Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 577602.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2019

Dystans całkowity:3166.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:102.13 km
Więcej statystyk

CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA- NOC, samotna NOC

Poniedziałek, 21 października 2019 · dodano: 21.10.2019 | Komentarze 3

...od samego początku byłem niejako skazany na jazdę
nie tyle w każdych warunkach pogodowych, nie tyle na jazdę
bez względu na czas, co na jazdę głównie nocą.
Noc, ta pora dnia nie jest określana przeze mnie jako trudna,
lecz jako niechciana.
Tak, noc jest moją Ciemną Stroną Księżyca.
Ciemna Strona Księżyca istnieje.

Jazda w ciemnościach nigdy mnie nie przerażała, nie sprawiała mi trudności,
co prawda była sprzyjająca wypadkom, ale na swój sposób też była OK.
Co innego jednak było dla mnie przejechać 100 km w ciemnościach
pomiędzy 5 a 7 nad ranem oraz 18 a 20 wieczorem w okresie zimowym, co innego zaś była dla mnie jazda w normalnej nocy.
Nigdy nie lubiłem wyjeżdżać samemu...powtarzam: samemu !! w dłuższy dystans nawet w okresie
letnim od godz. 22- giej.
Jeśli tylko nie jechałem w rejon Trójmiasta ( gdzie widno jest przez całą noc )
odnosiłem wrażenie, że jadę dosłownie w jakąś nicość.
Takie wrażenia miałem mocne zwłaszcza na początku drogi na Księżyc, zwłaszcza gdy jechałem w rejon Braniewa, Górowa Iławeckiego lub Bartoszyc, Żelaznej Góry.
Czułem się tak, jakbym się czegoś bał. Awarii na początku, jakiejś kolizji, kapcia, czegoś innego...nie wiem.
Nigdy nie odnosiłem takiego wrażenia, jeśli byłem choćby z jednym Bikerem,
nigdy też takiego uczucia w sobie nie miałem, gdy co prawda jechałem sam, ale w ultramaratonie i zarówno
za mną, jak i przede mną, czyli ogólnie na tej danej trasie Ktoś był.
Dlatego też, gdy tylko wstało słońce, a ja nadal jechałem...czułem jakby podwójną radość.
Po pierwsze, że mi się udało przejechać tą noc. Po drugie, że jest piąta nad ranem, a ja już mam mnóstwo kilometrów za sobą.

Teraz wydaje mi się to śmieszne, ale jakoś jednak tkwi to we mnie, co było kiedyś
i nie jest to miłe uczucie.
W moim przypadku jazda nocą najszybciej przybliżała mnie do Księżyca.
Jeśli Ktoś proponował mi jazdę właśnie o tej porze dnia...to nawet nie pytałem się, gdzie jedziemy...
Ba, nawet godziłem się na wolniejszą jazdę góralem.
Bo we wszystkim przeważało to, że jazda nocą znacznie przybliżała mnie do Księżyca.
I ten czas musiałem bardzo często wykorzystywać.

1.884 km pozostało mi do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- LUCJAN PIETRZYK

Niedziela, 20 października 2019 · dodano: 20.10.2019 | Komentarze 7

do spotkania doszło z Jego inicjatywy.
Po raz pierwszy, od razu na rowerach, spotkaliśmy się jakieś 30 km od mojego domu.
Jak się okazało, mieszkamy od siebie...prawie 50 km.
Kiedyś ta odległość nigdy nam nie przeszkadzała do wspólnej jazdy, do spotkania się.
teraz jest inaczej.
Nie zmienia to jednak faktu, iż Lucjan jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

...to był początek mojej drogi na Księżyc.
Wspólnie, niemal od razu, bardzo dużo jeździliśmy.
Wydolnościowo, fizycznie, technicznie...byliśmy niemal identyczni.
Wszystko robiliśmy dla siebie idealnie, a co najważniejsze...szosowo.
Nie przypominam sobie, abyśmy choć raz, oboje, jechali na góralach.
I to mi bardzo pasowało.
Najwięcej jeździliśmy przed pierwszym MRDP.
Trasy w większości były minimum o pojemności 300 km, każda ze średnią 30 km/h.
jeździliśmy i w dzień, i nocą.
Już długo przed startem postanowiliśmy, że całą trasę MRDP przejedziemy wspólnie, od początku do samego końca, razem,
bez względu na okoliczności.
Rozumieliśmy się rowerowo we wszystkim. Lucjan wiedział, jaki o danej porze dnia zamówić dla mnie posiłek, gdy w restauracji
byłem chwilowo zajęty przy rowerze lub czymś innym. Wiedział jakie słodycze mi kupić, gdy to on je kupował.
I vice versa. Po mimikach twarzy zgodnie wybieraliśmy moment na odpoczynek.
No cóż. W wersji rowerowej to było naprawdę idealne.
Mnóstwo pozytywnych kilometrów.
I tak rzeczywiście było.

