Info
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Grudzień15 - 14
- 2025, Listopad30 - 10
- 2025, Październik31 - 13
- 2025, Wrzesień30 - 20
- 2025, Sierpień31 - 17
- 2025, Lipiec31 - 12
- 2025, Czerwiec30 - 5
- 2025, Maj31 - 0
- 2025, Kwiecień30 - 6
- 2025, Marzec31 - 12
- 2025, Luty28 - 1
- 2025, Styczeń31 - 22
- 2024, Grudzień31 - 17
- 2024, Listopad30 - 10
- 2024, Październik31 - 19
- 2024, Wrzesień30 - 14
- 2024, Sierpień31 - 20
- 2024, Lipiec31 - 10
- 2024, Czerwiec30 - 7
- 2024, Maj31 - 9
- 2024, Kwiecień30 - 14
- 2024, Marzec31 - 16
- 2024, Luty29 - 7
- 2024, Styczeń31 - 7
- 2023, Grudzień31 - 9
- 2023, Listopad30 - 6
- 2023, Październik31 - 7
- 2023, Wrzesień30 - 5
- 2023, Sierpień31 - 12
- 2023, Lipiec31 - 10
- 2023, Czerwiec30 - 1
- 2023, Maj31 - 5
- 2023, Kwiecień30 - 2
- 2023, Marzec31 - 8
- 2023, Luty28 - 21
- 2023, Styczeń31 - 7
- 2022, Grudzień31 - 5
- 2022, Listopad30 - 1
- 2022, Październik31 - 0
- 2022, Wrzesień30 - 6
- 2022, Sierpień31 - 14
- 2022, Lipiec31 - 13
- 2022, Czerwiec30 - 6
- 2022, Maj31 - 4
- 2022, Kwiecień30 - 5
- 2022, Marzec31 - 3
- 2022, Luty28 - 11
- 2022, Styczeń31 - 6
- 2021, Grudzień31 - 5
- 2021, Listopad30 - 7
- 2021, Październik31 - 8
- 2021, Wrzesień30 - 20
- 2021, Sierpień31 - 33
- 2021, Lipiec31 - 6
- 2021, Czerwiec30 - 9
- 2021, Maj31 - 18
- 2021, Kwiecień30 - 17
- 2021, Marzec31 - 21
- 2021, Luty28 - 8
- 2021, Styczeń31 - 26
- 2020, Grudzień31 - 25
- 2020, Listopad30 - 10
- 2020, Październik31 - 15
- 2020, Wrzesień30 - 28
- 2020, Sierpień31 - 62
- 2020, Lipiec31 - 28
- 2020, Czerwiec30 - 16
- 2020, Maj31 - 20
- 2020, Kwiecień30 - 55
- 2020, Marzec31 - 26
- 2020, Luty29 - 14
- 2020, Styczeń31 - 15
- 2019, Grudzień31 - 1
- 2019, Listopad31 - 79
- 2019, Październik31 - 84
- 2019, Wrzesień30 - 90
- 2019, Sierpień31 - 186
- 2019, Lipiec31 - 76
- 2019, Czerwiec30 - 35
- 2019, Maj31 - 86
- 2019, Kwiecień30 - 52
- 2019, Marzec31 - 32
- 2019, Luty28 - 48
- 2019, Styczeń31 - 71
- 2018, Grudzień31 - 178
- 2018, Listopad30 - 183
- 2018, Październik31 - 163
- 2018, Wrzesień30 - 129
- 2018, Sierpień31 - 118
- 2018, Lipiec31 - 107
- 2018, Czerwiec30 - 135
- 2018, Maj31 - 183
- 2018, Kwiecień30 - 184
- 2018, Marzec31 - 184
- 2018, Luty28 - 191
- 2018, Styczeń31 - 73
- 2017, Grudzień31 - 26
- 2017, Listopad30 - 39
- 2017, Październik31 - 29
- 2017, Wrzesień30 - 21
- 2017, Sierpień31 - 19
- 2017, Lipiec31 - 33
- 2017, Czerwiec30 - 75
- 2017, Maj32 - 33
- 2017, Kwiecień28 - 13
- 2017, Marzec31 - 50
- 2017, Luty28 - 30
- 2017, Styczeń31 - 75
- 2016, Grudzień31 - 29
- 2016, Listopad30 - 18
- 2016, Październik31 - 11
- 2016, Wrzesień30 - 9
- 2016, Sierpień31 - 3
- 2016, Lipiec31 - 5
- 2016, Czerwiec30 - 52
- 2016, Maj31 - 27
- 2016, Kwiecień30 - 34
- 2016, Marzec31 - 26
- 2016, Luty29 - 76
- 2016, Styczeń31 - 195
- 2015, Grudzień31 - 83
- 2015, Listopad30 - 91
- 2015, Październik31 - 72
- 2015, Wrzesień30 - 55
- 2015, Sierpień31 - 41
- 2015, Lipiec31 - 69
- 2015, Czerwiec30 - 22
- 2015, Maj31 - 40
- 2015, Kwiecień30 - 65
- 2015, Marzec31 - 39
- 2015, Luty28 - 54
- 2015, Styczeń31 - 62
- 2014, Grudzień31 - 160
- 2014, Listopad30 - 1
- 2014, Październik31 - 0
- 2014, Wrzesień30 - 0
- 2014, Sierpień31 - 0
- 2014, Lipiec31 - 0
- 2014, Czerwiec30 - 0
- 2014, Maj31 - 52
- 2014, Kwiecień30 - 26
- 2014, Marzec31 - 55
- 2014, Luty28 - 95
- 2014, Styczeń31 - 89
- 2013, Grudzień31 - 20
- 2013, Listopad30 - 0
- 2013, Październik31 - 0
- 2013, Wrzesień30 - 0
- 2013, Sierpień31 - 0
- 2013, Lipiec31 - 0
- 2013, Czerwiec30 - 0
- 2013, Maj31 - 0
- 2013, Kwiecień30 - 0
- 2013, Marzec31 - 0
- 2013, Luty28 - 0
- 2013, Styczeń31 - 0
- 2012, Grudzień31 - 1
- 2012, Listopad30 - 0
- 2012, Październik31 - 0
- 2012, Wrzesień30 - 0
- 2012, Sierpień31 - 11
- 2012, Lipiec31 - 37
- 2012, Czerwiec30 - 56
- 2012, Maj31 - 24
- 2012, Kwiecień30 - 51
- 2012, Marzec31 - 120
- 2012, Luty29 - 15
- 2012, Styczeń31 - 34
- 2011, Grudzień31 - 11
- 2011, Listopad30 - 14
- 2011, Październik31 - 2
- 2011, Wrzesień30 - 5
- 2011, Sierpień31 - 31
- 2011, Lipiec31 - 19
- 2011, Czerwiec30 - 36
- 2011, Maj31 - 34
- 2011, Kwiecień30 - 51
- 2011, Marzec31 - 31
- 2011, Luty28 - 34
- 2011, Styczeń31 - 0
- DST 123.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 7 - wspomnienia
Piątek, 26 września 2025 · dodano: 28.09.2025 | Komentarze 1
80 wheeler43 nextbike
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 29 sierpnia, piątek
dzisiejszego dnia wyjechałem zgodnie ze swoimi założeniami.
piąta godzina nad ranem okazuje się dla mnie najlepszą godziną do wyjazdu gdziekolwiek.
Pogoda, przepiękna, chmury nade mną pojawiły się po godzinie jazdy nie wiadomo skąd,
coś z nich przez chwilę nawet pokropiło, ale w rzeczywistości nic złego się nie wydarzyło.
Jest trudno bo zrobiło się znowu płasko, choć trzeba przyznać, że wiatr wieje tutaj wszystkim w plecy,
ale ja jadę sam, nie spodziewam się nikogo, monitoruję tylko Przemka, który trochę jest za mną,
jest płasko, więc pewnie mnie dogoni...i dogonił, fajnie, w chwili, kiedy ja kończyłem śniadanie w Kietrzu on właśnie
wjeżdżał do tej miejscowości.
Porozmawialiśmy, przekazaliśmy sobie swoje dotychczasowe spostrzeżenia, potem wspomnienia i...znowu osobno.
Ta samotność właśnie w czasie ultramaratonu. Przyjmuję ją jako część drogi. Niby jest tak dokładnie jak pod domem,
albo podczas wyjazdów do księżycowych ulic, ale jednak ta świadomość, że ktoś jest przed Tobą i za Tobą zmienia
to wszystko, nadaje inną wyobraźnię. Szkoda, że nie wszyscy mówimy są "cześć" podczas wyprzedzania lub przejeżdżania obok siebie,
przecież wyróżniamy się od tych, którzy w tych miejscach jeżdżą po swoim podwórku ? No cóż, szkoda i tyle, tylko tyle. Nikt pewnie
i tak nie liczy na jakąkolwiek pomoc od kogokolwiek...
najważniejsze chwile dla mnie dzisiejszego dnia ? Oczywiście Głuchołazy...

