Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 605799.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



KSIĘŻYC - PLUTON

Czwartek, 10 września 2020 · dodano: 10.09.2020 | Komentarze 1

Pluton jest moją inspiracją widzę Go coraz bardziej większego jest ode mnie w odległości zaledwie 5 miliardów 739 milionów 577 tysięcy 916 kilometrów.

...a więc jadę dalej. 
Najbliższe sto kilometrów miało mieć dla mnie największe znaczenie w tym całym wydarzeniu. I miało.
Teraz czuję to tak, że chyba zawaliłem trochę sprawę.
Zbyt dużo czasu bowiem na tym odcinku trasy straciłem. Straciłem.
Nie spałem oczywiście. Bałem się zasnąć. Znam swój organizm doskonale.
Ten sen by mnie zniszczył. Nie mogłem pozwolić na to, by mięśnie przestały pracować, one nie mogły mieć dłuższej chwili odpoczynku. Byłem przekonany o tym, że muszę aż do końca utrzymać je w pełnym ruchu.
Wyjazd z Sandomierza, Stalowa Wola, Nisko...dalej naprawdę nic nie pamiętam.
Moja świadomość istniała do zakończenia meczu Bayernu Monachium z PSG.
Na co dzień jestem kibicem francuskiej piłki, kibicem Olympique Marseille, więc francuska piłka jest bliższa mojemu sercu.
Ale w Bayernie jest Robert Lewandowski, śledziłem więc relację z meczu. Do samego końca.
Cieszyłem się razem z Nim. 
...byłem jednak daleko od Niego.
Głównie oczywiście jadę sam. Składak wydaje jakieś dziwne odgłosy dobiegające z korby,
ale na razie nic złego się nie dzieje. Jedziemy...ale dziś nie wiem co mam napisać dalej.
Bo od godziny 23- ciej musiałem stracić świadomość.
Niby nie zjechałem z trasy, nie pomyliłem kierunku, ale ja w większości musiałem stać na drodze i nie jechać.
Nie wiedziałem co się dzieje ze mną, co mnie otacza. Chwilami nie wiedziałem gdzie jestem, lub zastanawiałem się dlaczego akurat tu właśnie jadę, nie wiedziałem gdzie jechać, po co, i w którym kierunku. Stoję przy drodze, trzymam rower i...zastanawiam się co robić ?
W innym przypadku stoję przy drodze, a rower oparty jest o barierki energochłonne znajdujące się po drugiej stronie.
Jakim cudem zostawiłem rower po drugiej stronie jezdni ? Patrzyłem na ślad, ale przez to przestawianie roweru i przechodzenie przez drogę kompletnie straciłem orientację w którym kierunku powinienem jechać. Sytuację natychmiast wyjaśniał jakiś uczestnik BB Tour, to mi przywracało świadomość, którą niebawem ponownie traciłem. Ale to były rzadkie momenty. Jechałem na rowerze, ale myślałem, że jestem na jakiejś wycieczce, że muszę dogonić jakieś lampki dla zabawy, albo dogonić uczestników mojej wycieczki. Zacząłem myśleć w pełni dopiero jakieś kilka kilometrów przed Łańcutem, gdy dojechała do mnie grupa kilka osób. Nagle ponownie zrozumiałem gdzie jestem, co robię i po co to wszystko.
Do Łańcuta wjechałem samemu, nie potrafiłem nadążyć za Nimi na wzniesieniach, ale od tego momentu było już ze mną dobrze.
Myślałem logicznie bo zacząłem się ponownie bać o składak, czy te silne naciski moich stóp na jego pedały nie zniszczą tych emocji całkowicie.
Zacząłem się denerwować, bo zdałem sobie sprawę z tego, że mnóstwo czasu utraciłem na tym odcinku, z drugiej zaś strony to co napisałem jest trochę przerażające i ktoś stwierdzi, że powinienem się cieszyć z tego, że jadę dalej i że nic mi się nie stało.
Tak cieszę się, że jadę dalej i nic mi się nie stało. Ale nie mogłem postąpić inaczej, nie ryzykowałem. Wjechałem w taką sytuację,
tak musiało się stać i wydarzyć. Mam nieodparte wrażenie, że to właśnie musiało się wydarzyć.
Gdybym miał ze sobą rower szosowy to on zmotywował by mnie do silnej jazdy na wzniesieniach.
Było inaczej.
Na dodatek nie mogłem znaleźć punktu kontrolnego w Łańcucie, podobnie jak i inni o tej porze przynajmniej,
Nie dość, że nie mogłem trafić wjazdu do jakiegoś parku, to potem wzdłuż alei trzeba było jechać dosłownie labiryntem,
w nocy o drugiej drogowskazem była kartka A4 z czarno szarymi napisami BB Tour...w pewnej chwili stałem po drugiej stornie budynku
krzycząc. Nikt mnie nie słyszał. Ktoś podjechał, jeden, drugi trzeci, wszyscy błądziliśmy, a niby byliśmy tak blisko.
No cóż, rozumiem, że tu musiał być punkt, ale to powinno działać w dwie strony.
Nadmieniam, że po raz pierwszy punkt kontrolny zorganizowano w Łańcucie.

