Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 579630.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2019

Dystans całkowity:1906.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:63.53 km
Więcej statystyk

DZIEJE SIĘ COŚ, CO SIĘ NIE POWTÓRZY

Poniedziałek, 11 listopada 2019 · dodano: 11.11.2019 | Komentarze 5

...chciałbym, aby Ktoś kiedyś podszedł do mnie i powiedział, że powinienem się
przygotowywać do lotu APOLLO 18, na Księżyc. Nie potrafiłbym wtedy w to uwierzyć.

Byłem sam, ale wiedziałem co zrobię.
Byłem przekonany, że mimo wszystko będzie to wyścig.
Nie mogłem skupiać uwagi na drobiazgach bez znaczenia.
Nie wiedziałem, kiedy kończył się dla mnie dzień, bo nigdy nie zjeżdżałem o tej samej porze.
Średnio 118 kilometrów dziennie, siedem dni w tygodniu, przez prawie dziewięć lat. Obłęd.
Rzadko zaglądałem do domu. Nie byłem zbyt gadatliwy, miałem problem z komunikacją.
Moi bliscy nie zawsze wiedzieli gdzie jestem, ale wiedzieli co robię. Ciekawe, czy się skarżyli ?

faza druga, trzy zawory otwarte...20 sekund.
5, 4, 3, 2, 1, START !!
...ciśnienie paliwa rośnie, jak jest ? dobrze.
Start był wspaniały, szybko poszło, po kilku dniach Ziemia była już za mną.
Wspaniały widok, pięknie, zrobiłem to, dobra robota.
Wiedziałem, że to będzie mój rekord.
Niektórzy podważali moje działania. Tak było. Ale to często idzie w parze z rywalizacją.

Na początku drogi zachowywałem spokój, nie ekscytowałem się...tego powinno się oczekiwać
od rowerzystów lotniczych. Ewidentnie czułem w sobie, że mam to coś.
Przywykłem do jazdy w trudnych warunkach.
Czy mógł wystąpić problem ? Czy mogło się nie udać ?
Pierwszy lot to powód do dumy.
Zależało mi na tym bardzo, aby dostać się na Księżyc. Chciałem zaryzykować.
Najpierw wyrobiłem sobie nawyk wstawania o czwartej nad ranem...krok po kroku.
I nadal pozostawałem sam. A kiedyś ?
Kiedyś trzydzieści osób ubiegało się o przywilej bycia tym pierwszym, i każdy z nich mógłby wykonać to zadanie,
bez zwątpienia. 
Jeden człowiek. robert woźniak. Dlaczego ?
dlaczego wśród rowerzystów byłem tylko ja ?
Przecież wśród Nas wszystkich nie jestem najbardziej wykwalifikowany ?
Co sprawiło, że tylko ja podjąłem taką decyzję ?
A mimo to spotkałem się z krytyką. dlaczego ?

wypadki. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego się wydarzyły.
Każdy był niepokojący, nie rozumiałem ich istoty.
Moje ciało podczas jazdy zgłaszało wiele problemów, ale czułem, że skoro
mój umysł i serce pracuje bez przeszkód...to mam kontrolę.
Chciałem kontynuować drogę, bez względu na komunikaty lekarzy.
I teraz tu jestem.
Przed lądowaniem Neil Armstrong zgłosił, że tam jest dużo skał i że może nie wylądować na Księżycu.
To mogło oznaczać koniec misji.
Ja też jestem nawigacją prowadzony w stronę krateru wielkości boiska futbolowego, strome zbocza są usiane głazami wielkości samochodu. kiepskie lądowisko.
Robię to nie bez powodu. Przemieszczam się w obrębie Księżyca z pokaźną prędkością.

będę miał zaledwie 34 sekundy na to, aby wylądować.
poradzę sobie z tym. Zobaczycie to, jak zejdę z roweru.
I ta myśl, że stanę na innym ciele niebieskim.
Wreszcie to do mnie dociera.
To ma być coś wielkiego dla mnie i dla Was wszystkich.

Będzie niewiarygodny widok.
Mam nadzieję, że będziecie ze mną, gdy będę lądował.
Mam nadzieję, że w tej chwili Wszyscy będziemy jednością.
To dla mnie wielki zaszczyt, że reprezentuję Nas Wszystkich, a także wizję przyszłości.
Świadomość, że Księżyc 15 listopada będzie tak blisko Ziemi...zbliża ludzi. liczę, że to Nas zjednoczy.
Świat jest na wyciągnięcie ręki. Niech będzie to coś dobrego dla Nas Wszystkich.
Niech to będzie osiągnięcie Nasze, moje, Kraju, Ludzkości.

...i zobaczyć Ziemię w tle.
Stać na Księżycu i patrzeć na Ziemię to z pewnością wyjątkowe przeżycie.
Jest niezwykle piękna i nieosiągalna. Jak oaza, wyspa. Jedyna, która nadaje się do życia.
Trzeba ją chronić, to jasne. Ale nie przed najeźdźcami z zewnątrz, czy katastrofami naturalnymi, a przed
samymi mieszkańcami.

Co za chwila... tak długo na to pracowałem.
Ciągle myślę o tym, czy Komuś będzie zależało na tym aby sprowadzić mnie do domu...

Wszystkim rowerzystom, kibicom, bliskim, i nieznanym mi osobom, którzy byli ze mną nieustannie,
którzy życzyli mi jedynie sukcesu, którzy w doping dla mnie wkładali swoje serce i talent...
Wszystkim Wam DZIĘKUJĘ !!
To jest Dzieło nas Wszystkich.



JASNA STRONA KSIĘŻYCA

Niedziela, 10 listopada 2019 · dodano: 10.11.2019 | Komentarze 0

gdyby tak było od samego początku, to bym tego nie zrobił.
Myśleć to jedno, a żyć i nie walczyć to całkiem inna sprawa.
Naprawdę, nie warto o cokolwiek walczyć i poświęcać się temu bezgranicznie.
Albo coś jest przy Tobie, albo do tego dojedziesz, albo tego nie utrzymasz, choćbyś miał to w zasięgu ręki
lub nawet było przy Tobie.

od początku w myślach Księżyc.
Księżyc był moją inspiracją.
Kiedy ? To było wszystko kwestią czasu, wyłącznie.
Pewne było, że tam dojadę. Nie bałem się ani przez chwilę, ani przez dzień, ani kiedykolwiek.
Inaczej bym tego nie zrobił.
Czułem to bezsprzecznie, wierzyłem w to nieprzytomnie.
Skupianie się jednak od początku wyłącznie tylko  Nim byłoby błędem, i to potężnym.
Więc On był nade mną, a ja jadąc do Niego musiałem wymyślić mnóstwo innych rzeczy,
które miały nie tyle pozytywnie zaprzątać moje myśli, co nawet odwracać Jego uwagę.