nic tu się nie zmienia, jak bliska jest mi ta miejscowość pisałem wiele razy. Głuchołazy, zawsze takie same, od wielu miesięcy, dziś też według mnie nic się tutaj nie zmieniło. Byłem tu dzisiejszego dnia wcześnie, bardzo wcześnie przed południem, za wcześnie na obiad...ale zatrzymałem się, na kilka minut.
Zatrzymałem się, by przypomnieć sobie, za czym warto jechać. Nie był to postój. To było spotkanie.
Potem oczywiście też było wspaniale, choć przejazd przez pobliskie tereny Czech trochę mnie rozczarował...przepiękna pogoda nie tyle
nie współdziałała ze stanem nawierzchni, co najbardziej to wszystko popsuł wiatr...normalnie czołówka dodatkowo w czasie jazdy niemal non stop pod górkę. I tak było przez naprawdę wiele kilometrów. Wjazd w Złoty Stok i dalsza droga trochę to wszystko poprawiło, tutaj bowiem było tylko do góry w otoczeniu grubego lasu, żadnego wiatru, ale też...znowu żadnych sklepów nie było, nic, puste bidony, żadnych batonów przy sobie.
Tyle, że ja wiedziałem, iż przede mną są Stronie Śląskie w których jest moja restauracja w której nie byłem od wielu lat !! A to z prostego powodu...podczas ostatnich ultra, a zwłaszcza podczas przejazdu RAP ja tutaj jestem w totalnych ciemnościach nocą, albo
wcześnie nad ranem, albo późnym wieczorem :) Na śniadanie zjadłem żabkowe śmieci, wieczorem będzie śmieciowa kolacja na stacji paliw, ale obiad był...iście po królewsku !! Pierwszy raz doświadczyłem tego, że rosół oprócz w talerzu miałem też w małym dzbanku i mogłem sobie dolewać :) natomiast picie...wyłącznie z lodowymi kostkami bo od godzin przed południowych normalnie się już od kilku godzin w swoim stroju gotuję :)
a potem ? potem był nieustanny wjazd non stop do góry. Sienna, Idzików, Wilkanów, Międzylesie z Zieleńcem na czele !! Coś wspaniałego, wiele przepięknych emocjonalnie i widokowo moich miejsc. Żadnych przerw w tych miejscach jednak nie robiłem, nie można napisać o pędzeniu, ale od tych miejsc liczyły się dla mnie minuty, jechałem szybciej niż zwykle. Wszyscy pewnie na swoje telefony dostali już alerty o zmianie pogody w godzinach wieczornych właśnie w tym regionie. Swój nocleg zaplanowałem w Głuszycy do której miałem daleko. Pobyt w Głuszycy zaplanowałem już w godzinach porannych, a właściciel agroturystki powiedział, że mam czas do 23.30 bo on właśnie o tej godzinie regularnie kładzie się spać. Mam zdążyć i Amen. Jak wjechałem na Zieleniec tak podczas jazdy tylko popatrzyłem sobie na niego, po czym zacząłem od razu potężny wielokilometrowy zjazd do Kudowy Zdrój. Tu musiałem coś zjeść, bo za Kudową dla mnie poza lasami aż do Głuszycy nic nie ma... i nie było. W Kudowie jeszcze nie lało, a już kilku ultrasów zostało w tym mieście lub w pobliskim Radkowie na nocleg. Bo wiadomo było wszystkim, że skoro jest już godzina 21 to niemal pewne jest to, że zaraz zacznie lać. I lało.
Przyznam, że podjazd do Radkowa był jeszcze przepiękny, pod górę, było cieplutko, ładny asfalt, zero samochodów, jeszcze było sucho...cyrk zaczął się gdy zacząłem zjeżdżać w dół w kierunku Nowej Rudy.
Od teraz stało się ciemno, wolno, ślisko, mokro, ale nie było przenikliwie zimno. Problemem w najbliższym czasie będzie dla mnie nie tyle limit czasowy, co bardzo zły stan nawierzchni na wielu kilometrach w drodze do Głuszycy. Tu jest po prostu tragicznie. A Deszcz lał, ale ja mimo wszystko byłem normalnie mokry, czyli możliwy do wyschnięcia. W takim stanie wjechałem w Świerki po czym po skręceniu w lewo zostało mi jakieś osiem kilometrów do Głuszycy. Była dokładnie godzina 23.15, a ja już prawie nie miałem czasu na nic, chciałem być punktualny dla właściciela i byłem. Tyle że na agro wjechałem totalnie przemoczony. W tych ostatnich kilometrach było dosłowne oberwanie chmury, lało jak z prysznica, patrząc do góry nie mogłem określić czy chmury te były przelotne, czy nie bo nic nie widziałem.
Na cudownym prostym kilkukilometrowym asfalcie jechałem sobie w stercie deszczu, w dodatku z górki. Czułem się nie inaczej jak z głową trzymaną bezpośrednio pod kranem, w dodatku było mi już tutaj przenikliwie zimno. Właściciel był z tych zaliczanych do opcji "lubię rowery", więc tylko dzięki temu zaprosił mnie do siebie...wodę na podłodze w pokoju miał już wtedy, kiedy nawet nie zdążyłem się z nim jeszcze rozliczyć...ostatnie takie chwile przeżywałem cztery lata temu w Świeradowie Zdrój...na MRDP.
Zostałem sam w pokoju, rozebrałem wszystko co miałem na sobie, wszystkie rzeczy bez możliwości wyschnięcia zostawiłem na jednym z łóżek. Wszedłem pod prysznic pod wodę gorącą prawie jak wrzątek...po czym z zaparowanej łazienki wróciłem do pokoju pod
babciną bardzo puchową kołdrę, w której zasnąłem nago...na cztery godziny i trzeba przyznać, że było mi w tym czasie ciepło.
Pomyślałem sobie jednak, co będzie jutro ?...przed zaśnięciem tylko raz spojrzałem na swoje ubrania zadając sobie pytanie, co będzie, a raczej jak mi będzie w dniu jutrzejszym w trakcie ich zakładania ?
Kilometry. 1000, 2000, 3200, 3600. Kilometry, jako problemy w tematyce ultra są według mnie najmniejszą trudnością do pokonania, albo tą trudnością nie są w ogóle. Kilometry są tylko tłem- prawdziwe wyzwanie to wszystko, co dzieje się pomiędzy nimi. Ultramaraton to zwłaszcza decyzje podejmowane w ciemności, dosłownie wszystko to, co trzeba pokonać, aby je właśnie przejechać. Uwierzcie mi, kilometry są najmniej zaskakującym przeciwnikiem.
Przez wiele lat jeździłem w przekonaniu, że tego wszystkiego co trudne, czyli jazdy w deszczu, zimnie, że tego wszystkiego da się nauczyć. Nie da się nauczyć. Potem więc myślałem, że skoro tak wiele godzin jeżdżę w takich właśnie warunkach to może uda mi się chociaż do tego przyzwyczaić...nie udało mi się.
Znalazłem na to jednak sposób. Już przed doleceniem na Księżyc zauważyłem, że w tym wszystkim nie chodzi o to, aby być odpornym.
Chodzi wyłącznie o to, aby nie przestać jechać. Tak, Nie trzeba nic umieć- wystarczy nie przestawać. Czas zrobi resztę. To wszystko to tylko kwestia czasu...jest, więc zaraz minie.
siódmy dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 125.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 6 - wspomnienia
Czwartek, 25 września 2025 · dodano: 25.09.2025 | Komentarze 1
85 wheeler40 nextbike
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 28 sierpnia, czwartek
zgodnie z obietnicą skróciłem sobie dzisiejszą noc o godzinę.
4 nad ranem, jest ciemno, kilka kilometrów i od razu skręt na Przysietnicę.
a więc się zaczęło...i teraz Was trochę zaskoczę...nie podoba mi się tutaj wcale,
a jestem tutaj przynajmniej raz w roku, każdego roku.
Podjazdy są non stop, bardzo wymagające, niesamowicie przepięknie strome, czyli jest tutaj
to, co mi najbardziej jest rowerowo potrzebne i to nie przez godzinę dwie, a znacznie dłużej.
Wszystkie one są jednak na dość wąskiej drodze w dodatku ze znacznym ruchem samochodowym.
Nawet jeśli w jakiś czarodziejski sposób nie pojawi się na mojej drodze samochód to przynajmniej
ja i tak modlę się, aby tutaj mi nie padało, nie lało, no i żeby było wystarczająco widno.
Wszystko jest tu wąskie, strome, nawierzchnia się zmienia, często pojawia się spływający z poboczy
szuter i inne wynalazki...nie lubię tu być, nie lubię, ale też nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek zmieniał
tą trasę, omijał ją, skracał lub robił z nią cokolwiek innego...nie, trzeba przejechać ten odcinek, trzeba, bo potem jest pięknie.
A nawet przepięknie...Krościenko nad Dunajcem, Czorsztyn i wszystko to co jest w ich pobliżu...uwielbiam tu być.
