Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 576498.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2021

Dystans całkowity:5329.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:183.76 km
Więcej statystyk

MRDP 1

Sobota, 21 sierpnia 2021 · dodano: 22.08.2021 | Komentarze 1

Rozewie- Bartoszyce 
284 km 1625 metrów przewyższenia.


robert1973

Piątek, 20 sierpnia 2021 · dodano: 22.08.2021 | Komentarze 0

Do Rozewia... nie rowerowo.

żeby coś przeżyć, trzeba to przeżyć dwa razy.


RACE AROUND POLAND cz. 11 TO KONIEC

Czwartek, 19 sierpnia 2021 · dodano: 19.08.2021 | Komentarze 2

...wyjechałem przed 6 nad ranem.
Z Gołdapi.
I od razu full emocji. Gołdap- Wiżajny- Rutka Tartak- Sejny.
I te Sejny są dla mnie w tym miejscu najważniejsze.
Ależ wspomnienia, radość i przyjemność jazdy na każdym kilometrze tej trasy.
Całym sobą wchłaniałem widok otaczający mnie z każdej strony.
Ciepło, sucho, pogoda OK. W Sejnach zjadłem sobie śniadanko.



Dalsza trasa równie przyjemna, znam ją doskonale, aż do Lipska.
W Sokółce na ostatnim Punkcie Kontrolnym byłem po 15- tej.
Był ze mną Jacek, Remek i reszta ekipy RAP.
Od samego startu nie brałem pod uwagę jazdy nocą, dziś wyruszając w podróż również tego nawet nie rozważałem.
Sytuacja zmieniła się właśnie w Sokółce.
Jacek postanowił stąd jechać, aż do końca. To nadal nie zmieniło mojego zdania.
Postanowiłem jednak pojechać także nocą po dwóch godzinach przerwy...gdy spojrzałem na Remka, jak bardzo zmęczony jest organizacją Race Around Poland to...szkoda mi się zrobiło zarówno Jego, jak i pozostałych Jego Współpracowników.
Tym sposobem zaoszczędziłem im niemal cały dzień pracy.

Dokładnie o godzinie 17- tej wyjechałem w przestrzeń kosmiczną.
Na trasie żadnych przeszkód nie było, trochę za dużo było dróg dla rowerów zarówno w Białymstoku, jak i w dalszych pobliskich miejscowościach.
Około godziny 22- giej zjadłem na CPN- ie kolację w rejonie Bielska Podlaskiego.
jedyne konkretne od Sokółki miejsce żywieniowe, następne było w Warszawie. Ale fart.
Nocą dojechałem do miejscowości Korzeniówka, niedługo po zjechaniu z krajowej 19- tki.
W tym momencie do mety pozostało mi równe 160 km.
Początkowo nawet nie zakładałem żadnej laby, aby tylko dojechać na metę jakoś o 6 nad ranem.
Wszystkie plany prysły w chwili, gdy zajebisty asfalt zmienił się w ser szwajcarski.
Normalnie tragedia. Znowu wszystko co złe we mnie narodziło się na nowo.
I tylko obrazy pozdrawiającego mnie również dzisiaj na trasie Remka pozwoliły mi na opanowanie tych emocji.
Byłem właśnie w rejonie miejscowości Kłopoty Stanisławy.
...gdybym tylko wiedział, że w tym momencie Darecki obserwuje mój ślad i nie śpi z mojego powodu...na pewno byłoby lepiej.
A tak, nie chciało mi się jechać, rozważałem nawet zejście z roweru na kilka kilometrów.

W Sokołowie Podlaskim, jakoś o 4 nad ranem, co prawda znalazłem dwie stacje paliw no name, nic oprócz kawy ciekawego nie było.
Pojechałem więc przed siebie. Na drogach totalne pustki.
Przed piątą nad ranem w środę, musiałem zejść z roweru. Tak mocno ziewałem, że przeszkadzało mi to w jeździe.
Już chyba z takiego sposobu spędzania czasu w samotności na rowerze chyba wyrosłem.
Zszedłem z roweru, aby się położyć chociaż na chwilę.
Położyłem rower na trawie, po czym położyłem się obok niego.
Oboje więc leżeliśmy, zamknąłem oczy zakładając to, że wstanę w chwili, gdy obok mnie przejedzie samochód.
( gość pomyślałby widząc nas razem, że się wywaliłem ).
Trzy minuty minęły, nic nie przejechało... wstałem. Wystarczyło mi to.
Spojrzałem na zegarek. Była 5.00, do mety pozostało mi około 80 kilometrów.
Z jednej strony zależało mi na tym, aby w Obórkach zameldować się najpóźniej 15 minut po ósmej, aby czas wyglądał: 10 dni, 19 godzin itd, a nie 20 godzin.
Jak wystartowałem, tak zwolniłem bo naprawdę byłem zmęczony.

Po kilku minutach jednak zaczęło się i wyglądało dalej jak na zajebistej zręcznościowej grze komputerowej.
Kiedy się zorientowałem, że nie tyle nie ma wzniesień, co droga nieustannie "schodzi" w dół zauważyłem możliwość powodzenia mojego planu.
O ironio, naprawy dróg przed Warszawą jeszcze bardziej pomogły mi w zrealizowaniu celu- kilkukrotnie przed Warszawą odbywał się ruch wahadłowy. Trafiła mi się normalnie zielona fala. Na każdym jedynym pasie pozwalającym do jazdy wpadałem pierwszy, po chwili ruszała za mną sterta blachosmrodów dając mi motywację do szybszej jazdy bo nie chciałem doprowadzić do sytuacji, aby mnie dogoniły.
I udało mi się to za każdym razem. Samochody wyprzedzały mnie w miejscach, gdzie były dwa pasy, potem stały na czerwonym świetle przy zwężeniu drogi i zabawa zaczynała się na nowo. Pędziłem minimum 35 km/h w tych miejscach.
Na dodatek tak się zapędziłem, że poleciałem na Okuniew, zamiast skręcić na Zagórze. ( straciłem kilometr, a tu się liczył każdy kilometr )
Co 15 minut wyliczałem sobie średnią, chciałem sobie zbić ją na maksa będąc pewien, że w Warszawie zacznie się cyrk w postaci korków.
Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

Od Sulejówka było mnóstwo zakrętów, trochę świateł, ale samochody jakoś nie przeszkadzały.
raz przeszkodził pociąg...właśnie w Sulejówku.
Przerwa trzyminutowa.
Dalej nadal pędziłem w okolicach 30 km/h, na zakrętach jednak było znacznie mniej, ogólnie jakoś jednak się to kleiło.
raz nawet przeleciałem źle jedno skrzyżowanie...nie wyrobiłem się na zakręcie.
Ale dopiero znajdując się na moście nad Wisłą wiedziałem, że mój plan przyjazdu na metę maksymalnie 15 minut po ósmej ( startowałem o 12.16 !! ) zostanie w pełni zrealizowany. Potem pojawiały się jakieś cuda, włącznie z przejazdem obok piaskarni Warszawa Wilanów... po ...piasku.
Po chwili jednak zrobiło się przyjemnie.
Ostatnie jakieś dwa kilometry były najlepsze. Dotarło do mnie wtedy to, że to już koniec, że na pewno na mecie Ktoś na mnie czeka.
Gdy wyjechałem na ostatnią prostą, w miejscu gdy droga kierowała się trochę pod górę...zobaczyłem w oddali most i miejsce mety oraz kilka Osób.
Było kilka minut przed ósmą nad ranem.
Zatrzymałem się...nagle usłyszałem głosy w stylu "dawaj, jeszcze trochę"...a ja nadal stałem i ostentacyjnie zdjąłem z siebie kurtkę przeciwwiatrową, aby w ładnym stroju BB Tour z "ósemką" i Wigrami 3 na piersi wjechać na metę.

