że na ostatnich kilkunastu kilometrach nie będę spoglądał na zegarek, że nie będę walczył o jakikolwiek czas, o żadną minutę, że w ogóle nie będę walczył.
Wystarczy już mi tych presji, walki o coś jeszcze innego, niezwykłego.
Zresztą takiego czasu, jaki mam ja, przejeżdżając dwa najdłuższe ultramaratony w Polsce w zaledwie pięć tygodni Nikt obecnie nie posiada.

Gdy w Karwii skręciłem w prawo, już przecież po raz ostatni, usłyszałem silnie uderzające fale morza o brzeg, tak, jakby dawały mi do zrozumienia, że to, co jest za nimi należy tylko do nich. Ale ja przecież nie jechałem w ich kierunku. Ja jechałem do Rozewia po swoje trzecie trofeum Maratonu Rowerowego Dookoła Polski. Na ostatnich dziewięciu kilometrach do mety minęły mnie może ze trzy samochody, zauważyłem może z kilka osób...nic i nikogo więcej. Ojej, ileż miałem możliwości do pozytywnego wydzierania się. Czułem się dokładnie tak, jak za pierwszym, a zwłaszcza za drugim razem. To cieszy mnie niezmiennie tak samo. Identycznie...no nie, był mały wyjątek...dziś Nikt nie musiał czekać na mnie na mecie, a kiedyś mi na tym bardzo zależało. Być może tym razem było inaczej bo wiedziałem, że przed południem przyjedzie do mnie Marecki.
i przyjechał. bo w rzeczywistości zależało mi na tym, aby Ktoś w chwilach mojej radości był ze mną, bo wtedy takie coś smakuje jeszcze bardziej.

trasa do północy: Goleniów- Wolin- Międzyzdroje- Dziwnów- Trzebiatów- Kołobrzeg- Mielno- Dąbki- Darłowo- Ustka- Smołdzino- Głowczyce
w dniu dzisiejszym przejechałem 320 kilometrów z sumą przewyższeń 2097 metrów.
trasa od północy: Główczyce- Żelazno- Gniewino- Krokowa- Karwia- Jastrzębia Góra- Rozewie.
do godziny 5.05 przejechałem 80 kilometrów z sumą przewyższeń 587 metrów.

Ogólnie w MRDP przejechałem 3213 kilometrów z sumą przewyższeń 25697 metrów.



Na metę przy latarni morskiej w Rozewiu przyjechałem 31 sierpnia 2021 roku o godzinie 05:05.
Tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.





  • DST 104.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRDP 9 relacja

Niedziela, 19 września 2021 · dodano: 19.09.2021 | Komentarze 0

...na prom w m. Połęcko wszedłem przed godziną 9 nad ranem, oczywiście.
najedzony, wyspany, wykąpany...a nie, nie kapałem się.


gdy byłem już po drugiej stronie Odry to nagle poczułem się dumny z siebie, dumny z roweru na którym jechałem,
który sam sobie przecież wybrałem. Byłem przekonany o tym, że już nic złego mnie na trasie MRDP nie spotka, że nie wydarzy się
nic niepokojącego. Oczywiście myliłem się, prawie się myliłem.
Ale w dniu dzisiejszym wszystko było super.
Wyjeżdżałem w cudnej atmosferze doskonale wiedząc, że dojadę do Goleniowa.
Z Goleniowem będzie tak, jak ze Świeradowem Zdrój, pomyślałem. Tylko tam i koniec.
Zbyt dużo pozostawiłem tam emocji, aby nie zatrzymać się w tej miejscowości na noc.
Miałem przyjemność nocowania tu podczas pierwszej edycji z Lucjanem w...areszcie ( ale o tym potem ).
takie wspomnienia pozostają we mnie na zawsze.