Nie dałbym rady. Nigdy nie będę jechał już tą drogą.
ustawić w sobotę licznik na 384403 km i cofać go powoli, przez wiele lat, minimum 10 ?
To niemożliwe.

Najpierw więc wymyśliłem sobie MRDP 2013.
cztery lata tytanicznej, jak na tamte lata, pracy. Wynik ładny, bo przekroczone 100.000 kilometrów.
W pierwszym roku istnienia na Bikestats ( 2011 rok ) powalczyłem o uzyskanie pierwszego miejsca w rankingu.
Nie było to trudne, wystarczyło przejechać 33.000 km, ale one i tak znacznie przybliżyły mnie do Księżyca.
I postanowiłem wygrywać każdego roku, i zawsze miało być zwycięstwo przekonujące, z dużą przewagą.
W roku 2012 postanowiłem w ciągu 12- tu miesięcy okrążyć Ziemię- zrobiłem to.
Rok 2013 to podporządkowanie wszystkiemu MRDP. Bliżej Księżyca.
Rok 2014 to postanowienie przejechania 50.000 km w ciągu 12 miesięcy. Zrobiłem to.
Od tego czasu przedsięwziąłem zobowiązanie, że każdy rok będzie zaliczeniem równika.
Taki sukces to radość dla Księżyca bo przez to jeszcze stało się bliżej.
Tym bardziej, że w tym roku postanowiłem także przejechać sto wycieczek o długości minimum 300 km każda.
I to też zrobiłem.
Czerwiec 2016 roku to był dla mnie idealny czas na to, aby przejechać 10.000 km w 30 dni. Stało się.
Rok 2017 to słynne na cały kraj ulice księżycowe Dareckiego.
Miały zostać odwiedzone w jednym roku. Nie zrobiłem tego w taki krótkim czasie wyłącznie z uwagi na wypadek.
Tą ostatnią nr 230 była w Jeleniej Górze...24 kwietnia 2019 roku.
"Jeśli coś trzeba naprawdę przeżyć, należy to przeżyć dwukrotnie"- zgodnie z tą definicją postanowiłem drugi raz
przejechać w 12 miesięcy minimum 50.000 km. Żeby nie mówili, że to pierwsze było osiągnięte przypadkiem.
W całym tym okresie moim celem było regularne uczestniczenie w ultramaratonach.
Bałtyk Bieszczady, MRDP, GMRDP.
Ogólnie, na pewnym etapie drogi, choć nie pamiętam kiedy to nastąpiło dokładnie...100 kilometrów uznałem
za totalne minimum w całej tej zabawie.
W końcowych etapach drogi często wyznaczałem sobie także tą średnią ostateczną przybliżająca mnie
do lądowania. I ona także była niejako celem minimum każdego dnia.
Od 2015 roku postanowiłem mimo przenikliwego zimna, przez trzy najcieplejsze miesiące roku tj.
w grudniu, styczniu i lutym przejechać minimum 10.000 km.
I w tym okresie choć w jednym zimowym miesiącu każdego roku przejechać minimum 4.000 km.
Także dążyłem do tego, aby jak najwięcej moich rowerków miały przebieg minimum 100.000 km.
Wyszło całkiem nieźle...bo taki przebieg mają trzy z siedmiu, a jeden z nich ma nawet kolejny cel w drodze na Księżyc:
osiągnięcie dystansu 200.000 km. 
od kilku lat ponadto regularnie witam wiosnę mając na liczniku już kilkanaście tysięcy przejechanych kilometrów.

Żałuję tylko jednego, że każdego roku w tak łatwy sposób obejmowałem pozycję "lidera" w rankingu Bikstats.
Wiem, że to miejsce nie jest wyznacznikiem najlepszego, ale Wasze większe zaangażowanie byłoby dla mnie przysłowiową "wodą na młyn". Ja wiem, że Każdy z nas ma swoje, całkiem odmienne marzenia.
Ale fajnie by było, jakby Ktoś z Was choć przez jeden rok "poświęcił" się dla mnie.
Pewnie, że walczyłbym więcej.
I nawet za cenę porażki by było warto, bo taka sytuacja na pewno zmusiłaby mnie do większego wysiłku.
i miałbym jeszcze bliżej.

Tak więc. Kto ma plany stanąć na starcie tej drogi...proszę o uwagę.
Księżyc, Merkury, Mars, a nawet Pluton to jedno.
Musi być jednak na drodze do nich mnóstwo innych celów, zobowiązań i wyników.
I nie może być też tak, że Ktoś stanie na starcie mówiąc sobie, że jakoś to będzie.
A jak w efekcie nic nie będzie to i tak fajnie będzie.
To nie MRDP, że nagrodę dostaje się bez względu na uzyskany czas.
Księżyc to maksymalnie 10 lat.
Jeśli chcesz tam być, musisz być pewien tego od samego początku i pojechać po swoje.
Nie walcz o Niego, bo to nie o to chodzi.
W życiu nie warto walczyć o cokolwiek, o Kogokolwiek.
Jeśli tylko tego chcesz to masz wsiąść na rower i tam dotrzeć. To wszystko, nic wielkiego.

Dzieje się coś, co się już nigdy nie powtórzy.

Naprawdę dzieje się coś, co już nigdy nie powtórzy się.
184 kilometry.
Zobaczcie, jak wygląda Ziemia z odległości 184 kilometrów...




CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA

Sobota, 9 listopada 2019 · dodano: 09.11.2019 | Komentarze 4

moje ciało odczuwa coś złego, ale nie zadaje pytań.
Posłusznie robi to, co nakazuje mu umysł.
Tyle, że to nie wiele. Dlatego nie rozumie.
Nagle musi robić coś innego.

Odczuwam, obecnie czuję to samo, dokładnie to w sytuacjach najbliższych po wypadkach.
Nie, kiedy byłem unieruchomiony. Wtedy, gdy mogłem wszystko...poza wejściem na rower.
Coś chciało, nic jednak nie mogło.
Brak apetytu u dzieci jest efektem błędów żywieniowych rodziców.
Z kolei niechęć jedzenia u dorosłych może być spowodowana depresją.
...więc ja nie jestem ani dzieckiem, ani dorosłym.