Już po raz szósty wszedłem w swój rowerowy mundurek, rowerek kręci mi cudownie, nic złego się nie dzieje.
nic mnie nie boli, nic sobie nie przetarłem, jestem normalnie ultramaratonowo zmęczony i po prostu
nie wyobrażam sobie być teraz w innym miejscu i to nie tyle całe MRDP mam na myśli...na tym etapie tego
ultra powinienem być dzisiaj dokładnie w tym miejscu i...jestem w tym miejscu.
Jadę z pełnym zaangażowaniem, skoro zgłosiłem chęć uczestnictwa w nim to w pełni
wypełnię każdy regulamin ultra, zwłaszcza ten dotyczący limitu czasowego bo on właśnie ze wszystkiego jest najważniejszy.
jestem tu po raz kolejny i po raz kolejny MRDP jest dla mnie spełnieniem marzeń. jestem gotów dać z siebie
wszystko i fizycznie i mentalnie, a wszystko dla tej jednej chwili, dla chwili bycia na mecie. Tu nie chodzi tylko
o kilometry, chodzi o ducha, o ludzi, o to uczucie gdy jedziesz dalej mimo wszystko, że meta jest wciąż tak bardzo daleko od ciebie.
a potem ? Pamiętam, że potem była dokładnie godzina 8 nad ranem, kiedy to wszystko na nowo we mnie się zaczęło....
ŁAPSZANKA !!!!!!! Znowu tu jestem, nareszcie, byłem tutaj już chyba we wszystkich porach dniach i nocy. To sprawia, że od teraz
znowu dzieje się we mnie coś magicznego, widzę i słyszę wszystko naraz...i rosę wczesnym rankiem i dzwonki owiec w pełnej nocy.
wszystko, ciszę, słońce, księżyc, zapach świerków w powietrzu. Teraz przestał liczyć się dystans, te wszystkie dotychczas przejechane kilometry, przestało się liczyć zmęczenie. Liczy się tylko to, że tu jestem, sam ze sobą, z rowerem...to wszystko to moje chwile, w których
czuję, że żyję naprawdę. Łapszanka marzenie i rekord nie jednego z nas, a ja jestem tu kolejny raz, niesamowite.
Liczne podjazdy, mnóstwo zakrętów...tak naprawdę nie wiadomo gdzie to się konkretnie zaczyna, od jakiego miejsca ?
Najważniejsze, że na końcu tej drogi jest widok, który odbiera dech, nawet gdy już go nam brakuje.
To właśnie dla takich chwil warto jechać tą trasę dalej.
dla mnie to wszystko zaczyna się już od Czorsztyna, może kilkanaście kilometrów przed, ale w tym dniu na licznik
spojrzałem dopiero dokładnie na sześć i pół kilometra przed szczytem ze świadomością, że miło by było, jakby ktoś ten mój podjazd śledził
od samego początku do jego końca i trzyma za mnie kciuki...takie uczucie w tym miejscu wydawało się dla mnie bezcenne.
Pomyślałem, że takie wsparcie to przecież prawdziwy skarb...i wiecie co ? Stał się CUD !! W tej chwili właśnie od swojego rowerowego kolegi Sierry z Elbląga otrzymałem wiadomość tekstową SMS o następującej treści: " Poproszę o zdjęcie Tatr z Łapszanki"...wszystko przeczytałem w czasie jazdy bo wyświetliło mi się to na garminie :) ....Mario !! Dziękuję za kontrolę lotu podczas ultra. Twoja obecność,
słowa i myśl w tej właśnie chwili o mnie zadziałały najlepiej ze wszystkiego. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele
to dla mnie znaczyło w tamtej chwili i teraz. Nie zapomnę tego nigdy.
Podczas ultra czułem wsparcie od wielu bliskich mi ludzi, którzy byli ze mną duchem. Szczególne podziękowania nie należą się tylko dla kogoś, są dla Was wszystkich, za to, że śledziliście moją trasę, pozdrawialiście mnie i dopingowaliście. Wasza obecność nie była zdalna, była mi bliska, była dla mnie ogromnym wsparciem. Dziękuję Wam z całego serca, choć dopiero minęło pięć dni. Podczas wszystkich ultra
jestem sam, z bólem, myślami, łzami, z trasą, która nie lubi błędów. Ale wasze pozdrowienia, monitorowanie mojej pozycji, doping...czułem, że gdzieś nie daleko mnie jest ktoś kto wierzy we mnie. Dzięki Wam te ultra było czymś więcej niż tylko sportem, było spotkaniem z przyjaźnią, spotkaniem z Wami. I za to Wam dziękuję.
Głodówka, godzina 10.00 śniadanie z widokiem na przepiękną panoramę TATR.
a potem Zakopane, Kościelisko, Czarny Dunajec, Jabłonka, Zawoja, Stryszawa, Milówka, Istebna, Koniaków, Wisła, Cieszyn, Czechy, Gorzyczki....wszystkie te miejscowości przejechałem w dzisiejszym dniu, w miejscowości Gorzyczki byłem o godzinie 23.30.
Życzę Wam, abyście na swoim ultra mieli taki właśnie odcinek trasy. Łącznie w dniu dzisiejszym przejechałem 332 kilometry,
mając ich już łącznie ponad 1900. Na przewyższenia w ogóle nie zwracam uwagi. W tych miejscach najczęściej tasowałem się z Przemkiem Ruda...Milówkę przejechaliśmy najbliżej siebie, w odległości kilkuset metrów. Tu też mile zaskoczył nas nieznany kibic przesyłając nam pozdrowienia z jadącego samochodu. Jadę będąc tak samo ubrany, w tym samym niewypranym ubraniu, na tym samym rowerze, w przeciwieństwie do uprzednich dni nie moknę, lecz gotuję się.
W Koniakowie zaczęło się robić ciemno, a będąc w Wiśle przejechałem dnia dzisiejszego już wszystkie góry.
Teraz teren jest znowu całkowicie płaski, a ja nie mam planu na miejsce noclegowe, tutaj w tych okolicach dotychczas nocowałem tylko raz bo albo nocą jechałem, albo jechałem za dnia. Po bardzo krótkim, ale urokliwym terenie Czech udało mi się znaleźć nocleg w Gorzyczkach,
w których byłem jakieś dwa miesiące temu, a to przecież dobre kilkaset kilometrów od mojego domu.
Wiem po co to wszystko.
szósty dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 129.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 5 - wspomnienia
Środa, 24 września 2025 · dodano: 24.09.2025 | Komentarze 1
92 propel37 wheeler
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 27 sierpnia, środa.
Ustrzyki Dolne.
Jest dla mnie późno bo dawno minęła 5 godzina nad ranem.
A mimo to, kiedy wyjeżdżałem z Ustrzyk...na drodze nikogo nie było.
wszyscy spali, spał pewnie też cały Elbląg.
przede mną jest teraz jeden z najpiękniejszych i najbardziej emocjonalnych dla mnie odcinków
drogi na terenie naszego kraju.
Przeważnie to było moje ostatnie 45 kilometrów w górach z metą w Ustrzykach Górnych,
a dzisiaj jest inaczej, dzisiaj będę miał te góry w większej części, i to przez cały dzień,
i przez następne dni także...niesamowite. Wreszcie są.
W roku 2010 tu właśnie kończyłem z sukcesem swoje pierwsze ultra.
dziś, po 15 latach jadę tutaj, po tej samej drodze, po tym samym asfalcie po swoje ...trzydzieste pierwsze ultra.
rowerek dzisiaj mam trochę inny, ale mam taki, który wie, że mając go mam wszystko, aby osiągnąć kolejny sukces.
pierwszy postój, już w Lutowiskach. Niewiarygodne, jak często się tutaj zatrzymuję.
tutaj właśnie, jeśli tylko zejdzie się z drogi i wejdzie po trawie na pobliski parking... zobaczy się po raz pierwszy
przepiękną panoramę gór bieszczadzkich.
Bieszczady zobaczyłem po godzinie 6 nad ranem...

pewnie dlatego, że przez te góry najwięcej przejeżdżam na ultra ...te góry są mi najbliższe,
choć przecież nie są najwyższe :)
przez te wiele lat jestem tu i na ultra i w wolnym czasie, uwielbiam tu być.
w Ustrzyki Górne wjechałem...trochę za wcześnie, a to dlatego, że Zajazd Pod Caryńską jeszcze
nie został otwarty, zabrakło mi pół godziny do zjedzenia tutaj swojego śniadania...posiedziałem sobie trochę przy stoliku na dworze i odjechałem.