DOJECHAŁEM !!! ZROBIŁEM TO !!
Po zatrzymaniu się niemal natychmiast podkreśliłem fakt, że nie przyjechałem ostatni na metę, ale jako trzeci.
Potem podobno przeklinałem, ale zrozumiano to jako przejaw mojej radości.
Powiedziałem także, że wygrałbym ten maraton, gdyby były trzy kółeczka.
A potem ? Potem nie schodząc z roweru zakryłem twarz rękoma...i wyszło zajebiste zdjęcie, z pewnością nadające się na konkurs fotograficzny.
Nie uczyniłem tego, ani z powodu zmęczenia, ani z przykrości zajęcia trzeciego miejsca, nie był to też obraz w stylu "nie mogę uwierzyć w to, co uczyniłem" ( pisze o tym bo kilka Osób zakładało się, co ten mój gest oznaczał. )
A więc wyjaśnię, że...on nic nie oznaczał. Uczyniłem go spontanicznie, tak jakoś się wydarzyło.
Wyszło zajebiście. Nie widać co prawda oczu, ale dłonie powinny dać do zrozumienia to, czego dokonałem.

to ja

Wspaniale się wydarzyło.
Trasa: Gołdap- WIżajny- Sejny-Giby- Płaska- Gruszki- Lipsk- Dąbrowa Białostocka- Sokółka- Ostrów Północny- Białystok- Bielsk Podlaski- Korzeniówka- Drohiczyn- Sokołów Podlaski- Węgry- Stanisławów- Zagórze- Sulejówek- Warszawa- Obórki

we wtorek przejechałem  334 kilometry i 1932 metrów przewyższeń.
w środę przejechałem 161 kilometrów i 460 metrów przewyższeń.

Łącznie w Race Around Poland przejechałem 3603 kilometry, licznik pokazał 27.872 metry przewyższeń ( chyba za mało ).

A potem było jeszcze lepiej. Początkowo w asyście samochodów RAP rozpocząłem przejazd na metę honorową.
gdy zostałem sam od miejsc, gdzie rozpoczęły się drogi dla rowerów w Warszawie...pełen emocji zapomniałem o Tych, którzy na mnie czekali na mecie na Ursynowie i...zacząłem wydzwaniać do bliskich bo niemal już wybuchałem od emocji, które się we mnie wytworzyły.
Dobrze, że się zorientowałem, gdy nie było jeszcze za późno.
Jechałem wolno na drogach dla rowerów. Wyprzedzali mnie wszyscy...szosowcy, górale, nawet babcie z koszyczkami na kierownicy.
Wszyscy. Nikt nie miał pojęcia o mojej sytuacji.
Przejechałem to w jednym stroju bez żadnego bagażu.
Na mecie honorowej kolejne gratulacje, nawet od władz Ursynowa.

Najpiękniejsze było to, że byłem w ...Warszawie.

To Koniec.
tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć na rowerze.


RACE AROUND POLAND cz. 10

Środa, 18 sierpnia 2021 · dodano: 18.08.2021 | Komentarze 1

...na początku napiszę to, że tej nocy spałem wyśmienicie.
Zasnąłem po północy niemal natychmiast. A nie powinienem.
Według prawa aerodynamiki w Pruszczu Gdańskim nie powinienem zasnąć wcale.

wyjechałem o 5 nad ranem. Nie wiedziałem z jakiego powodu bardziej dziwnie się czułem...
czy dlatego, że odnosiłem wrażenie takie, że jeżdżę sobie wokół domu, czy z powodu niespodzianki i zaciekawienia...Kto mnie przywita na moim podwórku ?
Normalnie były we mnie uczucia, jakbym sobie wracał z Gdańska do domu.
I jeszcze to...na CPN- ie w Nowym Dworze Gdańskim po lekko ponad dwóch godzinach jazdy zamówiłem sobie kawę.
Kawę kupować 25 kilometrów przed domem ? Przecież ja mało kiedy piłem napoje w obrębie 50 kilometrów od Elbląga.
Dziwnie się czułem, ale chciałem jakoś spowolnić upływ czasu, ten moment zobaczenia...Kto na przeciw mnie wyjedzie?

Marzęcino.
Pierwszego zobaczyłem Dareckiego, potem Krzywego.
To dobrze, że Ktoś był ze mną wtedy.
Zależało mi na tym, aby Ktoś, ale Ktoś Kto mnie zna, zobaczył...jak wyglądam po przejechaniu blisko trzech tysięcy kilometrów,
jak wyglądam i zachowuję się przed przejechaniem jeszcze kilkuset kilometrów.
Nigdy taki tutaj nie byłem. Przecież tak jest, że w takiej sytuacji nikt mnie jeszcze z bliskich Osób nie widział.
Słyszeć, gratulować i rozumieć, a spojrzeć, usłyszeć i być blisko to jakby pomylić niebo z gwiazdami.
Darecki. Ikona elbląskiego świata rowerowego. Posiada marzenia takie jak ja.
Różnimy się jednak. Chyba dlatego, że moje marzenia, a zwłaszcza miejsca do których często jeździliśmy są odległe od siebie
o ponad 384 tysiące kilometrów. I tak to sobie tłumaczyłem. Pewnie dlatego.
Chciałem dotrwać jednak do tego momentu, do tej wspaniałej chwili, gdy Darecki wyjedzie mi na przeciw...
uwielbiam to uczucie, te powroty z kraju z myślą, Kto mógłby się pojawić...kilku Osobom się to udało, Jemu dotychczas nie.
to niesamowite, ile rzeczy musi się wydarzyć, żeby dwie osoby w taki sposób mogły się spotkać.

...potem na trasie pojawił się Sierra, a na moście pontonowym w Nowakowie przywitał mnie jeszcze Sławek.
Wydarzyły się ważne chwile dla mnie, to moje miejsca. Byliśmy tam, gdzie ogólnie jestem codziennie, każdego dnia.
Ogromne sprzeczności we mnie były. Normalność i wyjątkowość spotkały się nagle w jednej chwili.
...z wrażenia zapomniałem sobie z Kolegami zrobić zdjęcia swoim telefonem. Więc nie zobaczycie mnie w takiej sytuacji,
ale mam nadzieję, że poprzez słowa napisane zrozumiecie w pełni to, jak bardzo wyjątkowe chwile to dla mnie były.
Tak, byłem dumny. Bardzo dumny. 

Mariusz pojechał jeszcze ze mną w kierunku Tolkmicka.

W pobliskim Fromborku zjadłem sobie śniadanie, w hotelu KOPERNIK.
Nie muszę chyba pisać tego, że nigdy we Fromborku nie jadłem śniadania ( 28 km od domu ).
Potem jechałem przed siebie, jakbym miał dzień wolny od pracy.
W niedalekim Braniewie po królewsku przywitał mnie także Grzesiu Janicki.
Dziękuję.

...w Reszlu zjadłem swój obiad w swoim miejscu, w kultowej restauracji na Starym Rynku.
To punkt kontrolny na trasie Pierścienia Tysiąca Jezior.

...a potem pojechałem przed siebie, samemu.
Chyba dlatego wystartowałem w Race Around Poland, że na osiągnięcie go potrzebowałem najwięcej czasu w porównaniu do innych ultramaratonów. 

