Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 656758.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



KSIĘŻYC - PLUTON

Poniedziałek, 27 września 2021 · dodano: 27.09.2021 | Komentarze 1

...elbląski quiz z nutką sportową.
A Ty którą zaznaczysz odpowiedź ?


KSIĘŻYC - PLUTON

Niedziela, 26 września 2021 · dodano: 26.09.2021 | Komentarze 4

dziś w Elblągu odbyła się ciekawa impreza rowerowa.
Mając na uwadze fakt, że była oficjalna, a ja obiecałem sobie, że będę startował wyłącznie w oficjalnych ultra o powierzchni minimum 1000 kilometrów...nie uczestniczyłem.
Dystans wynosił...50 metrów. 
Udział w tym projekcie brał mój rowerowy Kolega...pytanie, Kto to taki ?

podpowiedzią są cztery zdjęcia.
Po ewentualnym odgadnięciu proszę napisać, które ze zdjęć było dla Was podpowiedzią.
...a z mojej strony- Wielkie Brawa.



...a ja jeżdżę teraz wyłącznie na Wigry 3.
Bo wiedziałem, że jak znowu wsiądę w tym roku na Wigry 3 to będzie już po wszystkim.
I jest.


KSIĘŻYC - PLUTON

Sobota, 25 września 2021 · dodano: 26.09.2021 | Komentarze 0

...miałem przyjemność uczestniczyć w projekcie mennonickie inspiracje.
mennonickie inspiracje


Księżyc - Pluton

Piątek, 24 września 2021 · dodano: 25.09.2021 | Komentarze 0

... jadę dalej.


MPP 3 relacja

Czwartek, 23 września 2021 · dodano: 24.09.2021 | Komentarze 0


...no to jest noc, a ja jadę dalej.
przez pierwsze pół godziny, Ktoś jedzie ze mną, nie pamiętam Kto...zjechał po pół godzinie do hotelu.
I wtedy właśnie zaczęło lać, jak na zamówienie.
No cóż. do mety miałem dokładnie 301 kilometrów.

przez godzinę jadę tak sobie w deszczu, i niby jest OK, ale jakoś muzyki nie czułem w tym momencie.
Zjeżdżam na przystanek i rozmontowuję z siebie zestaw nagłaśniający i czekam...i pojawiają się.
Elblążanin Grzesiek Paradowski z Kimś jeszcze.
Widząc ich jadących w totalnej ulewie dołączyłem do nich...jechali jednak, szkoda...mniej niż 20 km/h.
Wtedy też uświadomiłem sobie, że z Grzesiem jednak nie wjadę wspólnie na metę. Teraz też sobie nie pojechaliśmy dłużej razem, po kilku kilometrach pojawiła się charakterystyczna czerwona stacja CPN. W trójkę zjechaliśmy, a w niej było dwóch innych uczestników MPP, których osobiście nie znałem. I było tak...wszyscy w trójkę wchodzimy cali przemoknięci...dwójka moich kompanów rozbiera się już do odpoczynku, ja prawie też, ale widzę, że jeden z tej dwójki wstaje i zamierza jechać...wyjechałem więc wraz z nim.
Był to Marcin Gołoś.
jedziemy w kierunku Włoszczowej. Początkowo odcinek drogi był prosty, a nawet były zjazdy z jednym potężnym.
Trudno mi było jechać przy Nim na tej prostej w okolicach 30 km/h...nawet chciałem zostać, ale najpierw zaczęło lać, więc Marcin troszkę zwolnił, a potem nas obu dopadało spanie, więc jazda była już w moim rytmie. I co ? Mówiłem Marcinowi, że oprzytomnieję, jak tylko słoneczko w pełni oświetli świat...i gdy się tak stało, a stało się to wtedy, gdy nagle zaczynały się podjazdy...odjechałem mu w sposób znaczący. A wcześniej naprawdę oboje mocno zamulaliśmy. Później tylko raz na wysokości Krakowa jeszcze dołączył do mnie, gdy ja kończyłem śniadanko, a na metę jednak przyjechał blisko 3 godziny później.
a na prostej mało co nadążałem przy Nim. No cóż. takie życie.