To wyjątkowy dla mnie czas, cieszę się i jestem niezwykle podniecony.
Bo pozostało zaledwie pięć pełnych dni.
Ale to, że jeżdżę teraz nie wiele, to, że już nie muszę walczyć i dbać o wynik nie sprawia wcale tego,
że już wszystko co trudne dawno się u mnie skończyło.
Jak napiszę to, iż z dwojga złego wolę dzień z mnóstwem kilometrów, deszczami, błotem
i całością straconych sił to mogę zostać ponownie źle zrozumiany przez innych.
To, co teraz robię, te kilometry, te od wielu dni, nie zmuszają mnie do żadnego wysiłku.
Być może latem byłoby inaczej.
W moim przypadku właśnie brak apetytu jest efektem tego, że moje ciało w ogóle nie jest zmęczone.
Nie ma nic, co mogłoby to sprawić. Brak presji, brak jakichkolwiek obowiązków i zobowiązań rowerowych.
Jak najprościej to wytłumaczyć ?
W czasie pierwszej "setki" po wypadku w roku 2017 przyjąłem normalną ilość płynów.
przed zjazdem do domu w sklepie na miejscu wypiłem pełen litr mleka.
Łącznie kupiłem trzy litry, ale do domu po wyjściu z piwnicy wróciłem tylko z jednym.
A potem pyszna wielka kolacja, pierwsza po kilku miesiącach i niekoniecznie z najbardziej ulubionym pożywieniem.
Taki miałem apetyt już po pierwszej przejażdżce.
Teraz moje ciało nie jest w ogóle zmęczone, nie odpoczywa.

...rowery są sprawne. Nie wszystkie jeszcze zostały wyczyszczone, ale tylko dlatego, 
że są w regularnym użytku, a pogoda wiadomo jaka jest.
Mała zmiana w scenariuszu lądowania.
Początek bez zmian. Wyjdę z domu, tak jak codziennie, każdego dnia.
Wyjazd: Elbląg, osiedle Nad Jarem, ulica Sobieskiego. Godzina 7.30
Każdym z rowerów przejeżdżam symboliczne pięć kilometrów.
Ostatnie Wigry 3 będzie miało do przejechania odcinek ośmio kilometrowy.
Gdy zacznę jechać na Wigry to Lucjan szybko odjedzie ode mnie, dojedzie do Katedry we Fromborku i tam
rozstawi moje pozostałe sześć rowerków. I to jest pomysł Lucjana, który bardzo mi się spodobał.
Założenie jest takie, że gdy ja dojadę na Wigry do Katedry- to zobaczę na swoich rowerkach już siedzące na nich Osoby z grona
sześciu wyróżnionych przeze mnie. I teraz uwaga. 
Wszyscy, razem, wspólnie wylądujemy na Księżycu.
Problem, malutki problem jest. Siostra, no i pan Janusz.
Może zamiast dwóch kilometrów jakieś symboliczne sto metrów ?
Może więc być i tak, że Kogoś z Was, mam nadzieję  z Wielu Osób wybiorę nagle tam i poproszę 
o przejechanie się na moim rowerku.
Ktoś z Was może wylądować na Księżycu będąc na moim rowerze.
Nie chcę być źle zrozumiany, że poprzez to będę się starał Kogokolwiek z Was wyróżnić.
Że Ktoś jest lepszy, lub inny.
Do każdego z Was podejdę, z Każdym z Was będę.
Każdemu z Was powiem, że Księżyc jest NASZ !!.

...pozostało mi 259 kilometrów.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- ULTRAMARATONY

Piątek, 8 listopada 2019 · dodano: 08.11.2019 | Komentarze 0

Było to w roku 2009.
Najpierw obiecałem sobie, że uczynię wszystko, aby właściwie przygotować się do MRDP 2013.
Potem Marecki pewnego dnia zapytał mnie, czy wystartuję w przyszłym roku w IMAGIS- ie.
Tak, ultramaratony, ale te z dystansem minimum 1000 km są moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

W ultrmaratonie IMAGIS w efekcie nie wystartowałem.
A to dlatego, że ta nazwa zmieniła się na Bałtyk Bieszczady.
Byłem przekonany co do jednego.
W grę wchodziły jedynie ultramaratony o długości minimum 1000 km.
Co prawda jeździłem też w innych, krótszych, które nawet w całości przejechałem...choćby Pierścień Tysiąca Jezior,
i to kilkukrotnie. Ale tam bywałem gościnnie, dla zabawy, dla radości, dla wielu wielu jeszcze innych emocji,
ale oficjalnie w nich nie uczestniczyłem. Nie znajdziecie mnie na liście zawodników żadnego z nich.
Trochę wyjątkowy był Pierścień Tysiąca Jezior w roku 2017, który przejechałem od A do Z, czyli nie zrobiłem więcej kilometrów, niż te co były wymagane.
Ale to był mały eksperyment, wiadomo...dopiero miesiąc jeździłem po najpoważniejszym wypadku.
Ale na liście mnie nie ma.
Oto moje cuda i radości, w kolejności właściwej.
Bałtyk Bieszczady 2010- 1008 km
Bałtyk Bieszczady 2011- 1008 km
Bałtyk Bieszczady 2012- 1008 km
MRDP 2013 - 3130 km
Bałtyk Bieszczady 2014 - 1008 km
GMRDP 2015 - 1122 km
Bałtyk Bieszczady 2016 - 2016 km
MRDP 2017 - 3142 km
Bałtyk Bieszczady 2018 - 1008 km
GMRDP 2019 - 1148 km
Ziemia- Księżyc 2019 - 384403 km ( już mogę zaliczyć go sobie bo pozostało mi 348 km, a czasu mam jeszcze ponad rok...).

I teraz ciekawostka.
Jedenaście ultramaratonów- łącznie przejechałem ( przejadę w nich ) 400.001 km.
Ciekawa liczba.
średnia...36 tysięcy 363 km.
Ultramaratony o takiej właśnie minimalnej długości będę organizował sobie w Kosmosie.
Już przyjmuję zapisy.
Opłata wstępna 0 zł. Koszt uczestnictwa również wynosi 0 zł.
Zapewniam też Każdemu z Was noclegi i pełne wyżywienie.
Trzeba jednak do mnie przyjechać na własny koszt.
dla oszczędności można zostać już ze mną.

nie mam nic do innych ultramaratonów.
przejechałem tylko te, bo tymi tylko żyłem, na tych mi wyłącznie zależało.