W Kętrzynie, w Punkcie Kontrolnym, zatrzymałem się tylko na kilka minut.
Porozmawiałem z Remkiem, Innymi...nie miałem zamiaru tu zostawać. Było to po południu.
...jak najszybciej chciałem dojechać do najbardziej wspaniałego i ulubionego mojego odcinka drogi w Polsce.
Węgorzewo- Sejny.


Po minięciu Węgorzewa zapomniałem znowu o Wszystkich i o wszystkim.
Życzę Wam takiego uczucia, które całkowicie zmienia pojmowanie przez Was tego, co w danej chwili odczuwacie.
Dużą sztuką jest nie słyszeć nagle tego, co jest w nas w środku przez cały dzień.
Węgorzewo- Banie Mazurskie- Gołdap.
To połowa mojej drogi. Byłem tu wielokrotnie, mnóstwo razy.
Ale dopiero teraz wydarzyło się coś, czego tu dotychczas nie doznałem.
Byłem tu o każdej porze dnia. Po raz pierwszy jednak spałem na tym odcinku drogi.
Gołdap. Przyjechałem tu przed godziną 23- cią.
Tak, byłem tego dnia szczęśliwy.

trasa: Pruszcz Gdański- Cedry Wielkie- Nowy Dwór Gdański- Marzęcino- Kępa Rybacka- Nowakowo- miejsce 7 kilometrów od domu !!- Tolkmicko- Pogrodzie- Frombork- Braniewo- Pieniężno- Lidzbark Warmiński- Bisztynek- Reszel- Kętrzyn- Węgorzewo- Banie Mazurskie- Gołdap: 328 kilometrów i 1912 metrów przewyższeń.
Łącznie już przejechałem 3.108 kilometrów z sumą przewyższeń 25.940 metrów.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.




 


RACE AROUND POLAND cz. 9

Wtorek, 17 sierpnia 2021 · dodano: 17.08.2021 | Komentarze 1

Mrzeżyno.
Dokładnie o 5 nad ranem wyjechałem, wraz z Jackiem.
Pierwsze kilometry w pustej atmosferze, totalne pustkowie, ładne, cichutkie.
Oprócz krótkich odcinków kawałków drogi bardzo dobrej jakości.
Ciepło, widno i bez opadów. Wiedziałem, że tak do końca dzisiejszego dnia nie będzie.
I nie było.

Wszystko skończyło się po blisko 100 kilometrach.
W Darłowie zdążyłem wejść do CPN- u i kupić sobie śniadanie.
Już wtedy zaczęło kropić. Śniadanie zjadłem na zewnątrz siedząc na betonie...
wolałem małe opady deszczu, niż posiłek na stojąco w zimnym budynku z klimatyzacją.
gdy zjadłem to opady deszczu były już dość spore.
Ciekawe, ale było mimo to bardzo ciepło, przynajmniej mi.
Sytuacja jednak była zła bo byłem właśnie na odcinku do Ustki, jechałem na bardzo złej nawierzchni.
Musiałem bardzo uważać, aby nikt mnie nie rozjechał, wnikliwie szukałem resztek dobrego asfaltu.
W jednym miejscu mogłem się sam wywalić i powinno się tak stać.
Jechałem w dół z prędkością około 50 km/h, na swoim pasie zobaczyłem tzw. szparę w drodze w kierunku jazdy.
Ujrzałem ją w ostatniej chwili, a mimo to byłem pewien, że ją ominę. Prędkość jazdy mnie oszukała.
Wpadło mi pierwsze koło w jej końcowej części...wybroniłem się. Najadłem się tylko strachu.
...ale według prawa aerodynamiki powinienem się wywalić.

Potem jakoś stan nawierzchni się poprawił, przestało nawet padać.
Ba, w porze obiadowej nawet zjadłem solidny posiłek, choć było to w barze.
Szkoda tylko, że jeszcze trochę mokry byłem.
Zauważyłem także, a raczej poczułem, że trochę, z uwagi upływu kilku dni, zeszło mi trochę powietrza w kółeczkach.
Jak się okazało później...pełne trzy atmosfery.
jednak nie tylko dlatego jechało mi się jakoś ciężej, lecz także dlatego, że w dniu wczorajszym przesadziłem z szaloną jazdą na sesji zdjęciowej od Międzyzdroi do Mrzeżyna. Mięśnie moje jakoś dziwnie reagowały na pracę. Tak jakoś dziwnie mi było.
Nie tyle nie miałem sił jechać, co zwyczajnie mi się nie chciało.

Mierzyno. Postój w sklepie na 5 minut przed jego zamknięciem.
Kupiłem kilka moich napoi czekoladowych. Przywróciły mnie one do wspaniałej atmosfery, już do końca dnia.
Przejazd przez Gniewino, cudowne miejsca. Potem było jeszcze lepiej.
Aż głupio się przyznać, ale byłem po raz pierwszy na drodze rowerowej od Krokowej do Swarzewa.
Odcinek 17 kilometrowy na miejscu byłego nasypu kolejowego.
Może i dobrze, że tak się właśnie stało. Będą cudowne skojarzenia.
Tutaj, w jej połowie wyskoczyła ekipa RAP z Remkiem na czele.
Porozmawialiśmy trochę. Przywitali mnie wzorcowo.
Minął już pełen tydzień. Czy cokolwiek, cóż takiego może brakować rowerzyście, który prawie 10 dni spędza wyłącznie na rowerze?
Otóż ja Remkowi powiedziałem, że najbardziej brakuje mi...UWAGA !! ... zapachu mojego Armaniego.
...Wszyscy zaczęli się śmiać, wraz ze mną. A mi tego najbardziej brakowało.
Marzyłem o tym, aby się wykąpać i oblać swoimi perfumami całe ciało...a potem położyć nogi na stół i włączyć telewizor.
Brakowało mi tego bo taki obraz kojarzył mi się z domem, czyli z ukończeniem tego maratonu.
Nie, nie myślałem o tym, aby móc jak najszybciej zakończyć ten ultramaraton, to były zupełnie inne myśli.
Mówiłem także, że już kilkukrotnie mijałem pewne osoby, które pachniały swoimi zapachami bardzo mocno unoszącymi się w powietrzu.
Pochłaniałem je nosem całkowicie.
Te zapachy kojarzyły mi się z czystością, domem i ...medalem RAP.

W pobliskim Pucku obowiązkowy postój.
moje miejsce przy Zatoce Puckiej. To kolejne jedno z najpiękniejszych moich miejsc w Polsce.
Byłem tam przez kilka minut, gdy odjeżdżałem to zaczęło padać, stopniowo co raz bardziej.
Gdy wjechałem na PK9 w Rumii już nie padało, ale ponownie byłem cały mokry, pewnie Jacek też, który jechał przede mną.
Na ww punkcie kontrolnym dopompowałem sobie kółeczka, zjadłem stertę ciastek, coś wypiłem, porozmawiałem i...pojechałem przed siebie. Tam też poczułem się już prawie jak w domu.
Szkoda tylko, że w rejonie Rębiechowa zobaczyłem na niebie zbyt mało samolotów.
Przed Straszynem padło mi oświetlenie, jechałem na ich oparach. Drogi tu są super oświetlone, więc tragedii nie było.
Nocleg spędziłem w Pruszczu Gdańskim kilkaset metrów od śladu trasy. 70 km od domu.
Nie miałem zamiaru jechać nocą, zresztą i tak mi nie wypadało.
Nie darowałbym sobie, gdybym okolice własnego domu i rodzinnego miasta przejechał ciemną nocą, gdy śpi 99,3 % elblążan, czyli w samotności.