potem więc jechałem ponownie samemu widząc na trasie licznych kibiców i kibicki.
Modliłem się tylko, aby wreszcie zaczęły się podjazdy, a miałem powody bo byłem już zaledwie 150 km przed metą, a od tego miejsca miało być zapowiadane 3000 metrów przewyższeń. Oczywiście zależało mi na tym, aby dogonić Marka Dive'a, oj cholernie mi na tym zależało.
Ale zgodnie z daną sobie obietnicą nie kontrolowałem jego sytuacji na drodze, byłem tylko pewien, że jedzie, że jedzie jeszcze przede mną.
wszedłem jednak na info Mareckiego i...dowiedziałem się, że Słońce zachodzi dzisiaj o 19:03.
To miała być dla nas zachęta do tego, aby na metę przyjechać jeszcze w dniu dzisiejszym do tej godziny właśnie.
Ja zakładałem godzinę 18:00, a nawet trochę przed.
No i o 10:53, gdy miałem nieco ponad 100 kilometrów dowiedziałem się przypadkiem tego, że Marek ma już 900 km, ja zaraz, a Grzegorz niebawem, a potem coś w stylu bez napinki, spokojnie itd itp...
rzeczywiście jechałem swoim tempem bezsprzecznie wierząc w swoje możliwości i rowerka, musiałem tylko znaleźć jakiś sklep, który ma takie łakocie, które najbardziej akceptuje mój organizm i moje ciało. W pierwszym i drugim sklepie nie udało mi się tego znaleźć, ale...w Budzowie znalazłem już taki sklep...normalnie poezja. Bo wszystko, zarówno to do picia, jak i do jedzenia miałem normalnie...co najlepsze.
A gdzie był Marek Dive ? Dosłownie 2 kilometry przede mną, ale ja o tym wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. 
Zjadłem, napiłem się i wyjechałem bez żadnego obijania się. Jadę, kogoś doganiam, nie pamiętam, nie uczyłem się numerów na pamięć, nie znałem Gościa, nagle w Jachówce skręcamy na Maków Podhalański i...niesamowity podjazd. Ten Gość zsiada z roweru widząc takie cudo i mówi do mnie, cytuję: "jak chcesz to jedź"- pewnie, że chciałem. Po wjechaniu na pierwszy ze wzniesień krzyknąłem mu: Zajebiście, 16 % !!. I wtedy to właśnie się wydarzyło. Skręcam nagle w lewo, droga oczywiście potężnie się kieruje w górę a przede mną...dwóch uczestników MPP, czyli Jan Szczypek i MarekDive właśnie. Co się więc wydarzyło ?

Najpierw wylał mi się pięciolitrowy słój miodu na serce. Bo to był koniec Marka właśnie.
Nie byłem złośliwy, bo krzyknąłem tylko...no, co jest Panowie ? Jedziemy !
A Oni nie tyle, co pchali rowery, co właśnie rowery wciągały Ich samych na szczyt.
Moje słowa zrozumieli chyba jednak jako złośliwe bo Marek krzyknął mi, abym zabrał jego wagę ciała, a Janek, że mam wziąć jego torbę bagażową. No zajebiście, pomyślałem, teraz mi wytykają to, że jadę wylajtowany, a na starcie jakoś nikt się mną nie przejmował.
Aha, no i moja wina, że jestem chudy, a jak na prostej nie mam sił i możliwości na zjazdach z powodu braku wagi to jest OK.
No i nikt nie zauważył, że w tym stroju, co jechałem w tym momencie trochę się gotowałem, dla lepszej nocy.
Nic Im nie odpowiedziałem, wjazd na szczyt był długi...jechałem przed siebie, ależ byłem uśmiechnięty bo ta elbląska meta była wyłącznie dla mnie. Będąc pewien, że tych podjazdów będzie więcej, a było jeszcze ładnych kilka wiedziałem, że Marek nie ma najmniejszych szans na to, aby do mnie dojechać. Zresztą, co tu pisać...już wtedy gdy Go zobaczyłem...był bez szans, jakichkolwiek. Wiedziałem, że już jadę po swoje. Bo góry to ja rowerowo kocham bardziej.

Wszystkie podjazdy podjechałem, szybciej lub wolniej, ale nie schodziłem z roweru. Przepiękne, strome, długie, z dobrym asfaltem, w pełnym słońcu, wiele. Niesamowite. Za Rdzawką jedynie po wjechaniu na szczyt przy DK47 przed trasą na Nowy Targ wbiegłem na CPN po picie, jak zwykle tylko te ulubione.
Ależ mnie niosło na tych podjazdach, wszystkie zaliczone  uśmiechem na twarzy, radosne, z utęsknieniem zaraz po jednym czekałem na kolejne, czekałem na jeszcze i jeszcze więcej.
A gdy skręciłem na Gliczarów Dolny to poczułem się jak w domu. Tak to było, tak Gliczarów zrobił na mnie wrażenie, bo po raz pierwszy miałem okazję wjechać na niego po przejechaniu blisko 1000 km. Ale zrobiłem to, było najtrudniej, ale nie spadłem z roweru.
Pewnie dlatego, że i pogoda była super. Tak, teraz była właściwa.