Ogólnie ten górny odcinek ściany zachodniej nie wydaje mi się atrakcyjny rowerowo.
Pamiętam, że uprzednio droga tutaj dłużyła mi się niesamowicie, i w rejonie Kostrzyna, i przed Szczecinem, a zwłaszcza w Szczecinie, a nawet za nim. Miałem problemy z jazdą w tych okolicach. Teraz jest inaczej.
Wszystko tu jest takie proste, za proste, długie przejazdy przez miejscowości, wszak Gryfino niemal połączone jest ze Szczecinem i Goleniowem.
Żadnych miejsc do sfocenia, jedna do zjedzenia.
W Osinowie Dolnym zawsze jem w Maku.
Leśna droga do Krajnika Górnego w całości do wycięcia z trasy MRDP.
Mimo wszystko ogólnie dziś było OK, ale też lało....pewnie na Wszystkich.
Na mnie lało odtąd, od kiedy wyjechałem z Maka...aż do Gryfina- tu ulice były całe zalane wodą.
Wcześniej w Mieszkowicach, ale cały kilkuminutowy deszcz przesiedziałem na schodach pod dachem budynku jedząc łakocie.
Bez złych emocji, to był deszcz, który z łatwością można było przyjąć na siebie.

W Gryfinie kupiłem sobie z dziesięć wafli i batonów...wszystkie zjadłem przejeżdżając przez Szczecin.
Dobrze mi się jechało w dniu dzisiejszym, choć trochę głodny byłem.
Śniadanko super, obiad mało pożywny właściwie...kolacja była wyłącznie na słodko.
Najważniejsze było to, że zbliżałem się do Goleniowa.
Tak jak wcześniej pisałem...bezwzględnie chciałem tu pozostać.
Z tego miejsca ponadto fajnie też by mi zostało 400 kilometrów do mety, które oczywiście zamierzałem przejechać na raz.
Ponadto i tak musiałem się zatrzymać na noc...obie przednie lampki już świeciły na rezerwie, telefon był całkowicie wyczerpany, powerbank też, no i MP czwórka także. Normalnie nie miałem technicznie żadnej mocy.
Nie miałem ponadto i tak najmniejszego zamiaru jechać ostatnie 700 km w trybie non stop...i nie dlatego, że są wakacje.
czas czasem, ale po MRDP też będą dni, muszę być normalnie zmęczony bez żadnych szkód na zdrowiu, a zwłaszcza na rowerze.
To zawsze będzie moim priorytetem w świecie rowerowym.
nie sztuką jest przejechać szybko 300 km, usiąść w fotelu i ...zasnąć.

...wjeżdżam do Goleniowa około 23- ciej i...od razu pojawia się charakterystyczna czerwona stacja paliw CPN.
I teraz uważnie czytajcie.
Wchodzę do środka, klientów nie ma, więc od razu pytam sprzedającego czy orientuje się na temat jakiegoś hotelu w pobliżu?
I wiecie co się dzieje ? Gość odchodzi od kasy, ubiera kurtkę i idzie do mnie mówiąc, że pokaże mi samochodem taki fajny hotel.
Normalnie nie wiedziałem jak się zachować...spokojnie, mówię, wytłumaczy mi pan drogę, powie nazwę hotelu i dam sobie radę.
Gość rzeczywiście...trochę zwolnił. Opisał mi drogę, wskazał na odległość...około 2 km, podał nazwę hotelu i powiedział, że jak zobaczą mnie w recepcji z rowerem to bardzo się ucieszą na mój widok. Niesamowite prawda ? ...o co tu chodzi ?
Okazało się, że właściciel tego hotelu amatorsko prowadzi goleniowską grupę kolarską, a gość ze stacji paliw był jednym z kolarzy.
Ten hotel posiada nazwę:  DUET.
Komfortowe warunki miałem zarówno ja, rower, jak i wszystkie elementy ładujące się.
Przed zaśnięciem miałem czas na obejrzenie telewizji oraz posłuchanie muzyki...dopiero potem zasnąłem.
Projekt MRDP nie jest w ogóle zagrożony.
Przyjadę w limicie. Czuję się dobrze, ba, cieszę się na myśl ostatniego odcinka trasy.

trasa: ( od północy ) Tuplice- Gubin- Połęcko- Cybinka- Słubice- Kostrzyn nad Odrą- Sarbinowo- Osinów Dolny- Cedynia- Gryfino- Szczecin- Goleniów
w dniu dzisiejszym przejechałem 316 kilometrów z sumą przewyższeń 1884 metrów.
łącznie po ośmiu dniach przejechałem 2813 kilometrów z sumą przewyższeń 23013 metrów.