Na MRDP byliśmy od samego początku. Moje pierwsze 10 dni pod rząd z Lucjanem, całodobowo.
Bałem się, że jednak podczas tego ultramaratonu będę jednak myślał egoistycznie.
Lucjan już wtedy był dla mnie osobą ważną, zwłaszcza rowerowo.
Biłem się już wcześniej jednak z myślami, co będzie, jeśli przez jego awarie lub nie dyspozycyjność będzie zagrożone moje MRDP,
które dla mnie było...jak ważne ? Po raz kolejny to napiszę, choć za kilka dni pewnie więcej o tym napiszę.
MRDP było moją przepustką do dalszego świata rowerowego.
On miał być jedynie pod jednym warunkiem: gdy ukończę w limicie MRDP.
Tak było dla mnie wtedy ważne.
Ale Lucjan także.
No cóż, kłopoty zaczęły się...równe 100 km przed metą, ostatniej nocy.
przed tymi awariami zadzwoniłem już do Agatki Śmieja mówiąc jej o godzinie naszego przyjazdu.
...nic z tego nie wyszło.
pierwszy "kapeć" nie był z winy Lucjana. Ale kolejny był już efektem niesprawdzenia przez niego opony, a podczas zmiany trzeciej
dętki tak szybko i niedbale wyjął pompkę z wentyla, że go po prostu uszkodził.
oddałem mu dwie swoje dętki...nie mieliśmy już nic.
Byłem zły i Lucjan to widział. Ale nie wyrażałem swojej złości, swojej niepewności, swojego zaniepokojenia.
I Lucjan także to widział i to czuł.
A czasu było co raz mniej. Nie mieliśmy już żadnych dętek, tylko 100 km przed sobą.
...nie wspomnę o straconych siłach, braku entuzjazmu itp itd. Jeszcze drogę trochę potem pogubiliśmy.
Lucjan zużył baterie w nawigacji, a miał nie używać jej wcześniej na odcinkach, które ja znałem...szkoda słów.
Cztery godziny straciliśmy przez brak płynności.
Oczywiście, ani myślałem Go zostawiać...nie było o tym mowy. Niby jednak czas jeszcze był.
To było pewne, że dojedziemy razem, ale na czasie też mi zależało, nawet przecież obu nam.
Przyjechaliśmy cztery godziny przed czasem. O 8 nad ranem.
Pamiętam jak dziś, że Lucjan prosząc mnie na tych ostatnich dwóch kilometrach o dwa postoje przy sklepach
nakupował mi najlepszych łakoci, wiedział co lubię, na przeprosiny.
A ja nie chciałem wtedy już nic...ani rozmawiać, ani jeść, ani pić, 
Przepraszam, ale dziś jak widzę na starcie MRDP osoby, które już na początku wiedzą, że nie zmieszczą się w limicie...
to ja chyba nie pasuję już do tego miejsca.
Dziś mam Kosmos, właśnie dzięki temu MRDP. Tak głęboko to wtedy czułem.
Lucjan także był ważny. Później jednak widział moje zaniepokojenie, nie dałem rady tego  ukrywać,
wiedział, że popełnił błędy, wiedział, że mnie to boli, wiedział także, że pokona je ze mną.