Tak więc, na Wierchu Olszański zacząłem się wydzierać w niebo głosy w ogóle nie zwracając uwagi na przypadkowych przechodniów.
Byłem szczęśliwy rowerowo.,
Prułem już do Bukowiny Tatrzańskiej, nie było sensu oglądać się za siebie. Bo to był dobry przejazd.
Udało się to ultra, mając na uwadze dwa poprzednie.

Na metę w schronisku Głodówka pojawiłem się o godzinie 17:40 dnia 14 września 2021 roku z czasem 56 godzin 40 minut.

...Marek Dive przyjechał o godzinie 19:19...czyli 16 minut po zachodzie słońca.
Na około 90- ciu kilometrach stracił do mnie godzinę i 39 minut. 
I na tym torcie zrobionym z trzech tegorocznych ultra ta sytuacja jest wisienką.
I byłoby to złośliwe z mojej strony, gdybym nie dopisał tego, że Marek to silny chłop.
Wiele razy wspólnie jeździliśmy, tak, Marek to silny chłop, ale góry są moje.
No cóż, i jak teraz żyć ? Mnie też wyprzedzają. Na mecie byłem 23- ci, ale najważniejsze, że Pierwszy z Elbląga, bo Grzegorz przyjechał po nas znacznie później.

reasumując...bez gór nie istnieję.


MPP dzień 2 relacja

Środa, 22 września 2021 · dodano: 22.09.2021 | Komentarze 0

W dniu wczorajszym w ramach projektu MPP przejechałem do północy 326 kilometrów.
Dziś oficjalnie przejadę 388 kilometrów, choć było ich trochę więcej.
W Płocku ze szprychy zsunął mi się magnes, nie wiem jak długo jechałem z licznikiem bez pracy.
gdy licznik mi nie mierzy kilometrów to ich potem nie zaliczam...to tak jakbym w tym czasie przestał istnieć...

Na trasę w miejscowości Brzozie powróciłem o godzinie 5.50.
Pierwsze kilometry takie trochę dziwne były dla mnie. Nigdy bowiem nie spałem na ultra, które ma zaledwie 1000 kilometrów.
Na trasie Nikogo...totalne pustkowie...o nie, kogoś nagle po godzinie jazdy widzę...okazał się nim Piotr Macheta z numerem startowym 117.
Porozmawiałem z nim dosłownie kilka sekund. Obiecałem sobie, że te Osoby do których teraz będę dojeżdżał będę pytał o to, czy spały.
Piotr nie spał, wyprzedziłem Go z prędkością 15 km/h !! Z mimiki Jego twarzy oraz sposobu jego poruszania się na rowerze wynikało to, że...chyba ten projekt MPP jest za trudny dla niego ( I był ). 
Potem mija kolejna godzina mojej jazdy, a nawet trzecia, a na trasie ani nikogo nie doganiam, ani nikt do mnie nie przyjechał.
pomyślałem sobie nawet, że pewnie jadę ostatni...no może przedostatni. Jak to możliwe, że na trasie jest ponad 120 osób, a ja od kilku godzin jadę sam ? Później w Płocku Lucjan napisał mi, że jestem właśnie w połowie stawki...to cóż robią Ci za mną ? ( zastanawiałem się ).
...ale wcześniej był Sierpc.
Od porannego wyjazdu nic nie miałem przy sobie, ani do picia, nic do jedzenia. Gdy wpadłem do Sierpca około godziny 9- tej po trzech godzinach jazdy bez żywności i picia to nie ryzykowałem z punktem kontrolnym- od razu wypatrywałem jakikolwiek sklep, a gdy go zobaczyłem to nawet nie zważając na stojące na pasie przeciwnego dla mnie ruchu samochody...podjechałem do niego. Kupiłem wszystko to, co lubię. Na ławce zrobiłem sobie dosłownie oazę. Co innego taka sytuacja pod domem. Oprócz dwóch hot dogów kupiłem dosłownie stertę swoich słodyczy i napoi, tych wyjątkowych dla mnie. fart niesamowity biorąc pod uwagę fakt, że zakładałem również to, że ani dzisiejszy obiad, ani kolacja też nie będą jakoś pożywne i interesujące.