Tak, dzisiejszego dnia leżąc w łóżku, przed zaśnięciem...czułem się rowerowo szczęśliwy.
I nie dlatego, że wszystko na trasie w efekcie dobrze się ułożyło, że przetrwałem te złe chwile.
Byłem szczęśliwy dlatego, że od samego początku wiedziałem, że ukończę to MRDP,
że od samego początku moje podejście do tego projektu było dobre.
I to nie wynika z mojej pychy, lecz z pasji.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


MRDP 8 relacja

Sobota, 18 września 2021 · dodano: 18.09.2021 | Komentarze 2

...z Kudowy Zdrój wyjechałem punktualnie o 5 nad ranem.
ciemno, nie pada, trochę zimno i...po kilkuset metrach widzę przed sobą świecącą w oddali czerwoną lampkę.
To był Damian Pałyska...Przemek Ruda wyjechał trochę wcześniej.
Oboje zaczynamy podjazd w kierunku Radkowa. Początkowo jedziemy razem, później jednak odjeżdżam...bo jest pod górkę i jest dobry asfalt. Gdy wjechałem po kilku kilometrach na szczyt to zaczął się zjazd, zaczęły się dziury, więc Damian mnie dogonił, a nawet przegonił.
Po kilku minutach jechałem jednak kompletnie samotnie....Damian złapał gumę.

W rejonie Krajanowa dojechało do mnie dwóch szosowców, którzy robili sobie od wczoraj 500- tkę.
Rozmowa kleiła się od samego początku z uwagi na fakt, iż jeden z nich był w stroju BB, tak jak ja.
Ależ było zdziwienie ich obydwu, jak wyszło na jaw, że ja to ja, że ja właśnie przejechałem ostatnie BB Tour na Wigry 3,
komplementów wobec mojej osoby nie było końca...ależ mi było miło.
Później w rejonie Unisławu Śląskiego upolował mnie kolejny kibic....dojechaliśmy wspólnie do Lubawki, gdzie...dopompowałem sobie kółeczka. Wszyscy ostrzegali mnie przed przedpołudniowym deszczem, a on nie spadał, a mnie to w ogóle nie interesowało.
Jechałem swoje będąc pogodzonym z tym, co za chwilę niebawem może się wydarzyć.
Najważniejsze, że dojechałem do Kowar, a następnie zjechałem szybko aż do Szklarskiej Poręby.
Nie lało, coś straszyło, ale to nie było nic znaczącego. Było natomiast mi ponownie potwornie zimno w kolana,
co było zasługą właśnie zjazdów w tym rejonie. Mogłem sobie tu gdzieś odpocząć, zjeść obiad...mijałem mnóstwo restauracji, karczm...
ale ja byłem myślami w Świeradowie Zdrój. Tak bardzo chciałem w tej miejscowości odpocząć przed drugą połową dnia.
Ta miejscowość ma ogromne dla mnie znaczenie, tu właśnie chciałem się zatrzymać.
I to nie okazał się dobry pomysł.

Wjechałem w Szklarską Porębę...zaczęło solidnie padać.
Gdy wjeżdżałem podjazdem do "zakrętu śmierci" to nawet mi to odpowiadało.
Mimo deszczu było mi ciepło, więc nic złego się nie działo.
Jednak, czym byłem wyżej, tym mocniej lało.
Na górze na "zakręcie śmierci' lało już solidnie...spojrzałem w niebo- całe było przykryte chmurami, zero szans na przejaśnienia.
Nie zatrzymałem się, nie zsiadłem z roweru bo i tak nie miałem się gdzie schować. A wracać nie było sensu.
Rozpocząłem więc mimo wszystko 17- to kilometrowy zjazd do Świeradowa.
Już od pierwszych kilometrów z kilometra na kilometr było co raz gorzej.
Mając jedynie zjazd nie mogłem się rozgrzać bo nie pedałowałem...ba...z uwagi na prędkość byłem zmuszony do częstego hamowania.
Sterta samochodów, dziury, zakręty, spadek nawierzchni, śliska droga...gdy po raz pierwszy trząsł się wraz ze mną rower...zatrzymałem się.
Stojąc na poboczu drogi w bez ruchu niby zrobiło mi się nawet cieplej...o pół stopnia cieplej.
Po dwóch minutach znowu zacząłem zjeżdżać, i znowu się zatrzymałem, gdy już nie miałem siły, a raczej czucia w dłoniach, by utrzymać pod sobą rower....naprawdę było mi przenikliwie zimno, jak nigdy dotąd. Z tego, co zapamiętałem to łącznie czterokrotnie schodziłem z roweru na trasie do Świeradowa Zdrój.
Gdybym tu miał dziś zostać, to nic by złego się w moim organizmie nie wydarzyło. Zaakceptowałbym to wydarzenie.
Ale było inaczej, bo doskonale całe moje ciało zdawało sobie sprawę, że będę jechał dalej dzisiejszego dnia.
Nie znalazłem sposobu na to, by oszukać swoje myśli, bo nawet w głowie już czucia nie miałem...