JASNA STRONA KSIĘŻYCA- MRDP 2017

Czwartek, 7 listopada 2019 · dodano: 07.11.2019 | Komentarze 2

...radość na mecie, przeogromna.
podziękowania i gratulacje od Mareckiego i Sierry...to uczucie pozostanie we mnie już do końca.
Cudowne uczucie.
start i całkowity przejazd...pełen emocji.
Ale najbardziej to, co działo się kilka miesięcy przed sprawia, że
MRDP 2017 jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

28 marca 2017 roku...wypadek, szpital
13 kwietnia 2017 roku...wracam do domu.
co dalej ?
cały kwiecień przeleżałem unieruchomiony w łóżku.
W początkowych dniach maja nieśmiało, nadal leżąc w łóżku, potrafię opuścić nogę, by dotknąć nią podłogi.
potem ?
przyspieszony kurs poruszania się za pomocą "chodzika" ( jakieś dwa dni )
następnie przyśpieszony kurs jazdy wózkiem inwalidzkim ( jeden dzień )
11 maja nie potrafię jeszcze chodzić, ale już potrafię stać za pomocą "kul".
...07 czerwca otrzymuję pisemną zgodę lekarza ortopedii na jazdę na rowerze.
Domyślacie się kiedy wsiadłem na rower ?...następnego dnia.
08 czerwca.

Opłaty za MRDP...nocleg, opłatę startową, kupno niezbędnych do maratonu akcesorii rowerowych itp. zacząłem realizować w maju, w czerwcu już miałem wszystko opłacone. W lipcu miałem natomiast nowy rower na którym MRDP przejechałem.

Czas MRDP 2013: 9 dni 20 godzin 26 minut
Czas MRDP 2017: 9 dni 4 godziny 4 minuty.

Nie znałem opinii bliskich mi rowerowo Osób. Może i dobrze.
Rodzina nie tyle nie wierzyła w mój powrót, co pewnie Wszyscy woleliby abym raczej nie wracał na rower, przynajmniej nie z takim zaangażowaniem, jakie wykazywałem dotychczas...w trosce o moje zdrowie oczywiście.
Poznałem tylko dokładną opinię Lucjana.
Z całym szacunkiem do Niego, ale On nie wierzył w mój powrót na trasę MRDP.
Według Niego decydowała o tym, zbyt mała ilość dni jakie pozostały mi wtedy na przygotowanie.
Więc, aby wygrać z czasem...dystanse zacząłem od pełnych 100 kilometrów...mnóstwo dni w ten sposób zdobyłem.

Tamte  początkowe dystanse mogłem śmiało porównywać do moich obecnych ultramaratonów.
Były każdego dnia.  Bolało mnie wszystko. Jakbym zaczynał przygodę z rowerem.
Wszystko co wtedy czułem podczas jazdy mogło śmiało mnie raczej zniechęcać do roweru, a mimo wszystko tworzyło miłość.
Nie miałem ciała. Ale wszystkie dotychczasowe myśli, niezrealizowane rowerowe marzenia,
obrazy uprzednich sukcesów, wyniki, swoje możliwości...to wszystko pozostało mi w głowie. Było niezmienne.
Nie zmieniłem swoich myśli. To wszystko, co wydarzyło się uprzednio...pozostało we mnie.
Tłumaczyłem to sobie nawet potem w taki sposób, że moje ciało...było trochę głupiutkie.
Ciało moje konsekwentnie było oszukiwane przez mój umysł...było mu posłuszne.
Ciało robiło więc dokładnie to, co robiło przed wypadkiem.
Na pewno wolniej, mniej sprawnie, ale każdego dnia z coraz mniejszą różnicą.

Nie myślcie, że te słowa wynikają z mojej pychy.
To nie może być tak, że piszę obecnie w taki sposób bo teraz jest po wszystkim, bo się udało, więc cwaniak ze mnie.
To się nie udało, ja to zrobiłem.
Nikomu niczego nie chciałem udowadniać.
Nikogo nie chciałem pokonać.
Ba, nie miałem zamiaru pokonywać nawet własnego siebie.
Wierzyłem w to wtedy nieprzytomnie w taki sposób, w jaki wierzyłem przez ten cały czas w Księżyc.
Czułem zwyczajnie, że to moje, że musiałem tam być.

Dziękuję Danielowi za to, że wymyślił MRDP.
Dobrze, że istnieje ten ultramaraton – to dla mnie ważne.
Byłem gotów doświadczyć ogromności trudów tamtych przygotowań, godziłem się na  jeszcze większą presję niż dotychczas,
...wszystko dla tej świadomości,  że mogę być w Rozewiu na starcie.
To wszystko było dla mnie jak grawitacja.
Pionizowało mnie, w efekcie dając sens tej układance, jaką jest moja droga na Księżyc”.

Nawet mając tak krótki czas na przygotowanie się, wtedy wiedziałem, że uczestnictwo w MRDP jest możliwe.
Bo tylko niemożliwe wymaga więcej czasu. Tylko Księżyc.
8 lat 10 miesięcy i 15 dni.

Poniżej jest link do wywiadu udzielonego przez Pawła Pieczkę po MRDP 2017.
...najważniejsze dla mnie i o mnie jest od dwudziestej minuty. Posłuchajcie proszę.
W drodze na Księżyc poznałem Osoby o których będę pamiętał.
W drodze na Księżyc usłyszałem o sobie słowa, o których wcześniej mogłem tylko śnić...

symetria kosmosu



CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA

Środa, 6 listopada 2019 · dodano: 06.11.2019 | Komentarze 0

droga na Księżyc to...samotność.

lipiec 2012 rok. To ja, w Tolkmicku.



pozostało mi 525 km do Księżyca.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- MRDP 2013

Wtorek, 5 listopada 2019 · dodano: 05.11.2019 | Komentarze 1

...pisałem już o tych emocjach dużo. Bardzo dużo.
Dokładnie o nim i co było później.
A dziś napiszę o tym, co było przed tym. Bo to jest bardzo ważne. Nawet ważniejsze.
Tak, MRDP przejechany w roku 2013 jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