Ostatnie kilkanaście kilometrów jechałem pierwszy, przed Nim, chwilami miałem przewagę nawet kilkuset metrów.
W tych chwilach bałem się, że być może Lucek pomyśli, że mu...odjadę, że na metę wjadę pierwszy, przed Nim, choćby z przewagą minuty.
I tak było.
Gdy zjeżdżałem z głównego bruku na aleję bezpośrednio prowadzącą do latarni na Rozewiu...Lucjan był co najmniej 200 metrów za mną.
I w tym miejscu zwolniłem w taki sposób, że Lucek po chwili był ze mną.
Wcześniej niczego nie uzgadnialiśmy, nie wyobrażaliśmy sobie, jak to może być na mecie,
nie mówiliśmy sobie o tym...końcu. Wszystko płynęło z naszych uczuć.
Na metę wjechaliśmy oczywiście razem, idealnie równo.
Zsiedliśmy z rowerów i bez słów objęliśmy się natychmiast...na długo.
Nie wiem jak Lucek, ale ja łzy miałem w oczach, łzy radości.
Potem były słowa. Niesamowite, jaką ten człowiek dał mi radość. 
Czułem jedynie najlepsze nasze wspólne rowerowe chwile.
Nigdy nie zapomnę tego uczucia.
Lucjan to jednak nie tylko MRDP, to wiele również innych wspaniałych godzin, a nawet dni, o których teraz nie napiszę.

Pozostałe Osoby jeszcze o tym nie wiedzą. I Lucjan też tego jeszcze nie wie, powiem mu za kilka dni.
Jest kolejną ( czwartą ) z sześciu Osób przy której chciałbym być zaraz po wylądowaniu.
Jest dla mnie Osobą bardzo ważną w moim świecie rowerowym.
Jeśli się tylko zgodzi, będzie na Księżycu sprawował opiekę nad moim rowerem Giant TCR 1.
Chciałbym, aby tam był. Czekam tylko na tą chwilę, kiedy będę tam z Nim rozmawiał.
Podejdę do Niego, obejmę Go i powiem Mu, że Księżyc jest NASZ.

1.972 km pozostało mi do Księżyca.


CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA - 29 grudnia 2016

Sobota, 19 października 2019 · dodano: 19.10.2019 | Komentarze 1

To było kolejne zdarzenie, które wyeliminowało mnie
z systematycznej jazdy.
wyrwa w jezdni o której wiedziała co najmniej
połowa Zarządu Dróg Powiatowych w Pasłęku.
Gronowo Górne.
tak, to zdarzenie jest moją Ciemną Stroną Księżyca 
Ciemna Strona Księżyca istnieje.


... to znowu nie była moja wina.

2.135 km pozostało mi do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA - Pan JANUSZ

Piątek, 18 października 2019 · dodano: 18.10.2019 | Komentarze 0

Nigdy dotychczas nie pisałem na blogu o 
Panu Januszu. Ba, starałem się ukryć Go przed
Wami nawet w rozmowach.
Jest przy mnie od wielu, wielu lat.
Jest w moim życiu jedną z dwóch osób,
z którą potrafię rozmawiać przez telefon prawie dwie godziny.
bodaj najdłużej rozmawialiśmy ze sobą dzień przed
moją, jak się później okazało kwalifikacją do BBTour,
czyli wycieczce dobowej do Częstochowy.
Tak, Pan Janusz jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

bliżej o Nim nie napiszę nic.

Pozostałe Osoby jeszcze o tym nie wiedzą. Pan Janusz Kamiński już wie,
Jest kolejną ( trzecią ) z sześciu Osób przy której chciałbym być zaraz po wylądowaniu.
Jest dla mnie Osobą bardzo ważną w moim świecie rowerowym.
Jeśli się tylko zgodzi, będzie na Księżycu sprawował opiekę nad moim rowerem Giant Anthem,
czyli Fullem.
Chciałbym, aby tam był. Czekam tylko na tą chwilę, kiedy będę tam z Nim rozmawiał.
Podejdę do Niego, obejmę Go i powiem Mu, że Księżyc jest NASZ.

2.192 km pozostało mi do Księżyca.


CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA - 01 grudnia 2018

Czwartek, 17 października 2019 · dodano: 17.10.2019 | Komentarze 1

Kazimierzowo 
Wcześnie nad ranem. Wypadek 
to nie była moja wina. sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia.
tak. Dzień 01 grudnia 2018 roku jest moją Ciemną Stroną Księżyca.
Ciemna Strona Księżyca istnieje.

w dniu 21 października 2018 roku w wersji kinowej
obejrzałem film Pierwszy Człowiek.
Niesamowity. Niesamowity Neil Armstrong.
Po obejrzeniu filmu byłem ponownie tak bardzo pozytywnie naładowany,
że podjąłem decyzję o zaatakowaniu lipca przyszłego roku
na ostateczny termin lądowania.
nie przerażała mnie średnia ponad 180 km/ dzień.

podjąłem decyzję i zacząłem walczyć dnia następnego 
Efekt? Przez kolejnych 40 dni jeździłem po minimum 200 km.
... były szanse.
wypadek zredukował je do zera. 