Po blisko godzinnym zjeździe zatrzymałem się w Świeradowie przy mojej miejscówce, restauracji.
Stałem przed budynkiem, oparłem rower o stałe elementy i...nie wiedziałem jak się zachować.
Bo gdy się nie ruszałem to wszystko jeszcze było Ok, jakoś to zimno znosiłem.
Każdy ruch jednak powodował to, że przyklejone wręcz ubranie do mojego ciała potęgowało we mnie zimno.
Udało mi się wejść do restauracji. Przy zamówieniu posiłku na początek poprosiłem o koc...otrzymałem go.
Kelnerka podała mi kubek z dzbankiem wody, bym zaparzył sobie herbatę...nic z tego, bo nie miałem czucia w dłoniach.
Herbatkę zrobiła mi...klientka restauracji...
To wszystko, z obiadem, z kocem, zaledwie trochę mi pomogło. Większość czasu, a byłem tu przez ponad godzinę...spędziłem przy kaloryferze. A wiecie, co jest najciekawsze ? Że gdy podjechałem pod tą restaurację to deszcz nagle zwolnił, a gdy wszedłem do środka to całkowicie przestał padać. Takiej sytuacji nie udało by mi się wymyślić na potrzeby filmu, tym bardziej przeżyć to w rzeczywistości...a jednak.
Te chwile nie tylko były najgorsze dla mnie na trasie obecnej edycji MRDP.
Te chwile były najtrudniejsze dla mnie w dotychczasowym moim świecie rowerowym.
Nie zrozumiem tego nigdy, dlaczego wciąż, po tym wszystkim dokąd przejechałem i ile przejechałem...muszę nadal doświadczać takich sytuacji. Nie wiem, co stara się za wszelką cenę, mimo tak wielu wypadków, które przeżyłem nadal przekonać się o tym, czy jest jeszcze coś, co mnie zniechęci do jazdy na rowerze. 
Najtrudniejsze w tych chwilach dla mnie było właśnie to, że ja z tej restauracji musiałem wyjść, i to wyjść w miarę szybko, i...pojechać dalej.

...przetrwałem te chwile. Po wyjechaniu ze Świeradowa przestało padać całkowicie.
Nadal byłem mokry, ale moje ciało nabierało ponownie ciepło w wyniku jazdy...było już dobrze.
Każdy kilometr od Zgorzelca, gdy już nie było nawet przelotnych opadów, budował we mnie ponownie siłę na kilka kolejnych dni.
Cieszyłem się niesamowicie z bycia na zachodniej ścianie naszego kraju.
Nie denerwowały mnie w ogóle, te bruki, powtarzające się kilkukrotnie, wielokrotnie.
Nawet w ciemnościach, gdy trzeba było bardziej uważać...nie denerwowałem się wcale.
Bo rower trząsł się naturalnie. Bo znowu byłem w grze projektu MRDP, bo nadal się liczyłem, bo to, co najtrudniejsze...chyba przejechałem.
Bo wiele Osób chciałoby być na moim miejscu nawet z takimi przeżyciami.
Do północy dojechałem w rejon Tuplic. Nie miałem zamiaru kończyć jazdy.
Po pierwsze...to koniec świata, nic tu nie ma, a po drugie...na promie w m. Połęcko stacjonował niesamowity Tomek Ignasiak.
Mógłbym przespać się w lepszych warunkach w Gubinie i...zajechać do Tomka na jego prom na chwilę.
A ja wybrałem to, że właśnie w Gubinie zatrzymałem się na chwilę, a u Tomka i na jego promie spędziłem kilka godzin.
Droga do promu...istna tragedia, ale ja nadal się nie denerwowałem, naprawdę, uwierzcie mi.
mając nadal w myślach Świeradów Zdrój...byłem przeszczęśliwy mając możliwość tu dojechania.


a tak na zdjęciu poniżej wyglądałem po przebudzeniu się...ha ha ha.