To było w dniu 19 września 2009 roku.
II edycja MRDP.  Ależ byłem szczęśliwy, że właśnie po mojej "dzielnicy" przejadą
mega mocni Bikerzy, którzy biorą udział w pokonaniu mega dystansu dookoła Polski i to w ograniczonym czasie.
Wtedy już trochę jeździłem, średnio jakiś tysiąc do 2,5 tysiąca kilometrów rocznie.
Powtarzam...rocznie.
Z ośmiu Mocarzy, znałem jedynie Flash'a, czyli Tomka Bagrowskiego z Gdańska.
Flash był moim idolem. Podziwiałem Go za sposób spędzania czasu na rowerze.
Tomek jeździł, gdy inni jechali, jechał, gdy inni odpoczywali, odpoczywał gdy inni jedli i jadł jeżdżąc.
Niesamowity.
Oczekiwałem na Nich wszystkich jeżdżąc w tą i z powrotem od Nowakowa do m. Tujsk.
Kompletnie nie miałem pojęcia o której godzinie miałem się Ich spodziewać w Elblągu. Taki byłem laik.
No i się doczekałem. Od Marzęcina do wspomnianego Nowakowa odcinek kilkunastu kilometrów przejechaliśmy lajtowo.
To znaczy ja jechałem na Mistrzostwo Europy, a Oni lajtowo.
Dojechaliśmy do Nowakowa, akurat most pontonowy, jak nigdy, zamknięto na kilka minut.
Dla mnie to był odpoczynek, dla Nich oczywiście była to strata czasu. 
( teraz tak właśnie ja myślę, jak wtedy Oni ).

porozmawialiśmy kilka minut i wszyscy pojechaliśmy do przodu.
I tu nastąpiła mała zmiana.
Bo Oni zaczęli normalnie jechać, więc ja zacząłem jechać już na Mistrzostwo Świata.
Ten odcinek był dla mnie wtedy mega trudny.
Bo rozpoczęła się jazda przez Wysoczyznę Elbląską.
Co chwilę Ktoś od Kogoś odjeżdżał.
I pomyśleć, że większość odjechała mi na podjeździe od Tolkmicka do Pogrodzia na którym ja dziś
w ramach "szpanu" przejadę ze średnią nawet 30 km/h.

Dojechałem z dwoma Bikerami ( przepraszam, ale nie mam pojęcia Kim byli Ci uczestnicy ).
Wspólnie zatrzymaliśmy się w m. Pogrodzie. ( kolejne kilkanaście kilometrów ).
Koledzy poszli do sklepu po zaopatrzenie, a ja pilnowałem Im rowerów.
W samotności myślałem tylko o tym ultramaratonie.
Ależ on wtedy wydawał mi się potężny.
Nie mogłem sobie wyobrazić siebie jadącego wtedy dalej w kierunku Braniewa, a potem przez noc i kolejnych dziewięć dni.
Z jednej strony cieszyłem się, że za godzinę będę w domu, z drugiej strony myślałem tylko o tym, 
co musiałbym zrobić, aby kiedyś ten maraton przejechać.

Koledzy odjechali, dla mnie jakby w nicość, w trudność do zdobycia.
Nie mogłem sobie nawet wyobrazić wtedy tego, co Ich może spotkać na takim dystansie?
Dla mnie to było nierealne. Dosłownie.
Nie wiem do czego mógłbym to wszystko dziś porównać. Takie to teraz inne.

...przyjechałem do domu, i wiedziałem już, co chciałem.
Tak naprawdę wiedziałem to już w Nowakowie, gdy większość z Nas stała przed szlabanem zakazującym wjazd na most pontonowy.
Obiecałem sobie wtedy, że uczynię wszystko, by dokładnie za cztery lata być uczestnikiem  kolejnej edycji MRDP,
czyli w roku 2013. bez sprawdzania statystyk dokładnie pamiętam, że okres tych czterech lat przepracowałem aktywnie.
W cztery lata od sierpnia 2009 do sierpnia 2013 przejechałem 102 tysiące kilometrów.
Zaledwie 102.000.
Ale te kilometry nie tyle przygotowały mnie do MRDP, co ukształtowały mnie już rowerowo.
Cztery lata, to długi okres, aby się przekonać o tym, czy to chcemy, czy to właśnie jednak nas nudzi.
Jak się później okazało, cała zabawa się zaczęła dopiero później.
Ale ten początek, choć nie był tak emocjonujący jak teraz, ba, był nawet taki, jakby w ogóle nie istniał, był decydujący.

Wiedziałem, jaki byłem przed, wiedziałem w jakiej pozycji znalazłem się w sierpniu 2013 roku.
Z Rozewia wyruszyłem z miną bardzo poważną, skupioną, co zauważył jeden elbląskim bikerów
goszczący na starcie ( w taki właśnie sposób opisał zdjęcie mojej skromnej osoby ) 
Ależ wystartowałem z presją.
pomyślałem sobie bowiem, że zbyt wiele wysiłku włożyłem w przygotowania, by móc realnie stanąć na starcie.
To żadna zasługa być na starcie MRDP, zwłaszcza w danym okresie, gdy wiele osób rozpoczyna jazdę
wiedząc doskonale, że nie dojedzie do mety w wyznaczonym terminie.
Nie byłem pewny czy ukończę tamte MRDP.
Ja po prostu to wiedziałem.
Brakuje już mi dziś słów, by określić w doskonały sposób jak bardzo właśnie.
Ale gdzieś, w tyle głowy i w sercu, jechałem z tym uczuciem, że coś jednak złego może się wydarzyć,
coś, co popsuje to wszystko, coś, co sprawi że nie ukończę tego MRDP, a jeśli nie ukończę to z rowerem...koniec.
taką właśnie wymyśliłem sobie karę.

Cztery lata treningu dla tej jednej chwili...bycia na mecie MRDP.

Oczywiście, że pewnie i bez tego maratonu doleciałbym na Księżyc.
Ale z tamtą "rysą" na sercu dzisiejszy Księżyc nie byłby dla mnie taki, jaki mam przed swoimi oczami.

...to zaledwie 650 kilometrów.

tak napisałem na blogu przed startem:
" O Boże, jakież to cudowne uczucie. Już samo bycie na starcie MRDP w Rozewiu to uczucie, które przenikało każdą część mojego ciała. Być razem z tymi, a nie innymi kolegami- bezcenne. Podjąć to wyzwanie, to coś niesamowitego. Odwaga w połączeniu z pasją, olbrzymią chęcią zdobycia, osiągnięcia czegoś w zasadzie mimo wszystko nienormalnego. No bo przecież zwykły człowiek tego nie czyni, nawet raz na kilka lat.

a tak napisałem po przyjechaniu na metę:
Maraton ten traktowałem od samego początku w ten sposób, by go przejechać, zaliczyć- nie walczyłem o czas, walczyłem by przetrwać każdy będący na nim km. Bo MRDP traktuję jako przepustkę do...dalszych kolejnych rowerowych dni.
Kocham rower, daje mi tak wiele radości.
...jestem zmęczony, ale oczy moje są szczęśliwe !!

a tak wyglądałem na mecie, tego samego dnia oczywiście, jakieś 20- 30 minut po wjechaniu na metę.
To dla mnie, to do dziś, to wspaniały czas.
On się kończy. On się naprawdę kończy.



a tu w tle ze swoim rowerem.
Giant TCR 1, który obecnie ma przejechane 160 tysięcy kilometrów.




no i bohater sam.



