Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 579630.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



MRDP 8 relacja

Sobota, 18 września 2021 · dodano: 18.09.2021 | Komentarze 2

...z Kudowy Zdrój wyjechałem punktualnie o 5 nad ranem.
ciemno, nie pada, trochę zimno i...po kilkuset metrach widzę przed sobą świecącą w oddali czerwoną lampkę.
To był Damian Pałyska...Przemek Ruda wyjechał trochę wcześniej.
Oboje zaczynamy podjazd w kierunku Radkowa. Początkowo jedziemy razem, później jednak odjeżdżam...bo jest pod górkę i jest dobry asfalt. Gdy wjechałem po kilku kilometrach na szczyt to zaczął się zjazd, zaczęły się dziury, więc Damian mnie dogonił, a nawet przegonił.
Po kilku minutach jechałem jednak kompletnie samotnie....Damian złapał gumę.

W rejonie Krajanowa dojechało do mnie dwóch szosowców, którzy robili sobie od wczoraj 500- tkę.
Rozmowa kleiła się od samego początku z uwagi na fakt, iż jeden z nich był w stroju BB, tak jak ja.
Ależ było zdziwienie ich obydwu, jak wyszło na jaw, że ja to ja, że ja właśnie przejechałem ostatnie BB Tour na Wigry 3,
komplementów wobec mojej osoby nie było końca...ależ mi było miło.
Później w rejonie Unisławu Śląskiego upolował mnie kolejny kibic....dojechaliśmy wspólnie do Lubawki, gdzie...dopompowałem sobie kółeczka. Wszyscy ostrzegali mnie przed przedpołudniowym deszczem, a on nie spadał, a mnie to w ogóle nie interesowało.
Jechałem swoje będąc pogodzonym z tym, co za chwilę niebawem może się wydarzyć.
Najważniejsze, że dojechałem do Kowar, a następnie zjechałem szybko aż do Szklarskiej Poręby.
Nie lało, coś straszyło, ale to nie było nic znaczącego. Było natomiast mi ponownie potwornie zimno w kolana,
co było zasługą właśnie zjazdów w tym rejonie. Mogłem sobie tu gdzieś odpocząć, zjeść obiad...mijałem mnóstwo restauracji, karczm...
ale ja byłem myślami w Świeradowie Zdrój. Tak bardzo chciałem w tej miejscowości odpocząć przed drugą połową dnia.
Ta miejscowość ma ogromne dla mnie znaczenie, tu właśnie chciałem się zatrzymać.
I to nie okazał się dobry pomysł.

Wjechałem w Szklarską Porębę...zaczęło solidnie padać.
Gdy wjeżdżałem podjazdem do "zakrętu śmierci" to nawet mi to odpowiadało.
Mimo deszczu było mi ciepło, więc nic złego się nie działo.
Jednak, czym byłem wyżej, tym mocniej lało.
Na górze na "zakręcie śmierci' lało już solidnie...spojrzałem w niebo- całe było przykryte chmurami, zero szans na przejaśnienia.
Nie zatrzymałem się, nie zsiadłem z roweru bo i tak nie miałem się gdzie schować. A wracać nie było sensu.
Rozpocząłem więc mimo wszystko 17- to kilometrowy zjazd do Świeradowa.
Już od pierwszych kilometrów z kilometra na kilometr było co raz gorzej.
Mając jedynie zjazd nie mogłem się rozgrzać bo nie pedałowałem...ba...z uwagi na prędkość byłem zmuszony do częstego hamowania.
Sterta samochodów, dziury, zakręty, spadek nawierzchni, śliska droga...gdy po raz pierwszy trząsł się wraz ze mną rower...zatrzymałem się.
Stojąc na poboczu drogi w bez ruchu niby zrobiło mi się nawet cieplej...o pół stopnia cieplej.
Po dwóch minutach znowu zacząłem zjeżdżać, i znowu się zatrzymałem, gdy już nie miałem siły, a raczej czucia w dłoniach, by utrzymać pod sobą rower....naprawdę było mi przenikliwie zimno, jak nigdy dotąd. Z tego, co zapamiętałem to łącznie czterokrotnie schodziłem z roweru na trasie do Świeradowa Zdrój.
Gdybym tu miał dziś zostać, to nic by złego się w moim organizmie nie wydarzyło. Zaakceptowałbym to wydarzenie.
Ale było inaczej, bo doskonale całe moje ciało zdawało sobie sprawę, że będę jechał dalej dzisiejszego dnia.
Nie znalazłem sposobu na to, by oszukać swoje myśli, bo nawet w głowie już czucia nie miałem...