Po wypadku zjechałem do domu, zmieniłem rower
i nawet jeszcze pojechałem na Pączki Mareckiego.
niestety wieczorem miałem już założony gips
na nodze 
normalnie, nie dało się jechać.
lekarze tym razem nie musieli nakładać na mnie zakazu jazdy.
no, cóż.
lądowanie będzie 15 listopada.

2.292 km pozostało mi do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- CZERWIEC 2016

Środa, 16 października 2019 · dodano: 16.10.2019 | Komentarze 1

to nie był najlepszy czas w mojej drodze na Księżyc.
Wszyscy moi bliscy może tak uważają, ale tak nie jest.
Był wspaniały.
Czas, który musiałem przeżyć, przejechać, który wciąż daje mi wiele do myślenia.
Czas, który nadal daje mi możliwość realizacji bodaj największego, ziemskiego rowerowego marzenia.
To byłby taki kosmos na Ziemi.
Tak, czerwiec roku 2016 jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

Bez prób. Żadnych prób.
Bo zdawałem sobie, że to był jedyny realny termin.
Postanowiłem ten miesiąc przejechać w sposób regularny, żadne kami kadze.
Jechałem w tak przewidywalny sposób, byle tylko nie mieć za dużo kilometrów na "plusie".
Byle tylko nie jechać w strachu, że nie zdążę, że coś się nie uda.
Każdego dnia minimum 300 km, maksymalnie 399 km.
Te codzienne "trzysta" dawało mi wiarę w to, że tak jest jak najbardziej właściwie.
Wszystko z myślą o powtórce. Bo śmiało mógłbym ostatni tydzień jechać na maksa, by przekroczyć
magiczną ilość 10 tysięcy km lub zmniejszyć ilość dni.
Każdy dzień uczył mnie czegoś nowego, innego, tworzył we mnie nowe pomysły.
Pokazywał co trzeba zmienić, gdybym chciał jeździć dłużej.
W każdym dniu byłem gdzie indziej, dalej od dnia poprzedniego.
Bez względu na pogodę.
Bez awarii. W połowie drogi zleciłem w serwisie kompleksowe czyszczenie roweru.
Bez żadnych specjalnych odżywek, napojów, czy czegokolwiek w tym sensie.
To miało być normalne, jak na co dzień.
Błędów nie popełniałem.
Jak mogłem to czynić ?
Nikt mi w tym nie mógł pomóc, doradzić, nie znałem nikogo, kto by to w pełni przeżył.
W czasie jazdy było mnóstwo ciekawych i interesujących historii.
...jadę, jadę, pod wiatr, muszę w tą stronę, więc jadę, ale tak wieje, że opadam z sił.
Zatrzymuję się...nie wieje. Ruszam, to wieje. Staję, nie wieje.
Letni czerwiec, więc ogólnie było ciepło, to normalne.
Był też i deszcz, były i wichury i przewalone drzewa na drodze krajowej do Malborka.
Był każdy rejon Polski, były góry, było pomorze.
Wszystkie moje rowery wzięły udział w tym projekcie.
Start i meta w jednym i tym samym miejscu. Na Modrzewinie w Elblągu.
Na starcie i na mecie byli koledzy, całość przejechałem samotnie.