dzisiejszego dnia przejechałem 366 kilometrów, przewyższeń było 1736 metrów.
Łącznie po dziewięciu dniach, a raczej po 8,5 dniu przejechałem 2780 kilometrów z sumą przewyższeń 24028 metrów.

trasa: Mrzeżyno- Kołobrzeg- Mielno- Darłowo- Ustka- Smołdzino- Choćmirówko- Wićko- Mierzyno- Gniewino- Wierzchucino- Krokowa- Swarzewo- Puck- Reda- Rumia.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


RACE AROUND POLAND cz. 8

Poniedziałek, 16 sierpnia 2021 · dodano: 16.08.2021 | Komentarze 1

...a więc zabawy ciąg dalszy.
Z Kostrzyna wyjechałem o 5 nad ranem, może nawet przed.
Jacek oczywiście spał, nie zasypiał, robił to świadomie, on spał, ja po cichutku wychodziłem.
Wyjechałem. Nie muszę chyba pisać, że te tereny znam doskonale, przynajmniej trasę oczywiście.
totalne pustkowie, asfalty na przemian, dobre i tragiczne, zwłaszcza  przejazd przez tereny leśne w rezerwacie Przyrody
Dąbrowa Krzymowska droga to totalne nieporozumienie, wąski asfalt, fury szybko jeździły, choć rzadko, ale to gorsze bo nie wiedziałem kiedy się ich spodziewać. Nieustannie się obracałem bo jakoś środkiem jeszcze jakoś się dało jechać.
Ponownie mnie to zaczęło wkurzać. To prawda, krajobrazowo tereny wyśmienite, i to wszystko.
Wcześniej w Cedyni zjadłem śniadanie, nawet to nie utrzymało mnie w dobrym humorze.
Kiedy jednak udało mi się wyjechać z tych dwóch Krajników zabawa powoli ponownie stawała się sympatyczna.
Co raz więcej rowerzystów na trasie, zwłaszcza w rejonie Gryfina. W rejonie Szczecina jeszcze więcej.
Ba, tu nawet byli kibice. Fotki, rozmowy, miłe słowa, miłe towarzystwo. Super.

Od Goleniowa natomiast wzdłuż trasy S3 małą sesję natomiast zrobili mi fotografowie RAP.
W pewnej chwili zabrakło mi pozycji, jakie jeszcze mogę pokazać na swoim rowerku.
Najlepsze z tego wszystkiego było to, że choć nie jechałem równo, szarpałem, coś tam na CPN- ie zjadłem z Nimi bez zastanowienia się 
( ja muszę bowiem się dokładnie koncentrować nad spożywaniem posiłku )...nie powinno więc być Ok, a było bo całkowicie zapomniałem o trudach jazdy, o celach tego ultramaratonu. Taka inność w tym wszystkim. 
Potem było jeszcze lepiej. ale o tym potem.
Do Międzyzdroi dojechałem pod silny wiatr, trochę zmęczony, bo dziś nie miałem normalnego posiłku obiadowego.
Gdy za Wolinem wjechałem na trasę Bałtyk Bieszczady Tour emocje ponownie wróciły.
Jak to jest, że tak wiele razy tu byłem i na zawodach, pięć razy więcej prywatnie...a taką samą radość daje mi bycie tutaj, jak za pierwszym razem. Taką samą. Ruch samochodowy potężny, ale do tego dziś się już miałem przyzwyczaić do samego końca dnia.
Nawiązując do obiadu, obiecałem sobie, że w ramach rekompensaty w Międzyzdrojach kupię sobie stertę różnego rodzaju owoców.
I tak było. Pierwszy lepszy warzywniak. Najadłem się Borówki Amerykańskiej, arbuza i malin.
Z uwagi na duże ich ilości więcej owoców nie brałem. Wystarczyło mi.

Ogólnie powinienem mieć humor. I miałem.
Super pogoda, tak daleko już jestem. Trochę się jednak zawiodłem.
Bo jadąc w kierunku Międzyzdroi pod wiatr, teraz powinienem mieć z wiatrem, i to potężnym.
Nie do końca tak było, ale też było zajebiście.
Zwłaszcza, że w Dziwnowie dogonił mnie Remek.
Akurat gdy mnie mijał na trasie to ja na CPN- ie kupowałem ostatnie na dziś napoje.
I co było potem ?
Potem jadę, jadę, a z boku przy drodze stojący bus...i kilka Osób, w tym Remek, klaszczą, pozdrawiają, dopingują, motywują i...
tak jeszcze przez kilka razy na drodze, aż do Trzebiatowa.
Kilkukrotnie przegiąłem, trochę popisuwy bowiem zrobiłem jadąc chwilami ponad 40 km/h nawet pod górę.
niesamowite. Podobało mi się to i to bardzo bardzo. Ja szalałem, a Wszyscy mi foty robili i pozdrawiali, jakby widzieli mnie po raz pierwszy na trasie.  Z okularami i bez, z bidonami i bez, z jedną ręką na kierownicy i z obydwoma. I na stojąco i na siedząco.
Dało się zapomnieć o trudach maratonu, choć na chwilę.
Przyznam, że więcej było to dla mnie rekompensatą za tą stertę dziur po której dotychczas przejechałem.
Po tych chwilach nie miałem sił krzyczenia na Remka...nie miałem raczej serca, aby wykrzyczeć mu to.
Nie było to dla mnie trudne, opanować te emocje, ale się udało. 

Dzięki tak szybkiej jeździe i na tym odcinku Jacek mnie nie dogonił.
Ale nie o to chodziło. My już wtedy ze sobą rozmawialiśmy, wiedzieliśmy o swoich planach.
Obojgu nam zależało tylko na tym, aby wjechać na metę.
Wiedzieliśmy, że i tu, na PK8 w Mrzeżynie, też będziemy spali w jednym pokoju.
Ten dzień był dla mnie kolejnym, drugim, dniem wolnym.
Byłem tu przed 20- tą.
Zatęskniłem za tym, aby bez roweru pójść sobie do sklepu po owoce, po ulubione napoje,
zamówić jedzenie bez oglądania się na rower...on sobie odpoczywał w pokoju, też pewnie już nie chciał mnie dziś widzieć.

Idę do jakiegoś wynalazku z jedzeniem.
Zamówiłem sobie potrawę z Byka..więc mówię, że poproszę tego byczka,
a właściciel mnie się pyta, czy chcę go na talerzu....?
A na czym ? Żywego ?- odpowiedziałem. Wszyscy obok mnie pośmiali się i to nie trochę.
Okazało się, że Gość rozpoznał mnie jako rowerzystę, choć roweru przy sobie nie miałem.
Pewnie myślał o wynosie na czymś innym niż talerz.
Ciekawe po czym rozpoznał we mnie bikera ?

Mrzeżyno, dużo luzu, ulubione owoce, ulubione napoje, wszystko co lubię najbardziej.
Po miejscowości chodziłem w skarpetkach. Nie zwracałem uwagi na siebie, tak jak w Warszawie.