Od Ustrzyk Górnych, aż do Tylawy, całe to prawie 100 kilometrowe pasmo spędziłem w towarzystwie
ulubionych kolegów rowerowych...Łukasza Hedko oraz Przemka Ruda. Oczywiście razem obok siebie przejechaliśmy
zaledwie przez kilka minut, ale często tasowaliśmy się na tym odcinku drogi...koledzy po prostu ciężsi i mający na rowerze więcej
sakw szybciej zjeżdżali z każdej górki, ja natomiast chudziutki i bez żadnego obciążenia normalnie się nie mogłem w dół rozpędzić...ale spokojnie, nie tyle na każdym podjeździe, co już na szczycie każdej z górek byłem już ponownie pierwszy...i to w czasie tego wyprzedzania właśnie głównie rozmawialiśmy ze sobą...rozmawialiśmy wyłącznie o rowerach, bo znamy się już bardzo długo, a innych wspomnień nie mamy. W Cisnej w dodatku z Przemkiem również spędziłem więcej czasu, ja zjadłem sobie śniadanko, Przemek wspomógł się kawą.
Bardzo mi brakuje natomiast tutaj Lucjana, tego Lucjana z 2013 roku, z którym przejechałem pierwsze MRDP na którym
mieliśmy mnóstwo przygód i pozytywnych emocji. Wtedy dla nas obojga wszystko tu było pierwsze i najpiękniejsze. Pamiętam, że to w Tylawie zatrzymaliśmy się wtedy na obiad...dziś też zjem obiad w tym samym miejscu, Najciekawsze jednak jest to, że rok po tamtym MRDP nasza restauracja w Tylawie została zamknięta i dopiero w tym roku po raz pierwszy po odnowieniu została otworzona przez nowego właściciela...dacie wiarę ? Mam na myśli restaurację w zajeździe BARTNIK.
wspomnienia, to takie moje ogromne skarby schowane w mojej pamięci. Muszę je mieć ponieważ kształtują one moją
tożsamość, emocje... i w ogóle wytyczają mi sposób patrzenia na świat. Zawsze będę pisał o nich z czułością, a moim obowiązkiem jest je pielęgnować. Mogę pisać o nich bardzo długo i bardzo dużo bo są wspaniałe, a przez to że dziś tutaj znowu jestem ja sam nadaję tym wspomnieniom nowe życie...Lucjan, brakuje mi Ciebie. To wszystko, co jest tutaj przypomina mi tylko Ciebie. Dawno nie kręciliśmy razem, brakuje mi wspólnych kilometrów i rozmów z Tobą zwłaszcza w czasie podjazdów. Moje wspomnienia o Tobie nigdy nie wyblakną,
wręcz przeciwnie, wciąż żyję w przekonaniu, że nabiorą one jeszcze większej głębi...mimo to chciałbym ponownie się z Tobą spotkać.
Pamiętam Ciebie, bo to były dobre czasy.
Obiadek zjadłem sobie w Tylawie, w zajeździe Bartnik dokładnie o godzinie 13.00.
a co było potem ? potem działy się dziwne sytuacje....wyjeżdżając sobie z Tylawy nie zaopatrzyłem się w nic.
Obiadek był na bogato, czyli taki, jaki najbardziej uwielbiam, napoje też tylko te z kategorii MOJE NAJLEPSZE.
Pogoda cudowna, tereny przepiękne,
znam tu wszystko...później miałem zamiar sobie coś kupić. Pierwsze sklepy w Krempnej były dla mnie za wcześnie...
tyle, że później nie było dosłownie nic. Po dwóch kolejnych godzinach zorientowałem się, że coś mogę kupić dopiero
pod koniec dnia w Muszynie....niesamowite. Nawet w bidonach nic nie miałem.
trochę źle oceniłem sytuację bo częściej w Krempnej skręcam w góry na prawo, a u Daniela jest...w lewo.
tutaj były same podjazdy w jakichś wynalazkach, żadnych miejscowości, lasy, a jak i tak były jakieś wsie to tylko takie bez sklepów.
Tak więc spędziłem sobie na rowerku blisko pięć godzin bez jedzenia i picia w szczycie ciepłego, gorącego dnia...pięć godzin, nie więcej, ale tylko dlatego, że przed podjazdami w Banicy i Tylawie pewna pani otworzyła mi sklep, który był czynny do 16- tej, a to już była prawie godzina 18 :)
Nie było dużego kłopotu. To, że mało piję podczas jazdy rowerem i to, że w miarę normalnie się z tym czuję można nazwać to tylko tak, że jest to indywidualna adaptacja mojego organizmu do wysiłku fizycznego...nie powtarzajcie tego bo to się na pewno sprawdza wyłącznie w moim przypadku. To, że bez picia, nawet latem potrafię przejechać dużo kilometrów wypracowałem sobie już na początku mojej przygody z rowerem podczas... jazdy zimą...już w pierwszych zimach przejeżdżałem po 100 km dziennie, a tamte zimy były całkowicie białe, potężnie mroźne i całe w śniegu, czyli takie, które nienawidziłem najbardziej, wtedy nie zabierałem ze sobą podczas tych jazd żadnego picia z prostego powodu: było już mi wtedy na tyle zimno, że nie wyobrażałem sobie wlać w siebie jeszcze dodatkowo zimny napój.
Obecnie mój organizm dobrze zarządza płynami, nawet przy ograniczonym piciu nie odczuwam spadku energii czy koncentracji.
Wszystko jest dobrze, więc tak sobie myślę, że najdalej dzisiaj dojadę do Piwnicznej. I tak było.
W Piwnicznej Zdrój byłem bardzo wcześnie...chyba około godziny 20.00.
wcześnie, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że teren znajdujący się dokładnie kilkanaście kilometrów za Piwniczną jest bardzo trudny...
lasy, sterta podjazdów, brak miejscowości na dużej odległości z ciemną nocą na czele...nie mogłem, a raczej nie powinienem dzisiaj jechać dalej bo i tak nic to by mi nie dało o tej porze dnia. Koledzy pojechali i...żałowali. Ja przespałem sobie całą noc, skracając ją jedynie o godzinę.
Między godziną 21, a 23 zrobiłem sobie za to małe wakacje ze stertą ulubionych słodyczy i napojów...bo byłem szczęśliwy.
dzisiaj przejechałem zaledwie 287 kilometrów, mało, ale wystarczająco dużo, aby osiągnąć dziś wieczorem półmetek trasy MRDP.
Zatrzymałem się w pierwszej miejscowości za Piwniczą Zdrój...w Borownicach.
Ciało normalnie zmęczone, wyobraźnia rozbudzona...zostało mi pół drogi do siebie.
Lucjan, półmetek bez Twojego komentarza o kiepskim asfalcie to nie to samo...gdzie się podziewasz ?
piąty dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 151.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 4 - wspomnienia
Wtorek, 23 września 2025 · dodano: 23.09.2025 | Komentarze 1
106 wheeler45 propel
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 26 sierpnia, wtorek.
z Dorohuska wyjechałem o godzinie 5 nad ranem...te wszystkie emocje, które są we mnie,
ta chęć istnienia w tym projekcie aż do samego końca sprawia, że jest mi tu dobrze,
nie przejmuję się nawet bardzo słabym stanem nawierzchni, którego tutaj jest dużo, zwłaszcza w drodze na Zosin.
Jestem wyspany, wypoczęty, jadę oczywiście samemu, coraz bliżej granicy.
Ruch samochodowy jest mały, nie ma w pobliżu żadnego otwartego sklepu, ale mi i tak się jeść jeszcze nie chce.
Na trasie nikt do mnie nie dojeżdża, nie sprawdzam również w telefonie tej sytuacji, wiedziałem tylko że trochę
przede mną jedzie Kasia Kozłowska :) w ogóle mało razy z tego naszego systemu korzystałem, bardziej w głowie musiałem
pilnować miejsc i chwil dnia w których miałem w nie wjechać.
Bo wszystko miało działać powoli, ale konsekwentnie do przodu, bez żadnych strat, bez żadnego odrabiania,
ale też bez zbytniego nadrabiania sytuacji....przecież ja nie mogłem jechać i bać się nieustannie
każdego dnia na siłę wyprzedzając kilometry, byle o tych kilka o jakiejś porze dnia być dalej.
Tak nie można, nawet jazda z wiatrem, który za pół dnia miałby się zmienić nie usprawiedliwia
przeciążenia własnego organizmu....wszystko ma być płynne, bez negatywnych emocji, z wypoczętym ciałem,
sprawnym rowerem i zadowolonym samym z siebie, że to wszystko działa i że nie trzeba tego w jakikolwiek inny sposób usprawniać.
Po godzinie 8 nad ranem dojechałem do Hrubieszowa...zatrzymałem się na stacji paliw, nie dlatego, aby wreszcie coś zjeść,
nie chce mi się jeszcze jeść, jakoś wcześniej przedtem kiedyś nie tylko na ultra zawsze tu się zatrzymywałem, a dziś dodatkowo jeszcze ktoś tu od nas był...to był Szymon Jopek, zamówiliśmy sobie po herbatce, nawet przez moment porozmawialiśmy, kolega jednak po chwili siedząc na podłodze przy stoliku...zasnął, w dwie minuty. No cóż. Pojechałem dalej, dobrze mi jest, jestem normalnie zmęczony.