Jeszcze nie zapomniałem dnia 01 lipca.
Bez presji, bez zobowiązań, mogłem obudzić się i nawet jeszcze nie wstawać.
Poczułem ulgę, której tak na prawdę nie chciałem poczuć.
Ale było mi z tym dobrze, czułem, że jest już po wszystkim.
Ogólnie kolejny miesiąc, lipiec, przejechałem tak sobie.
W nagrodę spędziłem z rodziną swoje najlepsze wakacje.
Po takim nagłym zejściu z roweru, ciało się trochę zbuntowało.
Nie mogłem siedzieć. I wyjaśniam, że nie mam na myśli tyłka.
Nie mogłem normalnie siedzieć, z ugiętymi nogami.
Jeśli zginałem nogi, mięśni moje napinały się w sposób bez możliwości wypoczęcia.
Napinały się tak, jakbym nieustannie zmuszał ich do mega wysiłku.
Po wyprostowaniu nóg wszystko się uspokajało.
Trochę komicznie wyglądałem w restauracji i innych publicznych miejscach, ale co tam.
123 tysiące kilometrów w 12 miesięcy, od 01 stycznia do 31 grudnia.
Tylko nadal nie mam pojęcia w którym roku.
Ale to, choćby się nigdy nie wydarzyło, nadal jest przede mną.
To znaczy nadal mam możliwość spędzenia czasu na rowerze w tak ekstremalny sposób.
Mam mnóstwo znaczących informacji, ku temu, by pozytywnie myśleć o tym w taki sposób,
że kiedyś mógłbym to zrobić.
Nie teraz. Teraz stać mnie wyłącznie tylko na Księżyc, a i tak Go jeszcze nie mam.
Zalety ma i Polska i inne kraje na całym świecie.

do rekordu wystarczy mi zaledwie 122.433 km.
Ale ja tak bardzo chciałbym przejechać kilometrów 130 tysięcy.
Wiem, że mam przed sobą wielkie marzenia.
Mimo tego doceniam bardzo to, jak daleko już dojechałem.
Pamiętam, że były dni, kiedy marzyłem o miejscu w którym teraz jestem...

2.392 pozostało mi do Księżyca.


CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA- KWIECIEŃ 2017

Wtorek, 15 października 2019 · dodano: 15.10.2019 | Komentarze 1

to nie był najgorszy czas w mojej drodze na Księżyc.
Wszyscy moi bliscy tak uważają, ale tak nie jest.
To wszystko udało mi się przejść z Rodziną, bliskimi mi osobami. Stąd te myśli.
Natomiast te gorsze chwile, także w chorobie, przeszedłem sam.
Bo o ironio nie potrzebowałem tak wielkiej pomocy. Ale o nich kiedyś.
Wypadek z udziałem dwóch samochodów, Kwiecień 2017 roku jest moją Ciemną Stroną Księżyca.
Ciemna Strona Księżyca istnieje.

Jazda, uderzenie, przejazd do szpitala, pobyt na OIOM- ie, operacje, pierwsze dni w szpitalu.
To było trudne, nie wszystko jednak w pełnej świadomości.
Nie czas, aby pisać o tych wszystkich bólach i cierpieniach bo tak wiele już o tym mówiłem i pisałem.
Była w tym wszystkim i wesoła chwila.
po 14 dniach podszedł do mojego łóżka Ordynator i w obecności mojej mamy powiedział mi, że
za dwa dni zostanę wypisany ze szpitala w stanie dobrym. Tak zostało napisane w wypisie.
Stan dobry w moim przypadku chyba oznaczał wyłącznie pozytywne moje myślenie.
Nadal nie poruszałem się o własnych siłach. Ba, nadal wyłącznie leżałem.
Mało ! Tylko wykwalifikowani ratownicy medyczni umieli mnie przenieść mało boleśnie z łóżka na łóżko.
Nie dałem rady uczynić tego sam.