...na to wszystko  miał wpływ jeden widok.
ojejku, jak ja tam uwielbiam być, zwłaszcza nocą, gdy latarnia w pełni pokazuje swoje piękno.
Przepraszam, ale nie mogłem o tym nie napisać.
Niechorze. Ze środka wygląda ślicznie, z daleka cudownie.
nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak wiele tu mieszka moich wspomnień, nie tylko rowerowych.
To jedno z najpiękniejszych moich miejsc w Polsce.
Szybko przejechałem przez to miejsce, trochę szkoda, że tak szybko, tu się nie zatrzymałem, ale w przeciwieństwie do wcześniejszych miejsc tu jechałem bardziej z głową odwróconą niż skierowaną przed siebie.

trasa: Kostrzyn nad Odrą- Sarbinowo- Mieszkowice- Gozdowice- Osinów Dolny- Cedynia- Krajnik Dolny- Widuchowa- Gryfino- Szczecin- Goleniów-  Przybiernów- Wolin- Międzyzdroje- Międzywodzie- Dziwnów- Rewal- Trzebiatów- Mrzeżyno.

306 km, przewyższenia 1522 metry.
Ogólnie po ośmiu dniach przejechałem 2414 kilometrów z sumą przewyższeń 22292 metrów.

Tak wiele miejsc, w tak krótkim czasie.
To był mój cel, a nie ściganie.
Być w wielu swoich miejscach w zaledwie kilkanaście dni.
nie zamierzam rezygnować z tego, co mi się należy.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


RACE AROUND POLAND cz. 7

Niedziela, 15 sierpnia 2021 · dodano: 15.08.2021 | Komentarze 2

...wyjechałem przed 6 nad ranem.
Jacek potem mi powiedział, że wyszedłem z pokoju z całym sprzętem tak cichutko, że w ogóle tego nie słyszał.
Cóż za perfekcja. 
Już pierwsze metry wydały mi się wspaniałe, a po przejechanym zaledwie kilometrze poczułem się tak, jakbym wczoraj w Szklarskiej Porębie ukończył jakiś maraton albo kilka dni temu i dziś...spokojnie bez spiny, bez żadnych emocji...wracam do domu rowerem.
Tak. Tak właśnie się wtedy się czułem z samego rana.
Pogoda piękna, moje samopoczucie również...jedynie...
Byłem bardzo głodny. Zjechałem szybko do Świeradowa Zdrój, gdzie na CPN- ie po niecałej godzinie jazdy zatrzymałem się na śniadanie.

no i...nagle byłem cały w myślach, że to już bliski koniec, że to już nawet prawie koniec, że to, co wszystko przede mną należy tylko do mnie. Że wystarczy tylko się przejechać, że to już właściwie nic, że znowu to zrobiłem.
Tak się właśnie tam czułem. I znowu czułem to w miejscowości, gdzie dotychczas spotkały mnie same wspaniałe rowerowe sytuacje.
Poezja moich uczuć wylała się ze mnie całkowicie, gdy zacząłem słuchać muzyki, co uczyniłem po raz pierwszy na trasie. Dotychczas jechałem w skupieniu, wsłuchując się jedynie tylko w to, co było obok mnie. Ale teraz było przecież inaczej.
Ależ mi było przyjemnie.
Ale tak jak szybko zacząłem o tym myśleć, tak szybko uczyłem się o tym zapomnieć.
I się udało. Bo zawsze mam pokorę, do wszystkiego, do osób którzy jadą ze mną, pogody, sił natury, samego siebie, jakbym robił to po raz pierwszy nie wiedząc czego się spodziewać.
To kolejne potwierdzenie magii limitów na trasie, abyście zrozumieli ich siłę.
Byłem dopiero w połowie trasy, a nijak nie dało mi się tego odcinka który był przede mną porównać do tego, co za mną się wydarzyło.

Przed Zgorzelcem miła niespodzianka.
Kibic, bardzo miłe przemiłe spotkanie, kilka kilometrów przejechaliśmy.
Potem jechałem oczywiście samemu.
Odcinek trasy byle jaki, pełen kostki brukowej...złej, gorszej i jeszcze gorszej.
A ja się już nie denerwowałem, ani trochę, ani przez chwilę. Dacie wiarę ? Naprawdę tak było.
grzecznie przejeżdżałem przez krótkie odcinki brukowe, przez ich wiele, nie po chodnikach lub po obrzeżach drogi, a centralnie po ich centralnej części- jak posłuszne dziecko na czerwony kultowym Wigry 3 jechałem.
Było ich wiele, trochę szkoda, bo ogólnie spowalniały jazdę, no ale cóż, taki ich urok.
Mnóstwo wspomnień,  które mam z tym miejscem mam jedynie z Lucjanem...
raz się nawet śmiałem sam z samego siebie.
Jadę po kostce, więc jadę wolniej, pewien starszy gość wyjeżdżając z lasu wykorzystał moją prędkość do tego, aby zapytać mnie o jakiś zielony czy brązowy szlak leśny...a ja mu szybko odpowiedziałem: "nie znam tych szlaków panie bo ja jeżdżę tylko szosówką po asfaltach", po czym spojrzałem w dół i zobaczyłem "kostkę", ha ha.

Po 160- ciu kilometrach w miejscowości Trzebiel zjadłem obiad.
Tu na trasie jest jedyna restauracja, w dodatku schowana za stacją CPN- u.
Ujawnienie jej przypadkiem jest wręcz niemożliwe, choć mi to się udało w roku 2013.
Kucharki namawiałem, aby zrobiły mi na obiad zestaw ze śniadania, a mianowicie...naleśniki.
Zgodziły się, ale coś za coś...miałem zamówić dwie porcje.
Więc zamówiłem. Plus ulubiona pomidorówka.
Muszę się przyznać, że na obiad na całej trasie w większości jadłem naleśniki.
Ogólnie na tym odcinku jest bardzo mało sklepów.
Tak więc najedzony pojechałem dalej.
Jacek do mnie nie dojechał na trasie dzisiejszego dnia. Do Kostrzyna nad Odrą przyjechałem godzinę przed Nim.
Na PK 7 razem jednak zjedliśmy kolację.
Wiedziałem, gdzie zjechać, a mimo to bardzo miło zrobiło mi się widząc przyjaciół Remka ( opiekunów punktu ) będących prawie na środku drogi, machali do mnie światełkami , abym tylko nie przejechał PK 7.
Jestem tu po raz kolejny...ostatnio w tym samym hotelu spałem z Przemkiem Ruda, będąc na trasie MRDP w roku 2017.
Dziś podobna sytuacja, dziś w jednym pokoju spałem z Jackiem.
No, no, to już nasza trzecia noc w jednym pokoju, a w hotelu to co najmniej piąta...

Uwielbiam to uczucie. Kilometry ładnie przejechane, prawie noc, wypasiony hotel, kolacja zjedzona, prysznic, towarzystwo i...
najlepsze łóżko na trasie...a ja spać będę zaledwie przed cztery godziny.

Po siedmiu dniach przejechałem 2108 kilometrów z sumą przewyższeń 20991 metrów.
trasa: Szklarska Poręba- Świeradów Zdrój- Leśna- Zgorzelec- Dobrzyń- Straszów- Trzebiel- Nabłoto- Górzyn- Krosno Odrzańskie- Cybinka- Rzepin- Radów- Górzyca- Kostrzyn nad Odrą.