Tak pisałem: "ostatnie 150 km jechałem ze łzami w oczach.
I dziś też płaczę bo ten czas naprawdę się kończy.




CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA - ZAKAZY

Poniedziałek, 4 listopada 2019 · dodano: 04.11.2019 | Komentarze 6

...poproszę jeden normalny bilet do Warszawy, plus bilet na rower.
i wtedy słyszę odpowiedź pani w kasie, natychmiastową, bez sprawdzania czegokolwiek: "będzie problem".
nie dość, że tych zakazów dotyczących rowerów jest co raz więcej to jeszcze w świecie,
w którym główny nacisk kładzie się na ekologię, dbanie o klimat...mówi mi się, że problemem jest
zawiezienie roweru do Warszawy, gdziekolwiek.

takie słowa ostatnio często słyszę. I w Elblągu, i w Warszawie, i w Gdyni.
Bo moja sytuacja obecnie wygląda właśnie tak, że mam taki komfort, że mogę pozwolić sobie
na przewożenie rowerów w miejsca, gdzie jest mi najlepiej.
A gdy biegnę do ostatniego wagonu, który oczywiście nie jest przystosowany do przewozu rowerów...
to konduktor już ze środka pociągu wydziera się do mnie z zapytaniem, czy aby na pewno mam bilet na przewóz roweru?
I mając bilet, nawet gdy nie ma miejsca na rower to wpuści mnie do pociągu nie przejmując się tym, że to nie fair.
jednak jeśli w takiej samej sytuacji nie będę miał biletu na rower to mi biletu zwyczajnie nie sprzeda bo powie, że nie ma miejsca na przewóz roweru.

Już nie pamiętam, kiedy wyjechałem rowerem w kierunku Łęcza przez Krasny Las.
Ostatnio wiele miesięcy temu, z Mareckim, nie wiem czy bardziej nocą, czy wcześnie nad ranem.
Jechaliśmy ulicą, bo o tej porze praktycznie nie ma samochodów.
A kiedyś tą drogą jeździłem po kilka razy dziennie, przez cały dzień.
Teraz mam lepiej. Bo wybudowali mi obok drogę dla rowerów, asfaltową, a jakże, kilkukilometrową.
Tyle że do niej najpierw muszę przejechać po chodniku, który nie nadaje się nawet do chodzenia, a już
jego jedna z połówek została nazwana drogą dla rowerów.
A asfalt ten późniejszy ? Pewnie, że fajny, zwłaszcza zimą, kiedy można jeździć rowerem, tyle że...
pełno na nim piachu bo służbom nie opłaca się sprzątać regularnie. Więc nikt nie jeździ, nawet ja.
Niech ta droga będzie. Mi służy właściwie tylko dla Wigry 3, tylko dla Wigry 3.
Ale po co jest jednocześnie zakaz dla rowerów na głównej drodze ? Zakaz dla rowerów ?
...no to mi odpowiedziano, że to dla mojego bezpieczeństwa. Bo jest tam wąsko.
Aha, no to przez pięć kilometrów dba się o moje bezpieczeństwo, a potem jadę na własne ryzyko ?

ostatnio słyszałem od mieszkańca Świnoujścia, że nie można roweru wprowadzić do budynku dworca PKP.
To i tak nie źle, bo ostatnio dojechałem do Łysej Polany i pieszo z rowerem chciałem dojść do Morskiego Oka.
Miałem dwie opcje: albo wrócić do Zakopanego i przyjechać nazajutrz śmierdzącym busem do granicy parku, albo dziś
oprzeć rower o drzewo i wrócić po niego potem.

Na Molo w Sopocie nie można jeździć na rowerze, i bardzo słusznie, tak jak nie można jechać
po pobliskim deptaku Bohaterów Monte Cassino. Zbyt dużo tam ludzi, pieszych, chodzących nie regularnie.
Ale jaki sens miałby zakaz chodzenia w tym miejscu wraz z rowerem ?

Spojrzenie kelnerki...bezcenne.
Podjeżdżam pod restaurację, opieram rower o budynek...biegnie już do mnie kelnerka.
I słyszę: "proszę nie opierać roweru o ścianę bo właściciel będzie zły".
Biorę więc rower z powrotem, mówię "do widzenia" i ...odjeżdżam.

To nie chodzi o to, że coś się uszkodzi.
Właściciele wielu miejsc robią to dla zasady.
Nie można wprowadzić roweru, bo nie i koniec.
Kierowcy też trąbią na nas dla zasady, nawet jeśli na drodze są trzy pasy ruchu, ale wystarczy, że obok jest droga dla rowerów.

Wszystkie noclegi spędzam w swoich miejscach, gdzie nikt nie próbuje zatrzymać mojego roweru na zewnątrz.

I tak mógłbym wiele pisać. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Bo Kto często jeździ rowerem to pewnie nie raz spotkał się z tym problemem.
Ręka w górę Kogo nie wpuszczono z rowerem u boku do hipermarketu, albo Go wywalono z Galerii...

To takie coś na koniec.
Sroga zima. Piąta nad ranem. No cóż. 
Wsiadłem na rower, na górala, bo za mało asfaltów było na asfaltach.
Wolna sobota, 200 km trzeba zrobić. Wybrałem więc Trójmiasto.
Pierwszy postój w Gdańsku, przejechane 80 km. Po drodze nie było nic czynnego.
To było w okresie budowy drogi ekspresowej nr 7.
Wjechałem na stację paliw jako sopel lodu.
Zsiadłem z roweru, szczęśliwy, że nareszcie coś ciepłego zjem i się napiję.
I co? Opieram rower o jakiś element, przypinam go linką i wchodzę do środka budynku.
Zamówiłem posiłek, siadam na kanapie i....widzę elegancko ubranego Gościa idącego w moim kierunku.
Szybko szedł do mnie...już byłem pewien co będzie. Nie miałem ochoty na jakieś kłótnie i przekonywania. 
Więc milczałem.
Bo wcześniej prawie zamarzłem, a za chwilę miałem odebrać jedzenie.
I co?
Ten Pan pyta się mnie, co ja wyprawiam ?
Nie zdążyłem się odezwać, a już usłyszałem dalszy monolog....
"co pan robi ? siedzi pan sobie u nas w cieplutkim budynku, a rower zostawił pan na zewnątrz w takim zimnie ?
"proszę go natychmiast wprowadzić do środka".