Stało się. Po dwóch dniach rzeczywiście byłem już w gronie rodzinnym w domowym cieple.
Te najgorsze chwile w leczeniu były jednak przede mną.
Przez cały kwiecień nie postawiłem stopy na podłodze.
Ćwiczyłem początkowo rękami, powoli nogami...udało się po sześciu tygodniach przystąpić do
pionizacji ciała. Pierwsze wypionowanie ciała udało mi się zatrzymać na jakieś 20 sekund.
Po tym zaczęło mi się tak w głowie kręcić, że natychmiast musiałem to przerwać.
Były potem liczne kolejne tego typu próby, aż w końcu się udało.
Cudownym uczuciem było wykąpanie się w wannie, o, wylanie na twarz wody,
zjedzenie ulubionych potraw. Nie zapomnę spełniania kulinarnych marzeń przez moje Siostrzenice.
Wszystko otrzymywałem, wszystko było tylko kwestią czasu.
Trudne w tym wszystkim było to, że mimo domowych warunków nie mogłem spokojnie trwać w leczeniu.
Uszkodzone jelita nie dawały mi spokoju ani przez chwilę.
Nie mogłem w dobrym samopoczuciu oglądać TV, słuchać muzyki, rozmowy przez telefon sprawiały mi trudność.
Nie mogłem spać, przysypiałem na chwilę. Ciągłe destrukcje żołądka.
Przepraszam, ale zbyt wiele było złych chwil, by opisywać je wszystkie.
najważniejsze, że przez ten cały czas, przez całą dobę walczyłem usprawniając swoje ciało.
Jeszcze wtedy, gdy nadal tylko leżałem i mogłem marzyć o pionizacji ciała...
wziąłem laptopa, opłaciłem wpisowe MRDP oraz wykupiłem noclegi w pensjonacie dla siebie i dla swojej rodziny.
Pierwszy żartobliwie śmiał się Daniel, potem inni.
A ja wiedziałem, że do sierpnia zdążę. Tak bardzo tego wtedy pragnąłem, że to po prostu wiedziałem.
To nie są teraz buńczuczne słowa.
Przez co najmniej sześć tygodni nie jeździłem, nie dotknąłem, nawet nie spojrzałem na rower.
To było cholernie trudne, by móc dalej pozytywnie myśleć o swojej pasji.
Ćwiczyłem wręcz całodobowo. Nawet najbliżsi, widząc mnie każdego dnia, tak szybkiego powrotu do zdrowia
nie spodziewali się.

Był taki dzień. Siostra przychodziła do mnie na każde moje połączenie telefoniczne. ( mieszkała w domu obok ).
I wtedy też przyszła. po wejściu do mieszkania od razu kierowała się do mojego pokoju, a mnie w nim tamtego dnia...nie było.
Zrobiłem jej niespodziankę.
Kilkanaście minut wcześniej za pomocą chodzika w czasie 15 minut przeszedłem z pokoju do kuchni
i siedząc sobie na krześle ( co też sprawiało mi trudność ) przy stole czekałem na siostrę.
Nawet dziś mi łzy lecą, kiedy to piszę. Minęły dwa lata, a ja to wciąż czuję tak samo.
początkowo zdziwiona, nawet zdenerwowana, potem uśmiechnięta i radosna.
Bo siostra wiedziała, że jest już lepiej.
Swoim zachowaniem chciałem pokazać Rodzinie, że też walczę, że pokonam ten stan, że Ich pomoc dla mnie nie pójdzie na darmo.
I zrobiłem to.

2.498 km pozostało mi do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- GÓRY

Poniedziałek, 14 października 2019 · dodano: 14.10.2019 | Komentarze 4

Ze wszystkich miejsc one są...są wspaniałe.
Dla mnie, z rowerowego okna na samym początku naprawdę były potężne.
Co najmniej duże, kiedy byłem tam pierwszy raz rowerem.
Bo nie wiedziałem, nic o nich nie wiedziałem.
Nie znałem tych miejsc, nie wiedziałem jak je pokonywać rowerem, jak się tam rowerowo zachowywać.
A dziś ? Dziś jet zupełnie inaczej.
Dziś jestem silniejszy.
ja gór nie pokonałem, ja góry pokochałem.
Góry są moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