Po blisko godzinnym zjeździe zatrzymałem się w Świeradowie przy mojej miejscówce, restauracji.
Stałem przed budynkiem, oparłem rower o stałe elementy i...nie wiedziałem jak się zachować.
Bo gdy się nie ruszałem to wszystko jeszcze było Ok, jakoś to zimno znosiłem.
Każdy ruch jednak powodował to, że przyklejone wręcz ubranie do mojego ciała potęgowało we mnie zimno.
Udało mi się wejść do restauracji. Przy zamówieniu posiłku na początek poprosiłem o koc...otrzymałem go.
Kelnerka podała mi kubek z dzbankiem wody, bym zaparzył sobie herbatę...nic z tego, bo nie miałem czucia w dłoniach.
Herbatkę zrobiła mi...klientka restauracji...
To wszystko, z obiadem, z kocem, zaledwie trochę mi pomogło. Większość czasu, a byłem tu przez ponad godzinę...spędziłem przy kaloryferze. A wiecie, co jest najciekawsze ? Że gdy podjechałem pod tą restaurację to deszcz nagle zwolnił, a gdy wszedłem do środka to całkowicie przestał padać. Takiej sytuacji nie udało by mi się wymyślić na potrzeby filmu, tym bardziej przeżyć to w rzeczywistości...a jednak.
Te chwile nie tylko były najgorsze dla mnie na trasie obecnej edycji MRDP.
Te chwile były najtrudniejsze dla mnie w dotychczasowym moim świecie rowerowym.
Nie zrozumiem tego nigdy, dlaczego wciąż, po tym wszystkim dokąd przejechałem i ile przejechałem...muszę nadal doświadczać takich sytuacji. Nie wiem, co stara się za wszelką cenę, mimo tak wielu wypadków, które przeżyłem nadal przekonać się o tym, czy jest jeszcze coś, co mnie zniechęci do jazdy na rowerze. 
Najtrudniejsze w tych chwilach dla mnie było właśnie to, że ja z tej restauracji musiałem wyjść, i to wyjść w miarę szybko, i...pojechać dalej.

...przetrwałem te chwile. Po wyjechaniu ze Świeradowa przestało padać całkowicie.
Nadal byłem mokry, ale moje ciało nabierało ponownie ciepło w wyniku jazdy...było już dobrze.
Każdy kilometr od Zgorzelca, gdy już nie było nawet przelotnych opadów, budował we mnie ponownie siłę na kilka kolejnych dni.
Cieszyłem się niesamowicie z bycia na zachodniej ścianie naszego kraju.
Nie denerwowały mnie w ogóle, te bruki, powtarzające się kilkukrotnie, wielokrotnie.
Nawet w ciemnościach, gdy trzeba było bardziej uważać...nie denerwowałem się wcale.
Bo rower trząsł się naturalnie. Bo znowu byłem w grze projektu MRDP, bo nadal się liczyłem, bo to, co najtrudniejsze...chyba przejechałem.
Bo wiele Osób chciałoby być na moim miejscu nawet z takimi przeżyciami.
Do północy dojechałem w rejon Tuplic. Nie miałem zamiaru kończyć jazdy.
Po pierwsze...to koniec świata, nic tu nie ma, a po drugie...na promie w m. Połęcko stacjonował niesamowity Tomek Ignasiak.
Mógłbym przespać się w lepszych warunkach w Gubinie i...zajechać do Tomka na jego prom na chwilę.
A ja wybrałem to, że właśnie w Gubinie zatrzymałem się na chwilę, a u Tomka i na jego promie spędziłem kilka godzin.
Droga do promu...istna tragedia, ale ja nadal się nie denerwowałem, naprawdę, uwierzcie mi.
mając nadal w myślach Świeradów Zdrój...byłem przeszczęśliwy mając możliwość tu dojechania.


a tak na zdjęciu poniżej wyglądałem po przebudzeniu się...ha ha ha.

Tomek przywitał mnie przy promie w totalnych ciemnościach.
Byłem tu około 5 nad ranem. Porozmawialiśmy trochę, po czym wszedłem do jednego z samochodów i...w śpiworze zasnąłem.
W drugim z samochodów spał Przemek Ruda, który przyjechał tu trzy godziny wcześniej.
Obudziłem się po godzinie 8- ej, gdy pod prom przyjechał Grzesiu Rybkowski.
prom był czynny, ale my nie mieliśmy zamiaru ruszać w dalszą drogę.
Wylazłem z samochodu calutki zmarznięty, było mi zimno.
oczywiście podstawiono mi super leżaczek do siedzenia przy stole...pełnym cudnego pożywienia.
Trząsłem się z zimna, ale było mi dobrze. Powoli oczywiście było mi cieplej, ale ten początek po przebudzeniu się był najgorszy.
Przemka już nie było, więc Tomek gościł mnie wspólnie z Grzegorzem ( była także Pani Tomka, której imienia niestety nie zapamiętałem. przepraszam ).
Po uczcie wszedłem na prom rozpoczynając kolejny dzień o którym napiszę w dniu jutrzejszym.
Tomku, jeszcze raz dziękuję Ci za atmosferę w tym miejscu. Tych chwil nigdy nie zapomnę.

trasa ( do północy ) : Kudowa Zdrój- Radków- Głuszyca- Unisław Śląski- Mieroszów- Lubawka- Kowary- Podgórzyn- Szklarska Poręba- Świeradów Zdrój- Zgorzelec- Pieńsk- Nowe Czaple- Tuplice 
w dniu dzisiejszym przejechałem 287 kilometrów z sumą przewyższeń 3352 metrów.

ogólnie po siedmiu dniach miałem przejechane 2497 kilometrów z sumą przewyższeń 21129 metrów.
Walcz, choćby cały świat się sprzeciwił.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.





Komentarze
robert1973
| 16:24 niedziela, 19 września 2021 | linkuj to dobrze, że Jesteś.
Ignacio
| 20:29 sobota, 18 września 2021 | linkuj Roberto, Ty masz jedną podstawową i najistotniejszą cechę, jesteś bikerem doskonałym Bo kto, odważył by się jechać drugi taki maraton, pod rząd. Kończę, gdyż brakuje mi słów, podziwu. Pozdrawiam Cię.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!