...bądźcie ze mną w tym ostatnim dniu przed lądowaniem.
Pozostało mi 749 kilometrów.





JASNA STRONA KSIĘŻYCA

Niedziela, 3 listopada 2019 · dodano: 03.11.2019 | Komentarze 8

W głosowaniu wygrało Wigry 3, tak więc kolejnością jazdy z domu na Księżyc będzie fakt posiadania przeze mnie roweru.
Nowa trasa. Uruchomiono kosmiczny Plan B.
Trasa: Elbląg- Dąbrowa- Milejewo- Majewo- techniczna S22- Włóczyska- Jędrychowo- Baranówka- Frombork- 
ulica Młynarska- ulica Katedralna- ulica Krasickiego- Ronin. Pełne 38 kilometrów.
WHEELER Route 21 dojedzie do Dąbrowy.
GIANT Terrago 3 dojedzie do Milejewa.
GIANT TCR 1- przejedzie przez Majewo aż do drogi technicznej S22
GIANT Propel Pro 1- zatrzyma się przed zjazdem z S22 na Frombork ( całość po drodze technicznej ) 
GIANT Advanced - zatrzyma się dokładnie kilometr za m. Włóczyska.
GIANT Anthem- zatrzyma się na wjeździe drogi Frombork- Chruściel
WIGRY 3 wyląduje na Księżycu.

Już na początku drogi we Fromborku zobaczymy znak drogowy informujący o skręcie w lewo do miejscowości Ronin 1 km.
Nikt nie skręci.
Wszyscy wjedziemy do centrum Fromborka, następnie z wyrazami szacunku do Kopernika ulicą Katedralną przejedziemy obok Katedry ( Frombork był jednym z trzech Jego miast, tu dokonał żywota ).
Następnie ulicą Krasickiego wjedziemy do m. Ronin, gdzie skieruje nas znak drogowy Ronin - Nowiny 1,5 km.

Mam taki obraz: każdy z rowerków przejedzie równe 5 km. Ostatnie 8 km przejadę na Wigry 3 i na tym rowerku wyląduję.
podczas wjazdu na Księżycu w kolejności jazdy ( patrząc od głównej bramy ) pozostałe rowerki już będą sobie stały i na mnie czekały, a przy nich Ich opiekunowie.
Czyli: Fish, Marecki, Lucjan, Siostra, Daniel, Pan Janusz.
Najpierw pozwólcie mi samemu się nacieszyć tym wszystkim, po chwili podziękuję i Wam i moim rowerkom.


mam piękny widok, wspaniałe pustkowie.
780 km.


JASNA STRONA KSIĘŻYCA- MARECKI

Sobota, 2 listopada 2019 · dodano: 02.11.2019 | Komentarze 2

...Marecki.
Było wiele powodów, sytuacji i zdarzeń, które zadecydowały o tej nominacji.
Mnóstwo.
Tym pierwszym, najważniejszym, jest to, że z pośród
wszystkich Osób na Ziemi...właśnie z Mareckim przejechałem najwięcej kilometrów.
To z Mareckim spędziłem najwięcej dni na rowerze.
Tak. Marecki jest moją Jasną Stroną Księżyca.
Jasna Strona Księżyca istnieje.

nie napiszę wszystkiego. To oczywiste.
Mało miejsca i czasu.
W ogóle nie pamiętam początku naszej znajomości.
Całkowicie nie mam tego obrazu zapisanego w swojej głowie.
Trwa to już długo, długo długo przed wjazdem na drogę do Księżyca.
To właśnie z Mareckim przejechałem bodajże, tak teraz sobie to rozumuję...
kwalifikację do wszystkich ultramaratonów, które przejechałem.
Oczywiście mam na myśli dobową wycieczkę z Elbląga do Częstochowy.
Pozytywne emocje są we mnie aż do dnia dzisiejszego.
Ba, te lepsze mam chyba nawet związane z pierwszą próbą przejechania tego dystansu 500 km.
Nie udało się z powodu mocnej ulewy.
Przejechaliśmy wcześniej zaledwie 50 km, ale było wspaniale. Na tyle, że nie mogę tego zapomnieć.
Dużo było wyjazdów z Mareckim od piątej lub szóstej nad ranem, w okolicy Elbląga.
Totalnie nie ma pojęcia dlaczego ta tradycja się tak jakoś nagle i kiedyś skończyła.
Czasami nadal tak jeździmy, ale to nie jest regularne.

Jedna z pośród nich jest wyjątkowo.
Było to kilka lat temu. Luty, totalnie sroga zima. Śniegu na drogach było po kolana, dosłownie.
Trochę nie lubiłem z Mareckim jeździć w takiej scenerii.
Z wiadomego powodu: byłem gorszy w tym. Nie czułem się pewnie. nawet zostawałem i doganiałem go potem na
skrawkach wolnych od lodu asfaltach.
Ale tamtego dnia pojechałem bo Marecki zafundował mi nieziemskie atrakcje.
A mianowicie: jazdę po zamarzniętym Zalewie Wiślanym.
Założenia były takie, aby w rejonie chyba Kadyn wjechać na Zalew i sobie gdzieś pojechać po lodzie na jego drugą stronę.
Oczywiście kilka dni wcześniej pytałem się Mareckiego, czy lód jest na tyle gruby,
że nie załamie się pod nami.
Otrzymałem pełne zapewnienia, że wszystko będzie OK bo od od kilku tygodni
w naszym rejonie panował srogi mróz. Rzeczywiście było potężnie zimno.
No to poczułem się lepiej.
Ale...Marecki powiedział, że...na wszelki wypadek weźmie kamizelki ratunkowe.
Kurczę ? Na jaki wszelki wypadek skoro lód jest bardzo mocny ?...
Tak, Marecki twierdził, że lód na pewno się nie załamie, ale na wszelki wypadek weźmie kamizelki...
Nie udało się w efekcie pojeździć po Zalewie z uwagi na zbyt dużą ilość śniegu leżącą na lodzie.
Rower nie chciał jechać.
Nie ukrywam, że wtedy ucieszyłem się z tego powodu, ale potem trochę żałowałem.
A jak zawsze przypominam sobie tą historię z kamizelkami to się...śmieję.