Tomek przywitał mnie przy promie w totalnych ciemnościach.
Byłem tu około 5 nad ranem. Porozmawialiśmy trochę, po czym wszedłem do jednego z samochodów i...w śpiworze zasnąłem.
W drugim z samochodów spał Przemek Ruda, który przyjechał tu trzy godziny wcześniej.
Obudziłem się po godzinie 8- ej, gdy pod prom przyjechał Grzesiu Rybkowski.
prom był czynny, ale my nie mieliśmy zamiaru ruszać w dalszą drogę.
Wylazłem z samochodu calutki zmarznięty, było mi zimno.
oczywiście podstawiono mi super leżaczek do siedzenia przy stole...pełnym cudnego pożywienia.
Trząsłem się z zimna, ale było mi dobrze. Powoli oczywiście było mi cieplej, ale ten początek po przebudzeniu się był najgorszy.
Przemka już nie było, więc Tomek gościł mnie wspólnie z Grzegorzem ( była także Pani Tomka, której imienia niestety nie zapamiętałem. przepraszam ).
Po uczcie wszedłem na prom rozpoczynając kolejny dzień o którym napiszę w dniu jutrzejszym.
Tomku, jeszcze raz dziękuję Ci za atmosferę w tym miejscu. Tych chwil nigdy nie zapomnę.

trasa ( do północy ) : Kudowa Zdrój- Radków- Głuszyca- Unisław Śląski- Mieroszów- Lubawka- Kowary- Podgórzyn- Szklarska Poręba- Świeradów Zdrój- Zgorzelec- Pieńsk- Nowe Czaple- Tuplice 
w dniu dzisiejszym przejechałem 287 kilometrów z sumą przewyższeń 3352 metrów.

ogólnie po siedmiu dniach miałem przejechane 2497 kilometrów z sumą przewyższeń 21129 metrów.
Walcz, choćby cały świat się sprzeciwił.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.




MRDP 7 relacja

Piątek, 17 września 2021 · dodano: 17.09.2021 | Komentarze 2

...wstałem o 4 nad ranem, caluśki mokry oczywiście, nic nie wyschło moje ubranie.
Oczywiście nie byłem wyspany, ponadto wkurzony bo kundel nadal szczeka.
Stoję tak w garażu, staram się robić to bez ruchu bo każdy ruch powoduje zwiększenie poczucia zimna i zastanawiam się przez chwilę, co musi się jeszcze wydarzyć, aby dać sobie spokój  z jazdą na rowerze.
Patrzę...Przemek jeszcze nie wyjechał, a miał to zrobić godzinę wcześniej...później powiedział mi: "Robert, wstałem o trzeciej z zamiarem wyjechania, ale po wyjściu ze śpiwora normalnie trzęsłem się z zimna, nie dałem rady".
Z nami więc obudzony w tej chwili był także Damian Pałyska.
W trójkę o 4.30 wyjechaliśmy z tego garażu. Na trasie nie jechaliśmy oczywiście razem, tasowaliśmy się wielokrotnie.
Mimo wszystko wspólnie zjedliśmy śniadanko na CPN- ie w Kietrzu. Potem już na trasie się nie zobaczyliśmy dzisiejszego dnia.



A potem było nawet cieplutko.
Sterta podjazdów w rejonie Głuchołazów i Kijowa, a potem od Złotego Stoku przez Międzylesie, aż do Zieleńca wylała mnóstwo miodu na moje serce. Potwornie męczę się na tych długich prostych, co przejawia się brakiem utrzymania motywacji do nieustannej regularnej jazdy.
Góry są moja inspiracją do tego, że na MRDP trzeba jednak dać z siebie więcej wysiłku bez narzekania na cokolwiek i na kogokolwiek.
W rzeczywistości odcinek od Kietrza, aż do Kudowy Zdrój przejechałem samotnie.
W rejonie Lądka Zdrój przywitał mnie kibic, przejechaliśmy się trochę wspólnie, pogadaliśmy, było miło.
Zdążyłem przejechać Siennę, a deszcz znowu przypomniał o sobie. Nie lało, ale te setki tysięcy kropel sprawiło, że zjazd do Wilkanowa przejechałem na mokrej nawierzchni, co było dla mnie utrudnieniem.
Ale nic złego się nie wydarzyło.