Moje pierwsze poważne rowerowe spotkanie z górami to pierwsza edycja Bałtyk Bieszczady Tour. Rok 2010.
Było wspaniale. Od Rzeszowa już nie miałem na czym siedzieć, a wszystko, co najważniejsze było przecież przede mną.
Pojechałem dalej, aż do...pierwszego ze zjazdów.
Wiem gdzie to jest, ale jakoś nie mogę sobie tej miejscowości teraz przypomnieć.
Tam właśnie na chwilę, na dłuższą chwilę się wtedy zatrzymałem bo poczułem jak...na skoczni narciarskiej.
To było dla mnie naprawdę duże, ależ wrażenia...!!!
Nie miałem o nich wiedzy, nikt mi o tych górach rowerowo oczywiście nie opowiadał,
nikt mi tego nie tłumaczył, nie doradzał.
Tych gór nauczyłem się sam.
Jest jeszcze jedno miejsce w górach, gdzie zatrzymuję się, zawsze, bez względu na to, czy
jadę turystycznie, czy w ultramaratonie. Zatrzymuję się tam zawsze.
To Lutowiska.
Ależ przepiękny widok, z tego miejsca Bieszczady widać...przepiękny widok.
Na jednym z kolejnych BB Tour, w to miejsce wchodziłem bezpośrednio z drogi po trawie
( z reguły wjeżdżam naokoło przez parking ). Był tam jakiś pan z dzieckiem...
Ten Pan widząc mnie z boku, powiedział do swojego syna, gdy już byłem we właściwym miejscu: "potrzymaj panu rower".
Chłopczyk trzymał mój rower a ja zmęczony patrzyłem się wprost przed siebie.
Najpiękniejsze dla mnie wtedy jest to, że wiem, iż tam będę, zaraz, za chwilę, za nie długo.
To cudowne. Cudowne, że w Bieszczadach wielokrotnie byłem z Lucjanem, Mareckim, Danielem, raz ze Sierrą
i wielu innymi osobami. To wspaniałe.
Dziś te miejsca są moimi miejscami.
Po każdym ukończonym BB Tour, jeszcze tego samego dnia wchodzę na Połoninę Caryńską.
To moja tradycja.
Tylko ostatnio nie podziwiałem z niej widoków z uwagi na chorobę oka. Ale tam byłem.
Leżałem na trawie z zamkniętymi oczami...i też było cudownie.

Są też i Tatry, Karkonosze.
Zawieź mnie do Przemyśla, a jeszcze tego samego dnia pojadę w stronę Arłamowa, a nawet do Ustrzyk Dolnych itd itd.
Zawieź mnie do Zakopanego, a obiad i tak codziennie będę jadł na Głodówce. Bez względu na pogodę.
Pełnym wrażeń dla mnie jest także Tylicz, ale nocą. te wszystkie podjazdy tam się znajdujące...Banica.
Nocą, zwłaszcza nocą.
Jest jeszcze wiele innych miejsc, choćby Łapszanka, Brzegi, Zawoja, Wisła, Istebna, Koniaków, Gliczarów, wiele, bardzo wiele.
Mam nadzieję, że następnym razem będę miał więcej czasu na pozostanie w Jeleniej Górze, a wtedy Mors
pokaże mi jeszcze więcej wspaniałych rowerowych miejsc.
W górach się spełniam.
One dają mi motywacje do silniejszej jazdy.
Na stu kilometrach w górach wykręcę zawsze większą średnią niż na płaskich jak stół Żuławach.
Tak jest, naprawdę.

Jestem już prawie na Księżycu, ale jeśli tylko będę miał okazję wrócić na Ziemię to...
co do gór to mam jeszcze tylko dwa marzenia. I nie są one rowerowe.
Chciałbym wejść pieszo na Rysy.
Chciałbym też Tatry zobaczyć z okna samolotu.
By móc z wysoka zobaczyć wszystkie te miejsca po których jeździłem rowerem.
To dla mnie ważne.
2.618 km pozostało mi do Księżyca.


CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA- BÓL BRZUCHA

Niedziela, 13 października 2019 · dodano: 13.10.2019 | Komentarze 5

...ileż ja to już razy słyszałem.
Wszyscy są bezsprzecznie przekonani o tym, że skoro jeżdżę tak często i w tak różnych warunkach
atmosferycznych to na pewno nie choruję.
Jeśli macie na myśli kaszel, anginę, przeziębienie to zapewniam Was, że choruję.
W większości przez zaledwie kilka godzin, ale czasami zdarzało mi się dłużej męczyć w takich okolicznościach.
Ale to nie one były najgorsze.
Z tych wszystkich niedyspozycji to ból brzuch nie był dla mnie do zniesienia.
Tak, bóle brzucha były moją Ciemną Stroną Księżyca
Ciemna Strona Księżyca istnieje.

Powrócę do przeziębień.
Wielokrotnie w takim stanie odmawiałem wspólnych jazd.
Ale samemu jeździłem, nawet płynnie. 
Wypociłem się, potem wypiłem mnóstwo mleka, miodu i zawsze kładłem się spać.
Następnego dnia było lepiej.
I takie dni były do zapomnienia.
Bardzo trudne były dla mnie, najtrudniejsze z wszystkich chorób, niedyspozycje żołądkowe.