Nadal nic mnie nie boli, rower sprawny, żadnych ran, nadal jadę w tym samym stroju.
Ale jedno wyjaśnienie Wam się należy.
Wczorajszy PK6 w Szklarskiej Porębie to był jedyny punkt kontrolny na którym miałem przepak.
Nawet do niego nie zajrzałem.




tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


RACE AROUND POLAND cz. 6

Sobota, 14 sierpnia 2021 · dodano: 14.08.2021 | Komentarze 3


...Złoty Stok.
wstałem o 6 nad ranem, pół godziny potem wyjechałem.
Będąc jeszcze w pokoju, przed wyjazdem, po oczach Jacka...niczego nie mogłem się dowiedzieć.
Bo Jacek jeszcze spał, gdy wyjeżdżałem ze Złotego Stoku.
Po oczach Adriana natomiast wiedziałem...że to jego koniec.
Sympatyczny, mimo wszystko uśmiechnięty, gdy wyrzucił wszystko z torby to się okazało, że ja w piwnicy mam mniej rowerowych rzeczy.
Może ten zbyteczny bagaż był powodem jego kontuzji.
Jacek wyjechał za mną, Adrian nie, przed południem przyjechał tu jeszcze Czech Aleś, z rezultatem bardzo zagrożonym, ale jeszcze istniał.

Pierwsze kilometry to droga niemal nieustannie pod górę, aż do Czarnej Góry.
Ależ widoki były na szczycie, jak dla mnie... zrekompensowały mi ten wysiłek.
Potem zajebisty zjazd podczas którego myślami byłem już w Międzylesiu.
Bo tam zaplanowałem śniadanie i je zjadłem, na CPN- ie.
Śniadanie, można napisać czekoladowe.
Piękna pogoda, rozwalone asfalty, a ja byłem co raz bardziej szczęśliwy.
Bo droga w kierunku Kudowy Zdrój to droga pełna pozytywnych dla mnie emocji i mega wspomnień.
tak się składa, że niemal podczas każdego przejazdu w rejonie Zieleńca czytałem o sobie budujące relacje sms- owe.
podobnie było dziś i tu. Dzisiaj wysłał mi je Marecki. Nie mogłem mu odpisać cokolwiek bo tu...nie ma zasięgu internetu.
Przed Zieleńcem też zawsze leżę na trawie, czytam wtedy informacje o sobie, spostrzeżenia innych osób, w rejonie Piaskowic.
Tak jakoś się to powtarza. I były, jak zawsze, miłe.



W Zieleńcu...niespodzianka.
Przejechałem przez niego, bez zatrzymywania się, prawie bez patrzenia przed siebie.
Pamiętam pierwsze MRDP...z Lucjanem w roku 2013. To tu właśnie, nocą, po przyjechaniu do Zieleńca zszedłem z roweru, położyłem go na asfalcie i sam kładąc się obok niego powiedziałem, że ...nie mam już sił.
Byłem potwornie wtedy zmęczony, i mimo wszystko miło wspominam tamtą chwilę bo potem już nigdy taka sytuacja się nie wydarzyła.
Ale napiszę o niespodziance...już miałem zjeżdżać do DK8 i...
Zatrzymało mnie kilka osób totalnie zagradzając mi drogę.
Okazało się, że na tym odcinku drogi odbywał się rajd samochodowy z pomiarem najwyższej prędkości.
Nawet więc policja mi nie pomogła.
Początkowo rajd miał trwać jeszcze przez dwie godziny...cudem zakończył się po dwudziestu minutach,
nawet nie wiem z jakiego powodu.

Kudowa Zdrój. Kawałek za nią zjadłem solidny obiad.
No i zaczęła się kilkugodzinna jazda po stertach dziur, wyrw i łat.
Ależ klnąłem i wyzywałem wszystko co było obok mnie.
W drodze do m. Radków podjazd pięknym asfaltem i od zjazdu wszystko się zaczęło.
Zjeżdżałem kilkanaście kilometrów z taką samą prędkością z jaką wjeżdżałem.
Potem ? Potem było jeszcze gorzej.
Tak naprawdę w Kowarach zobaczyłem różnicę, że od jakiegoś czasu nic mi się nie trzęsie w rowerze.
Nie umiem jeździć po czymś takim i nie mam zamiaru się tego uczyć.
Widać, że każdy z uporem maniaka wybiera te drogi, jakby wokół nie było innych.
Oczy wpatrzone jedynie w asfalt, szukające nie dobrego asfaltu, tylko jak najmniej najgorszej nawierzchni.
Ta sytuacja zwłaszcza denerwuje mnie podczas zjazdów, których nie można nawet w połowie wykorzystać.

W Kowarach...skończył mi się ślad. Super.
Tragedii nie było, na odcinku aż do Szklarskiej Poręby tasowałem się na trasie z Jackiem.
Od Karpacza zaczęła się zabawa. Od rana podjazdy, w południe podjazdy, po południu też, więc i teraz wieczorem
nie mogło ich brakować. Ten dzisiejszy etap był jedynym na którym cierpiałem, właśnie na tym ostatnim odcinku od Karpacza.
A to dlatego, że zależało mi na uzyskaniu normalnego czasu. Żadnych przerw i robienia zdjęć.
To trwało jakieś pięć godzin. Nawet jak droga była płaska to i tak lekko wznosiła się do góry.
Walka i walka, by prędkość nie spadła poniżej 20 km/h na podjazdach.
Nic nie jadłem od obiadu, czyli od godziny czternastej.
Dość napisać, że kawałek za Kowarami na stacji no name wpadłem tylko na chwilę.
Kupiłem dwa napoje i dziesięć moich ulubionych wafli.
Wszystko zżarłem i wypiłem w pierwsze pół godziny podczas jazdy, około 23- ciej znowu brakowało mi picia i jedzenia.

Na tym odcinku ogólnie nie błądziłem, ale kilka razy musiałem z telefonu popatrzeć na trasę, bo mimo iż znam tutejsze drogi
to jednak każdy Organizator wymyśla coś innego. 

Zrezygnowałem z kolacji. W Karpaczu było mnóstwo lokali, ale...totalnie zapełnionych klientami, takich odosobnionych nie było.
A i tak było mi szkoda czasu.
Liczyłem trochę na to, że w Punkcie Kontrolnym w Szklarskiej Porębie coś Ktoś mi da.
Bardzo chciałem być tam w granicach północy.
No i przyjechałem to równo pół godziny po północy.
Na miejscu dano mi...stertę Red Bullów i paczkę ciastek.
Nic do jedzenia nie było. Dla równości Jacek również nic nie jadł, przyjechał tu pół godziny przede mną.
To był mega problem, ale zasnąłem sympatycznie, po pierwszej w nocy.
ucieszyło mnie bowiem to, że na trasie pozostałem jedynie z Jackiem i Agatą,
Czech Aleś Vanisek na drodze za Międzylesiem zszedł z trasy z powodu kontuzji kolan.
Życzę mu wielu sukcesów i mam nadzieję, że ponownie Go zobaczę, bo to bardzo sympatyczny facet, nawet o Janosiku rozmawialiśmy.

Napiszę tak. 
jeśli Remek kiedykolwiek zrezygnuje z tych czasowych limitów, ja zwyczajnie zrezygnuję z udziału w Race Around Poland.
Te właśnie limity bowiem dają sens temu maratonowi. Zweryfikowały wszystko góry. Jaki jest sen uczestniczyć w ultramaratonie na którym już podczas drugiego dnia ma się straty i niemal od początku jedzie się z myślą o odrabianiu?
Przecież on ma cieszyć ! Przecież to są Wakacje !!
Napiszę więcej, te limity są niesprawiedliwe jedynie dla Kogoś kto jest w stanie pokonać RAP, ale miał awarię roweru.
Bo taki ktoś dzień straty z powodu awarii nadrobiłby na dalszym odcinku trasy, z powodu jednak braku sił nie da się nawet potem nadrobić jednego dnia, a zwłaszcza więcej. Możecie się z tym nie zgadzać bo to tylko moje zdanie, tylko proszę zwrócić uwagę na to, że ja ukończyłem Race Around Poland w roku 2021.