W Międzylesiu zjadłem byle co i wyjechałem na ostatni etap dzisiejszego dnia.
Moim celem była Kudowa Zdrój bez względu na godzinę. Nie chciałem się pchać dalej z uwagi na
nieatrakcyjny noclegowo teren za tą miejscowością.
odcinek od Międzylesia do Zieleńca cudowny, mając na uwadze wzniesienia...totalne pustkowie, cisza, przy zapadającym zmroku.
Gdy wjechałem do Zieleńca to było już ciemno...przepięknie tu było.
Oczywiście pewnie tylko dla mnie w tej chwili. Znowu się bowiem zrobiło przenikliwie zimno.
Problem mój był taki, że skończyły się podjazdy, a do Kudowy jeszcze wiele kilometrów pozostało.
Sposób ubrania się przeze mnie był w pewnym sensie podjętym ryzykiem z mojej strony.
Był dyskomfort, ale przecież trasa MRDP to 3200 km, a ta część jest zaledwie małym odcinkiem tej całości.
Nie toleruję tego, co robią inni...wkładanie gazet pod ubrania, nakładanie worków foliowych itp itd.
U mnie wszystko odbywa się w sposób naturalny i postaram się, aby tak pozostało na zawsze.

Od Zieleńca zjazdy, aż do samej Kudowy Zdrój.
Ale najlepsza była ta 9- cio kilometrowa prosta po krajówce.
Sterta samochodów, totalna ciemność no i nie dość że zimno to ja bezwarunkowo sam siebie zapierdalam na całego bo inaczej tam się nie da zjechać jak tylko mega szybko. Przepiękny asfalt, zero zagrożeń, suchutki asfalt i...wypatrywania zza każdego zakrętu Kudowy.
Kolana moje na tym odcinku przyjęły naprawdę na siebie wiele złego i powinny otrzymać za to medal.
Nie wpłynęła ta sytuacja negatywnie na ich zdrowie.

W Kudowie Zdrój byłem przed 22- gą.
Normalnie za wcześnie, ale nie robiłem z tej sytuacji tragedii.
Problem był inny, a mianowicie...znalezienie noclegu okazało się cudem.
Wszędzie brak miejsc i ciągle ta sama odpowiedź...no nie, raz było inaczej.
W jednym z pensjonatów babka powiedziała mi nagle, cytuję: "ile razy będzie pan przyłazić, przecież mówiłam już, że nie mam wolnych miejsc"...aha, pomyślałem sobie, czyli Damian i Przemek są tu i w Kudowie będą nocować.
Nocleg znalazłem dosłownie w ostatniej chwili, normalny nocleg, bo miejsce na 4 godziny spania za 500 zł w hotelu z czterema gwiazdkami na mnie czekało.

w dniu dzisiejszym przejechałem 281 kilometrów z suma przewyższeń 3109 metrów.
łącznie po siedmiu dniach miałem przejechane 2210 kilometrów z sumą przewyższeń 17777 metrów.

trasa: Gorzyczki- Kietrz- Prudnik- Głuchołazy- Kijów- Złoty Stok- Stronie Śląskie- Idzików- Międzylesie- Mostowice- Zieleniec- Kudowa Zdrój.

...myślę, że w tej chwili jestem normalnie zmęczony.
Być może dlatego, że nadal liczyłem się w projekcie MRDP.
W rowerze nie działały sprawnie przerzutki, trzy przełożenia wystarczą jednak mi do tego, aby czerpać radość
z każdego przejechanego kilometra. 
Nie chodzi o to, że teraz jest mi łatwiej pisać coś takiego.
Po prostu myślę, że z tą trasą nie można walczyć, trzeba mieć mnóstwo swoich miejsc na drodze, które niejako nie tylko
na chwilę odciągną naszą uwagę od tego, co dzieje się w danej chwili.
A chwilami naprawdę się zapominałem. I bardzo dobrze.
bo pierwszy przejazd za bardzo wziąłem na poważnie. Ale przecież bez niego zwyczajnie bym teraz nie istniał.
To MRDP z roku 2013 było moją przepustka do świata rowerowego. Byłem z Lucjanem, więc było łatwiej, było całkiem odmienne.
Deszcz dotychczas zrobił swoje, ale myślę, że pod domem tez bym jeździł w deszczu, choć pewnie mniej.
I pamiętajcie o najważniejszym...10 dni, nie więcej. Po 10 dniach to w ogóle nie smakuje.
Nie wiem bo nie jadłem tego po tym okresie, ale tak jest.
Nie trzeba przecież iść na dworzec PKP, żeby dowiedzieć się jak wygląda pociąg...
Prawda Marecki ?