Te wszystkie miejsca w których już dzisiaj byłem, w tym miejscu w którym teraz jestem oraz wszystkie te przede mną są wspaniałe, wszystkie są rowerowe...jest cudownie, a to i tak zbyt słabe określenie do wyrażenia tych moich emocji mając na uwadze to, iż ja w tej chwili doskonale wiedziałem o tym, że jeszcze dzisiaj wjadę w góry, w moje kochane góry...a tymczasem stoję przed pierwszym przejazdem kolejowym za Hrubieszowem oglądając pociąg, który miał chyba ze sto wagonów.
Od tej chwili obiecuję sobie, że zatrzymam się przy pierwszym jakimś sklepie i zjem sobie śniadanko...jadę, jadę i nic.
Nie ma nic, nawet tych zamkniętych sklepów...a ja już przejechałem dzisiaj pełne 100 km, muszę coś zjeść.
...aż tu nagle, z oddali wyłania mi się jakaś większa miejscowość, pomyślałem sobie "jest dobrze, zaraz się najem", zbliżam się, znak z nazwą miejscowości coraz bardziej mi się powiększa, jest już na tyle duży, że wiem, jaka to jest miejscowość: DOŁHOBYCZÓW.
Jadę, jadę, aż tu nagle słyszę : "RO- BERT, RO- BERT, RO- BERT" sylaby mojego imienia były wykrzykiwane w wersji sportowej
tak głośno, że kiedy byłem już wśród tak wspaniale dopingującej młodzieży stojącej po obu stronach drogi normalnie się
rozpłakałem. Nic nie wiedziałem, niczego się nie spodziewałem, jadę sobie jak nigdy nic, a ludzie klaszcząc w moim kierunku wykrzykują moje imię, coś wspaniałego. Pomyślałem sobie w jednej chwili, że przejadę obok nich szybko, by dać dowód, że to działa, że taka forma
przekazu radości to wspaniała sprawa, że to naprawdę działa. I szkoda tylko, że to wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund.
W tym wszystkim zapomniałem nawet, że jestem głodny, nawet po kilkunastu kilometrach po tym wydarzeniu głupio mi było się zatrzymać mając nadal w sobie tak mnóstwo tej pozytywnej energii, po tym nieoczekiwanym spotkaniu.
Dziękuję z całego serca, Wasze okrzyki na trasie dodały mi skrzydeł.
Każde wykrzyczane przez Was "ROBERT" było dla mnie impulsem, by dać z siebie jeszcze więcej. Byliście niesamowici :)
Teraz wiem, że to nie tylko był doping, to było jak przypomnienie, że ktoś wierzy, że warto, że jesteś widziany.
Dziękuję każdemu Kto krzyknął, klasnął i spojrzał na mnie z uznaniem, Wasza obecność była moją siłą.
...nigdy tego nie zapomnę, to pozostanie we mnie na długo, na zawsze.
a potem znowu byłem sam, to wszystko, te doznane emocje jednak cały czas były nadal we mnie.
Ja potrzebuję tego, te opisane były tak silne, że chyba wystarczy mi ich do samej mety.
jadę więc dalej i zastanawiam się tylko, czy ktoś z Elbląga monitoruje moje położenie,
czy bliskie mi osoby wiedzą gdzie jestem, czy wiedzą co robią, czy doskonale zdają sobie sprawę z tego,
czego akurat dzisiaj potrzebuję i na czym mi najbardziej zależy ? Pewnie tak.
Jest Hrebenne, Korczowa, Medyka...gdy tu przyjechałem był już wieczór.
Tak jakoś mi ten dzień szybko upłynął. Zależało mi na tym, aby w Medyce być jak najwcześniej bo tak
bardzo chciałem zobaczyć Bieszczady jeszcze dzisiejszego dnia.
W Przemyślu na trasie zatrzymałem się w swoim ulubionym hotelu, gdzie pięknie urządziłem się w salonie recepcji.
ładowanie telefonu oraz spożywanie sterty moich ulubionych słodkości, które przed chwilą zakupiłem to
były teraz dwie najważniejsze dla mnie rzeczy. Było tego, tych słodkości, tak mnóstwo, że całkowicie zapomniałem
o obowiązku zjedzenia kolacji, normalnej kolacji...tyle, że gdzie ?
Była właśnie godzina 20.00, a ja wciąż się zastanawiałem "gdzie jest ta Kasia ? ". Tak, spojrzałem w telefon,
Kasia już jechała sobie po górach zbliżając się do Fredropolu, to niby nie było daleko ode mnie, ale Kasia cały czas jechała,
a ja wciąż się relaksowałem...pomyślałem sobie, że jednak fajnie jest bo moje góry Kasię zatrzymają dla mnie.
I tak się stało, uwierzycie w to ?
Bieszczady, to moje pierwsze rowerowo przejechane kiedyś góry.
Od trzech dni czekałem na te góry właśnie, jak dziecko na pierwszy śnieg.
To moja pierwsza nagroda na tym ultra, nie wiem, za pierwszy przejechany na MRDP tysiąc kilometrów,
za dotychczasowe dwa dni przejechane w totalnej ulewie, nie wiem, za dzisiejszy wtorek,
za cokolwiek. Te góry i to, że w nich już jestem, a będę jeszcze bardziej w nich za kilka dni, już jutro, to dla mnie
olbrzymia nagroda. Jest już ciemno, a ja jadę jak po swoim podwórku, chciałbym te góry mieć wszystkie obok swojego domu.
Nie robią na mnie rowerowo żadnego wrażenia, znam tu wszystko, na odcinku aż do Ustrzyk, tych Dolnych, jak i Górnych, znam wszystko, włącznie z tym, co jest daleko poza nimi.
Rower pięknie wjeżdża do góry, w ogóle nie jest przecież obciążony. Nie jest mi zimno, ale wszystkie ubrania mam już
całkowicie założone na siebie, atmosfera, te wszystkie światła przed mną, obok mnie i te za mną...cudownie tu było być kiedyś,
wspaniale jest być i teraz, ale w tym czasie, dzisiejszego wieczoru. Po każdym zjeździe odliczam podjazdy które mam jeszcze przed sobą,
żałując że do Ustrzyk Dolnych pozostaje mi ich coraz mniej...bo w Ustrzykach będę dzisiaj nocował.
Wiem, że Kasia przede mną walczy z podjazdami, wiem, że jest jej ciężko, a mi w tym samym czasie serce rośnie.
Nikt tu nie jest gorszy, ani lepszy...ja po prostu bez gór nie istnieję. Jeśli nie ma gór, jeśli nie ma motywacji...mnie nie ma.
Ja muszę doskonale wiedzieć po co to robię, muszę rozumieć miejsca w których jestem. Motywacja nie jest dodatkiem, jest
fundamentem mojego całego rowerowego dnia, bez niej nie byłoby żadnych kilometrów. te podjazdy...ten wysiłek, rower musi
też rozumieć, jak ja to wszystko odczuwam i że to właśnie na górach, że to na takich sytuacjach i chwilach najbardziej mi zależy.
ale, ale, nie jeżdżę po górach, aby się zmęczyć. Bieszczady to takie moje zaproszenie MRDP do kolejnego dnia.
Góry są moją siłą, która budzi mnie rano i wcześnie wypycha na trasę, góry kształtują, dają radość, a co najważniejsze...
dają mi poczucie, że robię coś naprawdę wartościowego. Czekałem na nie trzy dni, nie dlatego, aby być lepszym od kogoś.
Chcę być jedynie wiernym sobie...to takie moje odczucia, więc cieszę się i cieszę, a tymczasem Kasię dogoniłem i przegoniłem...na ostatnim podjeździe w Arłamowie :) dacie wiarę ?:) Byłem pierwszy na jego szczycie :) po prostu zobaczyłem przed sobą w pewnej chwili czerwono migającą lampkę, więc pojechałem jeszcze szybciej bo to mogła być tylko Kasia...ale cudownie się przywitaliśmy. Zatrzymałem się na górze, tu przez kilka minut byliśmy razem, słowa, uśmiechy, kilka zdradzonych planów, i tylko szkoda, że nie było w pobliżu kawiarni bo pewnie byśmy więcej chwil spędzili ze sobą....

Przyznacie że to wszystko...te słowa, nie da się ich rozumieć inaczej niż przez radość.
Jest mi wspaniale, mało, widzę kolejnego uczestnika MRDP przy sobie, skoro ktoś jest w tym samym miejscu i czasie, co ja,
a ja jestem szczęśłiwy...no to ten ktoś także musi być radosny. I tak było. Tak było jeszcze dzisiejszego dnia.
wy kibice nic nie widzicie, no, oprócz naszych "kropek"...niczego się nie domyślacie, niczego nie możecie sobie nawet wyobrazić bo zwyczajnie nie macy takiej możliwości...ale gdy zobaczycie, że jedna z "kropek" jutrzejszego dnia pozostanie na dłużej w Ustrzykach Dolnych,
a później będzie później w innych miejscach...nie oceniajcie tego wyłącznie brakiem u niego sił.
ja w takich chwilach nie dzwonię od razu nawet do bliskich mi osób, potem tak, ale nigdy na samym początku czegoś złego.