W Szklarskiej Porębie ja i pewnie też Jacek, czyli wiedzieliśmy oboje, że jeśli tylko nie wydarzy się coś niespodziewanego, nagłego, złego, to ten maraton już można zaliczyć do udanych. Zaraz, zaraz, przewyższenia jeszcze będą, i do końca wcale nie będzie to tylko płaska droga, ale cóż można porównać do dzisiejszego dnia...na 289 kilometrach wyszło 4.591 metrów przewyższeń. Biorąc pod uwagę fakt, iż ostatni odcinek drogi od północy do hotelu przez półgodziny był non stop pod górę ( kilkunastoprocentowe nachylenia ) wyszło mi na dzisiejszym etapie 4800 metrów przewyższeń. A żeby wszystko miało sens to to trzeba przejechać do nocy, a nie do rana.
Rankiem należy wyjechać przecież w podróż do Warszawy, a nie spać.

I na PK6 od pani, która nas przyjmowała, dowiedziałem się miłej rzeczy...takiej samej, co na PK5 w Złotym Stoku i na PK4 w Jeleśnej.
Pani ta widząc najpierw Jacka mi się dziwiła, że kładę się spać bo po mojej twarzy w porównaniu do niego nie widziała żadnego zmęczenia.
...a Giant sobą zwracał uwagę tym, że...nie miał bagażu. To też kilkukrotnie zauważono.
Oboje byliśmy zadowoleni
Byłem głodny, bardzo głodny...napić się napiłem, zjadłem wszystkie ciastka, porozmawiałem z Jackiem i położyłem się z myślą o jutrzejszym śniadaniu w najbliższym Świeradowie Zdrój, z którym wiąże oczywiście mnóstwo wspomnień.
Po sześciu dniach przejechałem ogólnie 1798 kilometrów z sumą przewyższeń 19.469 metrów.

trasa: Złoty Stok- Lądek Zdrój- Czarna Góra- Wilkanów- Międzylesie- Poniatów- Piaskowice- Zieleniec- Kudowa Zdrój- Radków- Tłumaczów- Świerki- Głuszyca- Unisław Śląski- Mieroszów- Lubawka- Kowary- Karpacz- Podgórzyn- Piechowice- Szklarska Poręba.

Tak, w tym miejscu na trasie RAP byłem najbardziej szczęśliwy.
Bardziej szczęśliwy byłem potem tylko na mecie, a wcześniej tylko wtedy, kiedy urodził mi się Syn.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


RACE AROUND POLAND cz. 5

Piątek, 13 sierpnia 2021 · dodano: 13.08.2021 | Komentarze 2

Koniaków.



...myślę, że atrakcje na race Around Poland właśnie się zaczynają.
Ten dzień, i jutrzejszy...są według mnie kulminacyjne.
Pod odpowiednią kontrolą psychologiczną właśnie już dziś prawie, pod koniec dnia będzie można myśleć o tym, że ten ultramaraton ukończy się w wymaganym limicie. Jest tylko jeden problem- do środka dzisiejszej nocy należy dojechać do Złotego Stoku.
Czyli około 350 kilometrów z sumą ok. 3500 metrów przewyższeń.

z Jeleśnej wyjechałem o 4 nad ranem.
Ciemno, cieplutko, sucho i...sarna idąca po asfalcie "pod prąd"...ale była śliczna, wcale się mnie nie przestraszyła.
Od samego początku oczywiście sterta podjazdów, w rejonie Bieska Białej w postaci serpentyn.
Jadę normalnie, ze średnią z jaką jeżdżę codziennie do pracy.
Mi się wydawało, że jednak podjeżdżałem szybko, ale oczywiście miejscowi szosowcy będący w tym czasie na porannym treningu mnie wyprzedzają...wszyscy, nie dałem się tylko gościowi na MTB, bo nie wypadało mimo wszystko.
Śniadanko o 9 nad ranem na CPN- ie, czyli prawie normalnie.
Jadąc tu myślami byłem w Koniakowie i Istebnej. No i dojechałem tu.
Podobnie jak w dniu wczorajszym, na pierwszej "setce" wyszło 2000 metrów przewyższeń.
Ileż mam wspomnień w tych miejscach, i będąc samemu, i z Lucjanem.
Trochę myślę, że nie potrzebny był przejazd do Wisły z Istebnej przez Rezydencję Prezydenta...sterta dziur, a serpentynami przecież gładziutki asfalt jest i sterta pozytywnych emocji...no cóż. Utrudnienia i tak były. Główna droga do Wisły od strony Ustronia w budowie, ruch wahadłowy utrudnił jazdę, przynajmniej mi. A potem ? Potem było jeszcze gorzej.
Potem jechałem najbardziej nielubianym przeze mnie odcinkiem drogi w Polsce. Ustroń- Cieszyn- Racibórz...ależ jej nie lubię,
znoszę ją tylko dlatego, że to tradycyjna trasa MRDP.
Bardzo samochodowa droga, sterta pojazdów, wąsko, a jak jest dodatkowy pas to ze stertą szutru na asfalcie, albo innymi wynalazkami,
prosto, ani pod górę, ani płasko, no i dodatkowo jechałem tu w samo południe na rozgrzanej do 80 stopni patelni.
Obiad w Cieszynie trochę pozwolił mi o tym zapomnieć, klimatyzowana sala, napoje z kostkami lodu.
I żeby było jasne...śmierdziałem już, nawet nie trochę, zwłaszcza gdy zdjąłem swoje ładniutkie niebieskie buciki.
Obsłużono mnie jednak z uśmiechem, będąc kulturalnym wybrałem odosobniony stolik, więc nie było chyba tak źle.
Mój rowerek tylko biedny stał w holu między drzwiami...cały czas mieliśmy ze sobą kontakt wzrokowy.

Przejechałem ten odcinek, ciągle jadąc z myślami o Prudniku.
W międzyczasie złapała mnie ulewa. Zmokłem i to solidnie, ale przyjąłem to z uśmiechem bo totalnie nie miałem się gdzie schować
podczas tych największych opadów. Same pola, drzewa...pustkowie. Normalnie pozostało mi się tylko śmiać, totalna bezsilność.
Gdy zaczęły się miasteczka to przestało padać.
Problem był problem w tym, że obiad zjedzony o 13- tej w Cieszynie skończył się w moim brzuchu, po drodze wszystkie wiejskie sklepy
pozamykane...bardzo głodny byłem. Po drodze zjadłem co prawda jeszcze całego arbuza, ale to nie było jednak wiele. Nie miałem nic do jedzenia, ani picia.
W Racławicach Śląskim udało mi się znaleźć market, więc odżyłem.