MRDP 6 relacja

Czwartek, 16 września 2021 · dodano: 16.09.2021 | Komentarze 0

To widok z Głodówki, gdy było tylko zimno



z Głodówki wyjechałem około 7 nad ranem.
Wstałem zmarznięty. W pokoju w schronisku było zimno, na dworze było jeszcze zimniej.

I co ? Ruszyłem. I co ? I od razu 10-cio kilometrowy zjazd.
Ależ było mi potężnie zimno, z nadzieją wypatrywałem Zakopane.
I dojechałem tu, bez zatrzymywania się, ale pocierpiałem sobie, a najbardziej kolana.
Nic złego się jednak nie wydarzyło.
W Czarnym Dunajcu trochę zaczął straszyć deszcz, padał, nieznacząco, ale jednak padał.
Na trasie nie było żadnych miejsc, gdzie byłoby można się posilić...tzn były, ale szczelnie pozamykane.
Tu spotkałem także Irka Szynochę...zmarzniętego, mokrego, niewyspanego.
Porozmawialiśmy chwilę, po czym odjechałem od niego.
W pobliskiej Jabłonce udało mi się zjeść zestawowe śniadanie...pychota.
Po godzinnym śniadaniu wyjechałem w trasę i...zaczęło lać.

Deszcz początkowo w niczym mi nie przeszkadzał, gdyż droga najpierw była płaska, a potem wyłącznie się wznosiła.
I tak w dobrym humorze dojechałem do m. Zawoja.
Potem była jednak tragedia. Zjazdu do Stryszawy w tych okolicznościach nie zapomnę nigdy.
Potężny zjazd, potężna ulewa, asfalt śliski, hamulce trzeba było umiejętnie używać, aby ich całkowicie nie zużyć na jednym odcinku drogi...
pamiętam tylko tyle, że na dole wpadłem do jednej z karczm prosząc o koc i herbatę.
Otrzymałem tylko herbatę. Calutki przemoczony i wychłodzony, ale już w trochę w czymś cieplejszym siedziałem z pół godziny w lokalu, aby się choć trochę zagrzać. Znowu wyjechałem w trasę, mniej padało, albo wcale.
Gdy wjeżdżałem do Milówki to znowu zaczęło lać. Zdążyłem się schować w swojej ulubionej miejscówce i zjeść obiad będąc w miarę suchym. Wyjechałem jednak ponownie w wielkich strugach deszczu.
Nie było sensu czekać na przejaśnienia i jakikolwiek cud. Niebo całe zakryte było chmurami.

Potem jednak znowu przestawało padać lub padało mniej.
Tak czy inaczej non stop byłem jednak mokry.
na całe moje szczęście Jaworzynkę, Istebnę i Wisłę przejechałem bez opadów...tu przecież sterta podjazdów jest i zjazdów.
Potem jednak aura zrekompensowała mi się.
W Cieszynie zdążyłem zjechać na CPN, zjeść stertę słodyczy i...dopiero wtedy zaczęło lać.
Toż to było totalne oberwanie chmury.
Wyjechałem oczywiście przed siebie, bo nieba już w ogóle nie widziałem, a na cud nie liczyłem.
Z przystanków autobusowych pozdrawiali mnie kibice, a ja mknąłem przed siebie. 
Wzniesień nie było, czego boję się podczas deszczu, ale droga nie była dobrej jakości, obawiałem się więc, że jedna wyrwa skreśli mnie
z projektu MRDP. Należy dodać, że woda wręcz płynęła asfaltem, nie widziałem więc stanu drogi.

Za Zebrzydowicami z drogi zjechałem na całkiem całkiem drogę dla rowerów.
Długa nawet była, zajebista, jakiś nowy towar oddany do użytku. Już nie padało, ale oczywiście na wyschnięcie nie było szans.
Byłem tu późnym wieczorem, około 22- giej. Totalne ciemności, samotność.
DDR miała nawet kilka tuneli, oświetlonych. wspaniała.
Wyjechałem z niej przed miejscowością Gorzyce.
Zmierzałem do punktu kontrolnego zorganizowanego w miejscu zamieszkania jednego z kibiców MRDP tj. Romana.
I teraz będzie ciekawie.