Nigdy nie zapomnę drogi Zakopane- Wieliczka.
jeszcze poprzedniego dnia czułem się wyśmienicie. Byłem przecież w naszych wspaniałych górach.
Następnego dnia pełne 100 km przejechałem w równe 12 godzin.
odcinek 10 km ? żadnego tego dnia nie było.
Po kilku kilometrach schodziłem z roweru w wiadomym celu.
Mnóstwo wody, zero jedzenia, nic nie dało.
Uratowały mnie odbywające się w tym dniu wybory Prezydenckie.
W każdej gminie była otworzona jakaś Placówka.
i to mnie ratowało. Mogłem się męczyć w komfortowych warunkach, a nie na polu.
W jednej z toalet próbowała nawet interweniować ochrona Punktu Wyborczego bo przebywałem w niej byt długo.
Tego dnia, i w kilku jeszcze innych podczas całej mej drogi, było mi naprawdę bardzo ciężko.
W Wieliczce podjechałem do pierwszego z hoteli. Było już popołudnie.
pani z recepcji, widząc mnie w jakim jestem stanie, na start dała mi zniżkę za propagowanie turystyki rowerowej.
Nie skarżyłem się na swój stan zdrowia, więc była przekonana o tym, że tego dnia przejechałem całe góry wzdłuż i w poprzek.
po poznaniu prawdy nawet się mną opiekowała.
Te 100 km podzieliłem chyba na jakieś dwadzieścia pięć odcinków.

Z takim stanem zdrowia nigdy nie mogłem sobie poradzić. I sobie nie poradzę.
Walczyłem, jechałem, walczyłem, w efekcie jednak i tak bezradny padałem na łóżko.
jak dobrze, że w takich chwilach zawsze byłem sam.
I mogę się tylko cieszyć, że nigdy to uczucie nie spotkało mnie podczas ultramaratonów lub
najdłuższych wyjazdów z elbląskimi Bikerami. Być może dlatego, że w tych okresach potrafiłem
kontrolować spożycie napojów gazowanych. Piłem je dosłownie minimum, w skali doby zaledwie w ilości 250 ml.
przeziębienie, anginę, a nawet ból gardła można zatuszować... wystarczy się często nie odzywać.
Skręcenia kostki, bóle kręgosłupa, bóle przesilonych mięśni, bóle kolan...nic szczególnego.
czasem mnie tak bolały korzonki, że najtrudniejszymi chwilami było wejście na rower i zejście z niego.
Żaden problem, na przerwach wystarczyło jeździć w "kółko" wśród kolegów.
W czasie bólu brzucha wożę swoim rowerem zwłoki.


2.744 km pozostało mi do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- SKLEP ROWEROWY NEKSUS

Sobota, 12 października 2019 · dodano: 12.10.2019 | Komentarze 3

siedem rowerów.
Rowery mi się nie psuły z uwagi na wadliwość lub słabość części.
Naprawiać jednak je musiałem bo wszystkie części zwyczajnie zużywały mi się z uwagi na wiele przejechanych kilometrów.
Poza wymianą lub naprawą dętki...chyba nie umiem nic.
Na pewno nic nie umiem. Bo miałem jeździć.
Kilka rowerów, sam Fish nie dałby rady.
Tak. Właściciele i pracownicy sklepu NEKSUS w Elblągu są moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

Najważniejszy...Dariusz,
bo samochodem zabierał z mojego domu, a potem odwoził nawet kilka na raz moich rowerów.
Darek pomagał mi wielokrotnie w sprowadzaniu części przez internet ze sklepów całej Polski.
Doskonale wiedział jakich marek i modeli używam, kupowałem bowiem zawsze te same.
Wyręczał mnie w tym zadaniu, niesamowicie, bardzo.
Nawet nie proponował mi innych. Gdy nie miał ich na czas...szukał ich, aż do skutku.
Wiele napraw w sklepie miałem realizowanych poza kolejnością, na miejscu.
Rabaty, gratisy...wszystko za wieloletnią współpracę.

Niby Darek, Piotr i Janek jeżdżą rowerami...nie miałem jednak okazji do wspólnej jazdy.
Ciekawostką również jest to, iż w Ich sklepie nie kupiłem ani jednego roweru,
za to z pewnością z Ich sklepu wyniosłem najwięcej części.
Wszystko działo się w sklepie, więc byłem ograniczony godzinowo, ale też było zajebiście.

2.844 km pozostało mi do Księżyca.