Staram się tylko wytłumaczyć jak szybko to wszystko może ulec zmianie, ta radość, jak szybko przeistacza się w ból, z naszej winy, z naszych błędów, a najczęściej z powodu
sytuacji na które niestety nie mieliśmy żadnego wpływu, najmniejszego....i to właśnie taka wydarzyła się przykrość przy mnie, już nie dzisiaj co prawda, ale zaraz po północy dzisiejszego dnia bo mimo tego, że już od godziny 23- ciej byłem w Ustrzykach Dolnych to długo po północy sam z tego powodu nie mogłam zasnąć.
...płacz, płacz i nic więcej, rower jechał, popsuł się, teraz nie działa, nie wiadomo czemu, nie wiadomo kiedy i w ogóle jak to się stało ?
I co teraz ? Koniec dnia, góry, noc w pełni. Brak możliwości naprawy roweru, nie ma przy tobie żadnych ludzi, to, że do kogoś zadzwonisz i tak nic nie da, zakłopotane całe ciało, organizm, umysł...teraz wszystko bardziej w tobie pracuje niż podczas jazdy na rowerze, a teraz powinien być czas przecież na odpoczynek właśnie, a nie na denerwowanie się jakąkolwiek sytuacją, która naprawdę źle wyglądała.
To nie mi wydarzyła się ta przykrość, ale ja byłem jej świadkiem. Było mi bardzo źle będąc przy tej sytuacji, a co w rzeczywistości odczuwa osoba, której ta sytuacja dotyczy ?
Przepraszam, ale nic więcej nie napiszę...no, oprócz tego, że ultra to nie tylko kilometry, to także nałożenie na siebie w zimnie mokrych ubrań przed jazdą, jazda w upale, w ekstremalnym mrozie, to ujawnianie naszej zagorzałości, siły, pokazywanie swojego oddania oraz zdawanie sobie sprawy, że to wszystko, co piękne może zmienić się w każdej chwili i że rzeczywiście się zmienia. Że nic tu nie jest nam dane do końca nawet, jeśli o wszystko zadbamy. I cóż z tego, że wydarzyła się sytuacja na którą nie mieliśmy żadnego wpływu, że to przecież nie było z naszej winy ?
Trzeba znaleźć wyjście z takiej sytuacji. Trudno, ale trzeba dać z siebie jeszcze więcej niż więcej.
Ja już ma to za sobą i jeszcze mam przed sobą....przykro mi było na to wszystko patrzeć, po raz kolejny na tym MRDP.
Nie mogłem nic zrobić, poza tym, że mogłem jedynie cokolwiek powiedzieć. Smutno mi.
czwarty dzień ultramaratonu za mną.
- DST 127.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 3 - wspomnienia
Poniedziałek, 22 września 2025 · dodano: 22.09.2025 | Komentarze 1
98 wheeler29 propel
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 25 sierpnia, poniedziałek.
dzisiejszy dzień rozpoczął się wcześnie nad ranem, przed godziną 5.
w pełni widno na dworze zrobiło się dla mnie dopiero w Bobrownikach.
dzień więc się zaczął, a ja już byłem myślami na jego końcu.
wszystkie te miejsca, Michałowo, Narewka, Hajnówka, Kleszczele, Mielnik, Terespol i Włodawa
to moje miejsca do których z chęcią wracam, to granica dwóch największych ultramaratonów w Polsce.
wszystko jest tu proste, jestem tutaj tylko w tym roku po raz kolejny. Nic się tu dla mnie nie zmienia, no może oprócz pory dnia.
i tylko szkoda, że gdy ja kończyłem śniadanie w Hajnówce to w tym czasie wjechał w to miejsce Łukasz Hedko, mój serdeczny rowerowy Kolega.
Nadal jadę samemu, czasem do kogoś dojeżdżam, kogoś wyprzedzam, czasami ktoś jedzie szybciej ode mnie.
myślę, że w tym miejscu jestem wśród ultrasów, którzy z nikim nie podejmują żadnej rywalizacji. Liderzy są daleko przed nami,
a naszą rolą jest po prostu przez kolejny tydzień utrzymać to, co dotychczas zbudowaliśmy, mnóstwo osób jest za nami.
Prawdopodobnie nigdy nie wygram żadnego ultra.
A to z prostego powodu...moje ciało ma własny GPS, który zgubił funkcję "pauza"...
ponad 50 tysięcy kilometrów w roku i to codzienne oddalanie się od Księżyca.
Każdy dzień po zakończonym ultra jest dla mnie równie ważnym dniem, jak te podczas ultra.
Bo te wszystkie moje dni, miesiące i lata muszą brzmieć jak symetria.
obawiam się, że moje ciało kompletnie nie ma obecnie świadomości kiedy odpoczywa, a kiedy jest zmuszane do wysiłku,
czasem też zastanawiam się, czy nie jestem częścią roweru, a nie odwrotnie.
To wszystko jednak pozwala mi przejechać każde ultra z uśmiechem na twarzy, w normalnym zmęczeniu,
wystarczy że nie popełnię żadnego błędu.
Tak jest też dzisiaj. Pogoda wyśmienita, wiatr aż tak bardzo nie przeszkadza, czasami nawet pomaga.
Czas mija zgodnie z oczekiwaniami, miejsca także, w każdej godzinie jestem dokładnie w tym miejscu, w którym
chciałem być. Rower nie szwankuje ani przez chwilę, jestem także cały czas w tym samym ubraniu.
Jest ciepło, a ja na sobie mam nieustannie założoną jesienną bluzę, nie mam gdzie jej schować. Ubrań jeszcze nie prałem.
I to nie jest problem, dziś już nie lało tak jak przez ostatnie dwa dni, owszem był deszcz, ale dziś tylko symboliczny.
Poza tym ja uwielbiam się gotować. Jest ciepło, od dzisiaj jadę z nowym postanowieniem nie napełniania na starcie dnia dwóch bidonów naraz...bo i tak nie zdążę ich wypić do końca dnia....
w całym dniu nie zjadłem nic wartościowego, dopiero kolacja we Włodawie była na bogato.
w ogóle poczułem się dopiero tutaj jakoś wyjątkowo lepiej, nie dlatego, że pozwoliłem sobie na dłuższy odpoczynek
w wyjątkowo ładnych okolicznościach i scenerii, ale dlatego, że bardzo czekałem na to, co wydarzy się za godzinę, dwie...
co wydarzy się za chwilę, pod koniec dnia, kiedy będzie znowu zupełnie całkowicie ciemno.
Uwielbiam ten moment, ten czas, gdy latarnie kolejno zostają za mną, a przede mną tylko asfalt i gwiazdy. Nie ma tłumu,
nie ma hałasu, nie ma oczekiwań. Akurat wjeżdżam w miejsca, w moje miejsca w których czuję się jak w domu.
I tylko czasem zastanawiam się, czy te uczucia nie popsują się kiedyś, kiedy tu zamieszkam, kiedy nie będę musiał
jeździć tak dużo, tak długo i tak daleko na rowerze, aby nadal szukać między zmęczeniem, a zachwytem tego, czego nie da się nazwać.
dzisiejszy dzień ukończyłem przed godziną 23.
dziś przejechałem 339 km, łącznie mam ich 985 km, a na przewyższenia w ogóle nie zwracam uwagi.
Dorohusk i jego okolice... tu zasnąłem, tu jest moje "chcę tu być".

trzeci dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 215.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 2 - wspomnienia
Niedziela, 21 września 2025 · dodano: 22.09.2025 | Komentarze 2
115 propel100 wheeler
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 24 sierpnia, niedziela.
Bartoszyce, wyjechałem po godzinie 5 nad ranem.
i od samego początku bardzo miłe zaskoczenie...NIE PADA ;)
a już wczorajszego dnia przygotowałem się cały na całodzienną ulewę.
było nawet ciepło, a na trasie początkowo z samego rana...nikogo. Potem ze znanych mi ultrasów zobaczyłem Wojtka Łuszcz
myjącego się w kałuży i...Krzyśka Wlazło opatulonego we wszystkim co miał, a mimo to trzęsącego się z zimna, a podobno to ja
jestem zmarzluchem. Już wyjaśniam, że oboje nie spali podczas pierwszej nocy. W ogóle chyba nikt kogo udało mi się
dzisiejszego dnia wyprzedzić...nie spał.
Później widziałem jeszcze Daniela Śmieja stojącego na przystanku autobusowym, Irka Szymocha i jeszcze kilku innych ultrasów, ale o tym co wydarzyło się dzisiejszego dnia... potem.
chciałbym poruszyć inny temat.