Miłe były wspólne przejazdy, choć pociągiem, na pierwsze z edycji ultramaratonu Bałtyk Bieszczady.
Bo mimo to, iż na trasie nie byliśmy razem...to były przecież poza przejazdem pociągiem wspólne pobyty w hotelach,
na rowerowo.
Najbardziej pamiętam oczywiście BB Tour z roku 2010.
Marecki wystartował przede mną jakieś 45 minut, a dogoniłem Go na pierwszym punkcie kontrolnym w m. Płoty
na 75 kilometrze. Spodobało mi się potem to, jak mnie wtedy opisywał na swoim blogu.
Pisał, że konsumuje żywność na pierwszym punkcie kontrolnym...nagle wpada Robert, podpisuje listę i...odjeżdża.
To właśnie z Mareckim po raz pierwszy zobaczyłem niesamowite podjazdy w Arłamowie.
Rowerami wracaliśmy po BB Tour w roku 2010 z Ustrzyk Górnych, właśnie przez Arłamów, do Przemyśla.
Doskonale pamiętam liczne wspólne wyjazdy wcześnie nad ranem w bardzo minusowych temperaturach, na Żuławach.
Jakoś we dwójkę mniej marzłem. To od Mareckiego dowiedziałem się, że w takich warunkach najzimniej jest wtedy,
gdy wstaje słońce. I tak zawsze było.
Doskonale pamiętam liczne wspólne wyjazdy rozpoczynające się o północy. Byle gdzie, gdziekolwiek.

gdy Marecki kończył swoją pierwszą przygodę z MRDP w Nowym Sączu, ja byłem w tamtej chwili w m. Lądek Zdrój
gdy Marecki kończył swoją drugą przygodę z MRDP w Arłamowie, ja byłem wtedy w Komańczy.
Budziłem się właśnie o 5 nad ranem i wyjeżdżając przeczytałem wiadomość w telefonie.
pamiętam tamte chwile. Bo po uzyskaniu tych informacji nagle poczułem się na trasie...samotnie.
Widziałem radość Mareckiego po przejechaniu pierwszej edycji MRDP Góry...wyjechałem mu na przeciw ze Świeradowa Zdrój
do Szklarskiej Poręby i bezpiecznie przywiozłem na metę. Tak samo chciałem zawsze uczynić na MRDP.
Widok całowania przez niego medalu...bezcenny. Tak właśnie powinno innym zależeć.
W bieżącej edycji MRDP Góry także wyjechałem Mu na przeciw.
Dlaczego tak nie może stać się na MRDP ? Dlaczego nie możemy pojechać razem ?
Wiele pytań jest związanych z Mareckim typu właśnie: "dlaczego ?"
dlaczego tych wycieczek regularnych w soboty wcześnie nad ranem jest mniej ?
dlaczego nocek jest mniej ?
dlaczego ogólnie kilometrów jest teraz mniej ?
dlaczego, dlaczego, dlaczego...właśnie.
To niczego jednak nie psuje. pewnie, że nie.
Na pewno jeden ultramaraton uda się wspólnie przejechać.
Wisła 1200 w lipcu przyszłego roku to coś, co możemy przejechać wspólnie od początku do końca.
Jesteśmy zapisani, jedziemy oczywiście bez względu na pogodę.

Miłą sytuację z Mareckim pamiętam także po pojeżdżeniu sobie po Kaszubach.
Bardzo wiele przejechaliśmy razem kiedyś na Kaszubach, ale Marecki jakoś sam wrócił do Elbląga.
Ja jeszcze gdzieś pojechałem.
Potem mówił innym, że po tej sytuacji był nawet na pierwszym miejscu w miesiącu...
do czasu, gdy Robert nie wrócił z Polski i zaktualizował swoje wpisy.
Nigdy nie rywalizowaliśmy między sobą.
Usłyszałem od Niego wiele, bardzo dużo miłych o sobie słów.

Z Mareckim na Ziemi przejechałem najwięcej kilometrów,
z Mareckim spędziłem na rowerze najwięcej dni,
z Marecki na Ziemi najczęściej marzłem.
z Mareckim najwięcej jeździłem w deszczu.
I z deszczem też mam fajne wspomnienia.
Wiadomo, że jeżdżę dużo i bez względu na pogodę.
Kiedyś wyjechałem z domu mimo wielkiej ulewy i przenikliwego zimna.
Nagle w okolicach Elbląga widzę jakiegoś rowerzystę.
Były tak fatalne warunki atmosferyczne, że nie poznałbym pewnie nawet własnej matki.
Nikogo. Widziałem tylko sylwetkę Kogoś na rowerze.
No tak, pomyślałem sobie, że gdy ja jeżdżę w takich warunkach to normalne, ale ...co to za koleś ?
Leje sobie, wieje, zimno, a On zwiedza sobie okolice Elbląga ?
Gdyby ubranie wskazywałoby na okolicznego mieszkańca to bym przejechał obojętnie myśląc sobie, że klient wraca do domu
i zaraz pewnie zejdzie z roweru.
Ale ubranie było profesjonalne, więc to nie był zwykły przejazd.
To był Marecki.
Tak, Marecki jest twardy na złą pogodę. Pozbył we mnie niejako strach do tej aury, złej pogody.
Wiem, że teraz jak wyjedziemy to...wyjedziemy. Że nie popsuje tego żadna pogoda.
Na początku wielokrotnie dziwiłem się, że mimo załamań pogody nie odwołuje wyjazdów.
I to mi się podobało. Tak właśnie było przy pierwszej próbie dojechania do Częstochowy.
Wiedzieliśmy, że będzie lało, a mimo to Marecki uparł się, że pojedziemy.
Zaczęło lać chyba dopiero w Malborku po 30- tu kilometrach.

To ostatnia osoba. Marecki o tym jeszcze nie wie, i nie powiem Mu tego.
Bo jestem przekonany, że spodziewał się tego. Miał tylko zastanawiać się, kiedy to nastąpi.
Pewnych słów nie trzeba wymawiać, ale należy za to napisać.
No to mam komplet Osób przy których chciałbym być zaraz po wylądowaniu.
Marecki jest dla mnie Osobą bardzo ważną w moim świecie rowerowym.
Jeśli się tylko zgodzi, będzie na Księżycu sprawował opiekę nad moim rowerem Giant Terrago.
Chciałbym, aby tam był. Czekam tylko na tą chwilę, kiedy będę tam z Nim rozmawiał.
Podejdę do Niego, obejmę Go i powiem, że Księżyc jest NASZ.

879 km pozostało mi do Księżyca.