Nadal jadę w tym samy stroju kolarskim, z tym samym numerem, nic mnie nie boli, rower się nie psuje, pewnie tylko z dętek schodzi powoli powietrze, z dnia na dzień, normalne. Przede mną jechał Adrian Andrzejczyk.
nawet nie wiecie jak Sms- owo dopingował mnie Marecki, abym go przegonił.
Adriana dogoniłem w Nysie, co nie okazało się trudne. Gość był kontuzjowany, a ponadto kompletnie nie znał się na nawigowaniu.
Dość napisać, że wcześniej poskracał sobie trasę bo niby inaczej mu pokazywała nawigacja.
Normalnie się Go zapytałem, cóż takiego uczynił, że udało mu się tu dojechać ?
Facet potrafił błądzić po zjechaniu z ronda w Nysie na prostym odcinku do Paczkowa.
Od Nysy oczywiście jechałem samemu. Zbliżał się do mnie Jacek Witeska.
Totalna noc. O północy byłem w Paczkowie, oczywiście tu zgodnie z tradycją zatrzymałem licznik, ale pojechałem dalej.
Po godzinie, około 1 w nocy dojechałem do Punktu Kontrolnego w Złotym Stoku.
Po pół godzinie po mnie przyjechał Jacek, po chwili był Adrian.
Tutaj właśnie właściciel PK5 powiedział, że przed nami była tylko...Agatka ( jeśli chodzi o unsupported )
Normalnie osłupiałem, nie kontrolowałem tego jak wyglądała sytuacja na trasie, gdzie są zawodnicy...

Myślę, że godzina 2 w nocy była tą ostateczną, o której powinienem się położyć spać w Złotym Stoku, by móc jutro w pełni sił wyruszyć do "ostatniego" etapu. Zarówno dzisiejszy odcinek, jak i jutrzejszy znam doskonale. Wiem, co się gdzie zaczyna i co, w którym momencie się skończy. Już wiem, gdzie będę jadł śniadanie, gdzie spożyję obiad, gdzie się położę na trawie i gdzie...nie zjem kolacji.
Ta znajomość jest bardziej cenna od jakichkolwiek sił. Daje tak dużo pewności, stabilizacji i symetrii w całej jeździe na rowerze, że po prostu nie wyobrażam sobie, aby w jutrzejszym dniu spotkało mnie coś złego, nawet bez względu na to, jak będzie jutro pogoda.

Jesleśnia- Targanice- Porąbka- Międzybrodzie Bielskie- Bielsko Biała- Żywiec- Milówka- Koniaków- Istebna- Wisła- Ustroń- Cieszyn- Zebrzydowice- Racibórz- Racławice Śląskie- Laskowice- Prudnik- Głuchołazy- Nysa- Otmuchów- Paczków- Złoty Stok.

po pięciu dniach przejechałem 1509 kilometrów z sumą przewyższeń 13878 metrów.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć. 


RACE AROUND POLAND cz. 4

Czwartek, 12 sierpnia 2021 · dodano: 12.08.2021 | Komentarze 4

z Czorsztyna wyjechałem o 5 nad ranem.
Wraz ze mną z hotelu wyjechał Aleś Vanicek.
porozmawialiśmy chwilę trochę po czesko- polsku i zaczął się podjazd...więc po chwili jechałem już sam, Czech został.
Następnie bardzo fajny zjazd, trochę prostej i to, no co czekałem od dłuższego czasu, a na pewno od wczoraj...
podjazd na Łapszankę. Nie pada, cieplutko, szkoda tylko, że samotnie.
Wjechałem swoim tempem i...musiałem zsiąść z roweru bo jak zwykle w tym miejscu zobaczyłem TO !!!


Co dalej ? Mnóstwo moich miejsc i co chwilę podjazdy. Mnóstwo podjazdów z Zębem i Gliczarowem Górnym na czele.
Żeby było jasne, każdy podjazd podjechałem do samego końca, bez schodzenia, bez zatrzymywania się.
Na Głodówce obowiązkowy posiłek w schronisku. Na liczniku tu miałem 94 kilometry i 1960 metrów przewyższeń.
Jakoś mi nawet sterta samochodów na drodze nie irytowała.
Robiłem swoje i tyle.
Po Głodówce przejazd przez Zakopane i dalsze okolice to już trochę tragedia...samochody jednak tu przeszkadzały bo bardziej było w dół, nie mogłem tego do końca w sposób właściwy wykorzystać.
Później ruch ucichł, droga się wyprostowała, ale i tak nadal zmagałem się ze stertą podjazdów, aż do Zawoi.
W pewnym momencie postraszyła mnie burza, ale cało to zło mnie ominęło.
Złapałem się na tym, że co raz częściej zatrzymuję się, podjeżdżając do każdego sklepu na trasie.
Z prostego powodu...zacząłem szukać swojego pożywienia, swoich słodkości, owoców i napoi...bo zwyczajnie zaczęło mi ich brakować.
Na całym odcinku skompletowałem wszystko to, co lubię najbardziej, dzień więc uznaję za udany.

W Stryszawie okazało się, że skończył mi się ślad w nawigacji.
Pewnie mam słaby model, który nie wychwycił dużej ilości naniesionych punkcików.
Tereny te jednak znam, wielokrotnie tu byłem i choć nigdy nie byłem w Jeleśnej...doskonale wiedziałem jak tam dojechać.
Wszystkie te przerwy wywołały moje zdziwienie, że nie dogonił mnie Czech...fajny Gość, chyba nie do końca mnie rozumiał bo za wszystko jakoś ciągle mi dziękował.

Ogólnie dzisiejszy dzień wydał mi się dziwny.
Bo był krótki...mimo dużej sumy przewyższeń 3.760 km trwał zaledwie 252 kilometry
Byłem przekonany, że więcej czasu stracę na podjazdach łącznych do Bukowiny Tatrzańskiej i Stryszawy.
Efekt ? Na punkt kontrolny w Jeleśnej wjechałem około 21- szej.
Pomyślałem sobie, że nawet jeśli wyjadę w dniu kolejnym o 4 nad ranem to i tak trochę szkoda tych godzin.
Tak więc bez wahania ogłosiłem dzisiejszy dzień dniem wolnym.
Poszedłem do pobliskiego sklepu kupując najlepsze dla swojego organizmu łakocie i wróciłem do hotelu oglądając olimpiadę.
Zrobiłem sobie dziś trochę wolnego od ultramaratonu.

A na tym punkcie kontrolnym, tak jak dotychczas przywitano mnie wyśmienicie.
Godzinę po mnie przyjechał Aleś, który nad ranem z hotelu jeszcze wyjedzie, ale Inni po dojechaniu do tego punktu zaczęli już rezygnować,
między innym Dorotka...

takie moje spostrzeżenia. Race Around Poland nie będzie miał żadnego sensu, jeśli będzie się odbywał w przeciwnym kierunku.
Wiem, że tak się nie stanie. Ta sytuacja powinna wskazywać sens tych limitów przyjazdów i wyjazdów. Przyjechać o 21- szej wypoczętym, zadowolonym, szczęśliwym, a przyjechać o 4 nad ranem dnia następnego z totalnym zmęczeniem psychicznym i fizycznym to dwa odrębne światy.

Jednocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Agatka była daleko przede mną, ale też miałem wiedzę na temat tego, jak wyglądało jej samopoczucie i ciało. Gratuluję jej tego przejazdu z całego serca, ale dla mnie po mecie tego ultramaratonu też był dzień, który tak samo chciałem spędzać, jak teraz...czekała przecież na mnie Warszawa. 
Warszawa to moje miasto.

trasa: Czorsztyn- Niedzica- Łapszanka- Rzepiska- Szaflary- Ratułów- Ząb- Poronin- Biały Dunajec- Gliczarów Górny- Bukowina Tatrzańska- Głodówka- Zakopane- Kościelisko- Chochołów- Raba Wyżna- Skawa- Wysoka- Zubrzyca Górna- Zawoja- Stryszawa- Koszarawa- Jeleśna.
Po czterech dniach przejechałem łącznie 1185 kilometrów z sumą przewyższeń 10.543 metrów.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.