Przerwę zrobiłem sobie w Węgorzewie po przejechaniu zaledwie 70 km.
co zjadłem ? oczywiście śmieci, ale o tym też nie będę pisał
Za stacją paliw przypadkiem zobaczyłem Kubę Jeznach...był smutny, obok niego stał rower z pękniętą ramą.
nie było mowy o dalszej jeździe dla niego, przynajmniej na tym rowerze. Innego nie chciał.
Przewrócił się podczas jazdy na drodze, nic sobie nie zrobił, ale rower ucierpiał. To już mój drugi DNF, który widzę
osobiście na trasie MRDP, a przejechałem zaledwie 350 km. Pierwszy DNF już był na starcie, bliskiemu koledze Lechowi
Flaczyńskiemu odmówiły posłuszeństwa przerzutki elektryczne...serwisowane dzień wcześniej w dniu startu nie używane
okazały się całkowicie rozładowane, co prawda Leszek przejechał trasę chyba aż do Korsz, ale poddał się.
cała trasa na jednym przełożeniu...przykro mi bo chciałem często się z nim spotykać w wielu miejscach tegorocznej trasy MRDP.
to dobrze, to bardzo dobrze, że są kibice. My jesteśmy, powinniście być i wy także. Ale całkowicie nie zdajecie sobie sprawy,
jak wiele tragedii i smutku jest w nas, w zawodnikach, na całej trasie, każdego dnia. DNF, to nie tylko oznaczenie, że coś się
wydarzyło, zdarzyło się, trudno, będzie lepiej, ble ble ble że kiedyś wrócisz silniejszy i na tym koniec.
Czasem nie musi się wydarzyć aż DNF,
łzy płyną z oczu z wielu innych powodów i ja takie łzy zobaczę za dwa dni. Tak, są łzy bo ktoś szanuje każdego i bardzo to wszystko
chce osiągnąć wyłącznie w wyznaczonym przez organizatora limicie czasowym.
Nie muszą też pojawić się łzy, nagły ból jakiegoś mięśnia, czy już lekko przetarta skóra w jakimkolwiek miejscu wzbudza
w nas nagłe zaniepokojenie, zwłaszcza gdy jest to dopiero drugi dzień jazdy, przynajmniej we mnie tworzy się wtedy w jednej chwili mnóstwo myśli nie pozwalających skupić się w sposób właściwy na tym, co robię.
Nie o wszystkim się dowiecie, tak, ale powinniście brać pod uwagę to, że na tej trasie dzieje się naprawdę wiele, co jest dla nas złe.
Nie można tak zwyczajnie siedząc sobie w fotelu dawać komuś któregoś dnia tylko matematyczne szanse na dojechanie do mety w limicie, będąc przekonanym o tym, że winą tego wyłącznie jest brak jego sił.
Jestem, za chwilę pojadę dalej, a kolega stojący obok mnie nie ma już takiej możliwości. To trudna sytuacja emocjonalnie i sportowo.
Powinno się wtedy zatrzymać choćby na chwilę, zawsze, nawet krótka rozmowa, a nawet późniejsze rozmowy telefoniczne
mogą podnieść kolegę lub koleżankę na duchu. Ja staram się zawsze pokazać swoje wsparcie emocjonalne nawet jeśli nie jestem w stanie pomóc fizycznie. Bo to wspólne omawianie sytuacji, próba pomocy w naprawie sprzętu, czy po prostu to, że jestem zwyczajnie obok, te wszystkie gesty naprawdę budują prawdziwą więź sportową. Inna sytuacja: Ktoś jest lepszy, ale nie jest jeszcze w tym miejscu w którym wy jako kibice się Go spodziewaliście...i wtedy zaczynają się puste słowa, puste wyrazy osób, które nie mają najmniejszego wyobrażenia co tu się dzieje, osób, którzy opierają się wyłącznie na tym, co jest proste i łatwe do określenia, wytłumaczenia, które widać tylko gołym okiem, czyli te najłatwiejsze.
To nie są słowa o wszystkich, oczywiście że nie, ale cóż z tego, jak te przykre określenia mają zdecydowania większą siłę rażenia.
Mija dzień, a ja jadę dalej, dzisiejszego dnia wielokrotnie wjeżdżałem w stertę deszczu w drodze na Podlasie. Dla mnie smutne były nie tylko myśli o tych kolegach, ale i o tym, że dzisiaj nie zobaczę wielu swoich miejsc. Banie Mazurskie widziałem, tutaj zdążyłem się najeść i napić mnóstwa czekolady w ramach przygotowania do obiadu.
Gołdap ominięta została ze względu na przebudowę drogi...wreszcie, nareszcie tu coś budują.
Jadę, a deszcz leje niemiłosiernie, a gdy przestanie padać na kilka minut to nawet wyschnąć nie można bo jest zimno, zwłaszcza mi.
Kręcę samemu z kolejnym żalem co chwila spoglądając na kolejny smutek... pustki w bocianich gniazdach, nie ma już ich, a przecież to właśnie bociany upiększają jeszcze bardziej tutejszy krajobraz, a przecież jeszcze sierpień się nie skończył. W ogóle jest tu pusto, tu na Podlasiu. Jeśli z kimś się spotykam, to wyłącznie podczas postoju w sklepie lub w restauracji, tak jak w przypadku obiadu w Szypliszkach...było nas tu z pięciu nawet....ale potem każdy wjechał w trasę swoim tempem.
Przejeżdżam przez miejsca, których nie da się opisać jednym zdaniem, a jest to dopiero drugi dzień MRDP.
Tu wszystko pachnie lasem, historią i modlitwą. Tak wiele w tych miejscach leży moich wspomnień. Tutejsza cisza mówi więcej niż słowa, a każdy zakręt przypomina mi, kim jestem. Sejny to moje wspomnienia, moje wzruszenia, moje rozmowy z samym sobą. Jeśli kiedyś tu przyjedziemy razem to nie będziesz tylko turystą...będziesz gościem w moim świecie.

Deszcz przestał padać, a ja po raz kolejny w tym roku jestem na drodze, którą chyba lepiej znam od tych pobliskich mojego domu,
przynajmniej tak samo. I to mi oczywiście nie przeszkadza, nie wprowadza też to we mnie żadnej nudy. Wręcz przeciwnie, jest wspaniale bo nic złego mi się nie dzieje, rower jest w pełni sprawny.
Minęło już południe, zbliża się wieczór, a ja już wiem, gdzie będę nocował.
Wystarczy tylko obdzwonić swoje agroturystki...w Krynkach oczywiście.
Do Sokółki jechałem w stercie świateł wielu samochodów, choć mimo wszystko z uwagi na późną porę dnia było ich i tak zdecydowanie mniej niż za dnia. Ale to, co dzieje się po wyjeździe z Sokółki to dla mnie nic innego jak...skok ze spadochronem. Otwierasz drzwi samolotu, wyskakujesz i...lecisz nie wiadomo w co, a najlepiej przerażające jest to, że na nic nie ma się wpływu, na cokolwiek. Z Sokółki na Krynki na drodze nagle staje się nocą tak ciemno, że przeżywając to po raz kolejny już się tego nie boję, ale kiedyś przerażała mnie ta tutejsza ciemność w porównaniu z totalną pustką.
I tylko to, że wiem gdzie jestem i gdzie mam dojechać pomaga mi być tutaj. To tak jakbyś jechał, ale nie wiedząc dokąd. Czasami jest we mnie przekonanie, że nocą w drodze na Krynki nie ma ani ludzi, ani samochodów, ani znaków, ani nawet śladu, że ktoś tu kiedyś w ogóle był :) Brak dosłownie wszystkiego, zwłaszcza świateł, a kiedy tu byłem na początku...brakowało mi nawet kierunku i punktu odniesienia. Co czujesz, gdy podczas jazdy obracasz się za siebie i...nie widzisz drogi, nie widzisz nawet siebie ?...i tylko to, że oddychasz daje ci pewność, że jesteś.
Tutejsza pustka jest samotnością przestrzeni, rozciągniętą, cichą i obojętną.
...teraz czuję się tu wspaniale.
Kiedy będziesz chciała, abym pewnego dnia poczuł się lepiej...zabierz mnie ze sobą i przywieź mnie właśnie tutaj.
Krynki, przyjechałem tu o godzinie 23.
i nie pojadę dalej, bo to jest moje miejsce, te inne moje są jeszcze za daleko, a każdy dzień kończy się przecież o północy.
dzisiejszego dnia przejechałem 361 km, po dwóch dniach mam ich łącznie 646.
Jutro pojadę dalej bo wiem, gdzie ta trasa się kończy.
Jestem tu, mnie samego i moich myśli nie znajdziesz gdzie indziej.
jest we mnie radość, że jestem częścią czegoś tak ogromnego, choć ta radość nie jest pełna...bo brakuje mi czyjejś obecności.
drugi dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 125.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP 1 - wspomnienia
Sobota, 20 września 2025 · dodano: 20.09.2025 | Komentarze 1
100 wheeler25 wigry 3
wspomnienia Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2025,
czyli, co najbardziej zapamiętałem.
jest dzień 23 sierpnia, sobota.
w Rozewiu jestem już od wczoraj.