w Łańcucie zalogowałem się o godzinie 2:10.
Jest już poniedziałek.

Dla Was, to co zrobiłem jest wyjątkowe.
A ja pamiętam wszystkie spędzone chwile na rowerze.
Każde są dla mnie wspaniałe.
Nawet teraz, chyba się gubię...bo nie potrafię wybrać jakiejś z tych wszystkich i napisać, że to, co teraz,
że te chwile obecne właśnie znaczą dla mnie więcej niż pozostałe. Piszę Wam codziennie tylko o jednym punkcie kontrolnym tylko dlatego, aby przedłużyć te chwile, które przeżyłem, jak najdłużej się da. One nie umrą we mnie nigdy, to oczywiste, nie starczy mi także życia, abym o nich zapomniał, ale ja mimo wszystko nadal, teraz, dziś, walczę, aby mieć w sobie te same emocje, które miałem na mecie i podczas jazdy. Bo wierzę w to, że uczyniłem coś wielkiego. I to jest cudne, ale byłoby to niesprawiedliwe, gdybym napisał, że każdy inny mój rower nie dał mi wcześniej też cudownego uczucia.
Byliście ze mną, tak, pomogliście mi i jestem Wam bardzo wdzięczny za każdy wyraz, każde słowo, które przeczytałem napisane przez Was. Nadal czuję wasze myśli, widzę Wasz wzrok, w większości niedowierzający, myśli, które mówiły w Waszych głowach..." kurczę, jak on to robi?"  Bez Was to wszystko nie miało by takiej wartości, jaką jest, nawet nie będę się starał wymienić Waszych wszystkich imion.
Wiecie, że to jest o Was.
Ale to ja podjąłem tą decyzję, tylko ja zabrałem Wigry do Świnoujścia.
I tylko ja wsiadłem na składak.
Mam nadzieję, że nigdy mi tego nie zapomnicie.
Ależ też mam nadzieję, że mimo wszystko będę Wam się kojarzył z Księżycem,
choćby dlatego, że wtedy wydarzyło się coś, co się już nigdy nie powtórzy.


...dotychczas wyłącznie dwie noce pod rząd spędzałem na rowerze,
głównie z uśmiechem na twarzy, było ich mnóstwo.
Nigdy nie było ich trzech, ale też nigdy nie jechałem tak długo na składaku.
W tym wypadku myślałem w kategorii, że musi się to udać.
Czy zagroziłem swojemu życiu ?
cena sukcesu to ciężka praca, poświęcenie, ale i determinacja, by...dawać z siebie wszystko. 
Nie mogłem wcześniej nauczyć się tak długiej jazdy na składaku.
Skoro nie mogłem się tego nauczyć, więc poddałem się tej sytuacji i...wygrałem.










Komentarze
koszmar67
| 04:47 piątek, 11 września 2020 | linkuj Nie mogę się już doczekać odcinka od Birczy do mety. To dopiero musiały być emocje!!!
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!