Wjeżdżam na posesję ( domek jednorodzinny ), cicho, pusto, nikogo nie widzę, nikogo nie słyszę.
Nagle stojąc przy drzwiach garażowych widzę na nich kartkę A4 z logo MRDP.
Już miałem dzwonić do domku, ale przypadkiem otworzyłem drzwi garażu.
Zobaczyłem w nim kilka osób, między innymi Przemka Rudę, śpiących w śpiworach na matach.
Na jednym ze stołów były słodycze, napoje, czajnik itp, itd...no i co z tego ?
Trzęsłem się w tym garażu jak galareta. O dziwo miałem siły jedynie podnieść jakieś trzy słodkości.
Wyjąłem telefon, aby zorientować się, czy w pobliżu byłby jakiś możliwy nocleg.
niestety w tej miejscowości ( Gorzyczki ) nie było zasięgu internetu.
Nie miałem zamiaru kłaść się do śpiwora, nie miałem też jednak zamiaru jechać w dalszą drogę ryzykując to,
że nie znajdę noclegu. Nocleg był dla mnie rzeczą priorytetową...jak tu jednak zasnąć?
Było mi potwornie zimno, kolegom zresztą też...
Żeby było jasne...Przemek Ruda gadał do mnie ze śpiwora, poznałem go jedynie po głosie.
Powiedział, że wlazł do śpiwora cały mokry, nawet nie starał się niczego nie zdejmować, jest nawet nie źle według niego.

Postanowiłem też to zrobić widząc, że jednak mimo wszystko żyje.
Cały mokry wlazłem do śpiwora, zamknąłem się w nim calutki, zamek zasunąłem nad głową zostawiając sobie 
niewielką część do oddychania.
Ależ to było mordęga, nigdy czegoś takiego dotychczas nie doświadczyłem.
napiszę tak...sam mimo wszystko w tym garażu w takich okolicznościach bym nie przebywał.
Zwyczajnie bym stamtąd uciekł. Widząc kolegów, to, że dają jakoś radę...jakoś to zniosłem.
Punkt pewnie dobry, ale o widnej porze dnia i gdyby wcześniej deszcz nas nie wykończył.
Bez żadnej farelki, ciepłego źródła wszystko przerodziło się w zło.

Spałem z przerwami może ze trzy godziny.
Muzyka Enigmy miała za zadanie usypiać mnie wtedy, gdy tylko budziło mnie przenikliwe zimno i nieustannie szczekający kundel z budy obok posesji.

w tym dniu przejechałem 280 kilometrów, z suma przewyższeń 3150 metrów.
ogólnie po sześciu dniach przejechałem 1929 kilometrów z suma przewyższeń 14668 metrów.
trasa: Niedzica- Łapszanka- Głodówka- Zakopane- Czarny Dunajec- Jabłonka- Zawoja- Stryszawa- Milówka- Jaworzynka- Istebna- Wisła- Ustroń- Cieszyn- Zebrzydowice- Gorzyczki.

tak to było.
Nigdy nie przestane jeździć.




KRAKÓW

Środa, 15 września 2021 · dodano: 15.09.2021 | Komentarze 0

...a dziś w Krakowie.


ZAKOPANE

Wtorek, 14 września 2021 · dodano: 15.09.2021 | Komentarze 0

odpoczywałem po królewsku w Zakopanem.


MPP dzień 3

Poniedziałek, 13 września 2021 · dodano: 15.09.2021 | Komentarze 0

dziś dojechałem na Głodówkę, czyli...mam i ja.
relacja oczywiście potem


MPP dzień 2

Niedziela, 12 września 2021 · dodano: 15.09.2021 | Komentarze 0

z miejscowości Nielbark dojechałem do miejscowości Snochowice...kompletnie nie wiem gdzie to jest.
relacja oczywiście potem


MPP dzień 1

Sobota, 11 września 2021 · dodano: 15.09.2021 | Komentarze 0

w ramach MPP przejechałem 326 km dojeżdżając do miejscowości Nielbark przy DK nr 15.
relacja oczywiście potem.