W pokoju nocuję wraz ze swoimi ulubionymi ultrasami: Irkiem Szymocha oraz Krzyśkiem Wlazło.
w ogóle od wczoraj jest tu nas już dużo, same znane osobistości :)
żadnych rowerowych emocji poza spotkaniami jeszcze we mnie nie ma.
jestem oczywiście bardzo szczęśliwy, że tutaj jestem, w tym wyznaczonym czasie i miejscu.
Jestem tu po raz czwarty, podobno na najtrudniejszym ultra w Polsce.
3200 km w limicie 10 dni.
Już teraz, w tym miejscu i okresie w którym obecnie się znajduję nie chodzi mi tylko o kilometry.
chodzi o pasję, wytrwałość i tę niepowtarzalną atmosferę, która sprawia, że wracam tu co cztery lata.
Obudziłem się dziś po godzinie 8 nad ranem, potem było śniadanie i ...dalsze rozmowy o rowerach.
przed południem stawiłem się na starcie MRDP.
postanowiłem jechać na rowerze szosowym GIANT TCR Advanced na kołach MAVIC ksyrium.
ubrany byłem w krótki strój Race Around Poland, już od początku miałem nałożone na sobie nogawki
oraz bluzę jesienną, którą przez cały czas będę miał na sobie. Ponadto mam kurtkę przeciwwiatrową...
tylko kurtkę i nogawki będę zdejmował na trasie.
Zabrałem ze sobą również rękawiczki bez palców oraz jesienne, dwa letnie i jeden zimowy komin.
a pod tym wszystkim podkoszulka z długim rękawem...z ubrań nic więcej.
w małej sakwie podsiodłowej mam wyłącznie osobiste rzeczy roweru.

12.00 START...a ja nadal, co najmniej już od pół godziny wspominam sobie jak to było
12 lat temu, kiedy najbardziej mi w życiu na czymś rowerowym zależało. Tamto pierwsze MRDP
w roku 2013 było dla mnie najważniejsze...obiecałem sobie wtedy, że jeśli nie przejadę tamtego ultra w wyznaczonym czasie
to więcej nic nie będzie. Przejechałem...dziś mam 30 ultra, w tym osiem dookoła Polski i łącznie
przejechanych ponad 650 tysięcy kilometrów w kosmosie, a przecież w ogóle nie mam talentu rowerowego.
Dzisiaj jest to już dla mnie kolejne MRDP...choć byłem przekonany o tym, że ukończę te ultra w
wyznaczonym limicie wystartowałem z należytą powagą i głębokim respektem dla dystansu, który
miałem pokonać. Znam ten dystans, znam swoje granice, ale za każdym razem uczę się czegoś nowego.
Czwarty raz rzucam sobie wyzwanie mając świadomość, że nie mogę popełnić tu ani jednego błędu.
W zamian otrzymam coś bezcennego...poczucie, że naprawdę żyję.
To będzie opowieść o sile, zmęczeniu i chwilach, które zostaną we mnie na zawsze.
to będzie podróż w głąb siebie.
wyruszyłem w drogę punktualnie o 12.00.
Mimo wewnętrznej pewności grzecznie patrzyłem na niebo poddając się całkowicie sytuacji.
Od początku co prawda nie padał deszcz, ale sytuacja ta mogła zmienić się w każdej chwili.
...pierwsze 170 km to była dla mnie tylko kwestia czasu. emocje zaczęły się dokładnie
wtedy, gdy dojechałem na swoje podwórko w rejonie rzeki Nogat. Tu właśnie zaczęło się lanie.
w miejscowości Kępki przywitali mnie...Sierra oraz Sławek, lało już tak mocno, że nie dało się
normalnie rozmawiać, przywitaliśmy się, wsiedliśmy na rowery i już po chwili rozjechaliśmy się w zupełnie odmienne strony,
koledzy pojechali na Elbląg, ja w Polskę, choć zdążyli mnie jeszcze zapytać, czy czasem czegoś nie potrzebuję...ha ha ha.
w Nowakowie jakoś przez chwilę mniej padało, ale to, co stało się kilka minut później to
już była totalna ulewa. To już było moje podwórko...jestem tu co dzień, albo każdego dnia.
wtedy pomyślałem sobie, że nie mam prawa się tutaj zatrzymać ani na chwilę...kurde,
jestem przecież 10 km od domu...siłę dali mi wszyscy chowający się na przystankach autobusowych i pod daszkami
domków jednorodzinnych, a w jednym ze sklepów drzwi normalnie nie można było zamknąć bo tyle w nim
było ultrasów...ależ emocje. Każda kropla deszczu to wyzwanie, a każdy kto się przed nią chowa to powód,
by je podjąć. Ich wygoda napędza właśnie moją odwagę. Im więcej ludzi chowało się przed ulewą, tym więcej miałem siły by
jechać dalej. Może to przekora, może pasja, ale w moim przypadku działa. Było mi naprawdę bardzo zimno.
Budowało mnie wtedy również to, że dzisiaj zostały mi jeszcze tylko jakieś cztery godziny takiej jazdy,
bo to już był blisko dwusetny kilometr, dodatkowo na trasie od Tolkmicka z samochodu pozytywne emocje przesyłał
mi elbląski rowerowy kolega Piotrek Dylewski...zatrzymywał się przede mną, po wyjściu z samochodu robił mi zdjęcia, dopingował, a ja wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać bo zamarznę...i było mi trochę smutno że nie mogłem się z nim przywitać,
to było na podjeździe do Pogrodzia, musiałem ten teren wykorzystać,
aby rozgrzać ciało. Przywitaliśmy się we Fromborku, gdzie była również Beata...
tutaj już nie padało, albo nie lało...cóż z tego, jak było mi mimo wszystko przenikliwie zimno.
Byłem ubrany bardzo dobrze, nie mogłem zabrać ani jednej rzeczy więcej, miałem ze sobą
dokładnie to, co chciałem mieć, miałem wszystko to, czego potrzebowałem. Nie popełniłem błędu.
Nie lubię zimna, nienawidzę zimy, nie lubię chłodu, a mimo to na rowerze znoszę to wszystko
cierpliwie. Po tak wielu przejechanych kilometrach jestem przekonany co do tego, że
tego nie da się nauczyć, że do zimna nie da się nawet przyzwyczaić...wmówiłem sobie więc, że to zimno
to tylko kwestia czasu i to się sprawdza, nie rezygnuję więc z jazdy.
a potem ?...jadę oczywiście samemu od samego początku,
po godzinie 19- tej byłem w Braniewie i tu zjadłem kolejny posiłek po śniadaniu.
w ogóle mam nadal ze sobą dwa pełne pół litrowe bidony...bo pić jeszcze z nich nie zacząłem.
po Braniewie wjechałem w nicość, którą jest dla mnie Pęciszowo i tereny bliskie granicy rosyjskiej.
totalne pustkowie, potem było Lelkowo, Górowo Iławeckie i...Bartoszyce.
Już cztery lata temu wiedziałem, że dziś będę nocował w Bartoszycach. Zawsze na MRDP
po pierwszym dniu tutaj właśnie śpię, zawsze w tym samym hotelu.
Zalogowałem się tu dokładnie o 23.30.
przejechałem 285 kilometrów.
Przed północą zdążyłem zjeść wszystkie mające ze sobą słodkości,
napój z jednego bidonu wypiłem...drugi pozostał na dzień jutrzejszy.
pod prysznicem wylałem na siebie wrzątek i tak siedząc na jego spodzie z minuty na minutę
robiłem się coraz bardziej na ciele czerwonym będąc przekonany o tym, że
dzisiejszy dzień był wspaniały rowerowo...ten rower, w takich chwilach okazuje się, że ten wybór to nie był
przypadek- to była decyzja, która z czasem stała się częścią mnie.
Beatko, Piotrze, Sławku, Mariuszu...miło było Was spotkać.
przed snem pozostało mi tylko wszystkie ubrania wyżymać w prześcieradle, aby jutro nie były bardzo mokre.
...zasnąłem po północy.
pierwszy dzień ultramaratonu za mną.
jest wspaniale, bo ja naprawdę tu jestem :)
- DST 150.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
Daleko za Księżycem
Piątek, 19 września 2025 · dodano: 19.09.2025 | Komentarze 0
120 wheeler30 wigry 3
- DST 130.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
Daleko za Księżycem
Czwartek, 18 września 2025 · dodano: 18.09.2025 | Komentarze 0
70 wheeler52 góral
8 propel
...i tylko sąsiedzi się zastanawiają, czy mam nowy rower, czy jeżdżę na starym w nowym nastroju.

- DST 127.00km
- Sprzęt GIANT ANTHEM 3
- Aktywność Jazda na rowerze
Daleko za Księżycem
Środa, 17 września 2025 · dodano: 17.09.2025 | Komentarze 0
127 góral... Oficjalnie nadal jestem w trybie regeneracji.
Nie mylić z lenistwem.