Po śniadanku poczułem się lepiej, znacznie lepiej od Roberta nad ranem, nadal puściutko było na trasie, zajebiście. Pogoda Ok, stan nawierzchni również.
W międzyczasie zrobiłem swoją drugą fotkę na tym ultra, w miejscowości Pietrzyk...z pozdrowieniami dla Lucjana Pietrzyk.



A w Płocku spotkała mnie zajebista niespodzianka. Wpadam na pierwszą z charakterystycznych czerwonych stacji CPN przed którą stoi rower w barwach MPP. Gość robi zakupy, więc mimochodem mówię Mu cześć po czym sam podchodzę do kasy. Po wyjściu z budynku idę do uczestnika MPP i od razu pytam się Go...spałeś tej nocy ? ...a On coś mi mówi po angielsku i niemiecku, albo na odwrót.
Okazał się Nim Sebastian Schwesig z Niemiec. Z uwagi na mój little angielski tylko trochę porozmawialiśmy, ale zaskoczył mnie mimo wszystko- w swoim telefonie pokazał mi zdjęcia z moim wizerunkiem w stroju księżycowym zrobione na ranczu u Roberta Janika...mówił, że w Niemczech chwali się mną, tym że mnie zna, że mnie widział, opowiada innym o tym, co przejechałem, gdzie dojechałem...niesamowite, ależ mnie pozytywnie zaskoczył. Sebastian nie ukończył w efekcie MPP, a szkoda, bo miałem nadzieję porozmawiać z Nim jeszcze w Tatrach.

Z CPN szybko wyjechałem...samemu. Nadal jechałem głównie sam co jakiś czas doganiając Kogoś, Kto oczywiście nie spał tej nocy.
Z Nikim jednak nie jechałem razem, jakoś szybkościowo i stylowo zawsze ktoś nie pasował.
Na wysokości Skierniewic na przykład dogoniłem małżeństwo Koseskich. Porozmawialiśmy trochę bo się znamy doskonale, zjedliśmy nawet w tej okolicy wspólny obiad w postaci pizzy ( nic innego nie było do wyboru bo to pizzeria była ).
Ogólnie jednak dzisiejszy dzień trudny był dla mnie...drogi proste, bez znaczących wzniesień, zero jakichś większych miejscowości, uczestników MPP mijałem głównie w trakcie ich wypoczynków na przystankach lub na CPN- ach. Totalne nudy. A najgorszą sytuacją był brak wzniesień właśnie. Nic innego bowiem nie potrafi mnie zmobilizować do jazdy.
Zacząłem nawet się zastanawiać, w którym miejscu mogą znajdować się dwaj pozostali elblążanie? Kompletnie nie wchodziłem na mapę trasy i nie pytałem Innych osób o ich lokalizację. czytałem tylko sporadyczne wpisy Mareckiego...no i zaczęły się emocje !! ( choć w rzeczywistości te extra będą w jutrzejszym wpisie )

Już wyjaśniam: zobaczyłem taki wpis Mareckiego napisany przez Niego o godz. 20.32: Maro, jak zacznie Ciebie mulić to wbijaj na kwaterę lub przystanek jakby nic nie było. Masz już 700 km, szkoda byłoby to stracić. Roberto, Ty wiesz co robić ( i śmieszna ikonka ).
O kurde, pomyślałem sobie, a nadmienię, że ten wpis przeczytałem dokładnie o północy, gdy o tej porze to ja miałem właśnie 700 km,
czyli mam w plecy 3,5 godziny do Marka. I teraz tak, pomyślałem sobie, że jeśli MarekDive spał poprzedniej nocy to jest Gość bo zrobił sobie nade mną przewagę w dniu, gdy jakoś ta trasa bez wzniesień nie dała mi motywacji do jej pokonywania, co było tylko moim problemem... ale jeśli Marek nie spał to już jest to całkiem inna sprawa, to oznaczałoby jednak, iż jest słaby.
Zakładałem to, że jednak spał, no bo przecież widziałem Go na co dzień i choć doskonale odróżniam jazdę wokół domu od ultra to każdy przecież jakiś fason trzyma. I dobrze, że tak pomyślałem bo wtedy zaczął się ten wyścig.
I żeby było jasne, tej nocy i tak nie planowałem spać, zakładałem spać tylko jednej nocy i to już wykorzystałem.

I teraz takie coś...nie miałbym żadnych wytłumaczeń.
Race Around Poland, Maraton Rowerowy Dookoła Polski...to już wszystko minęło, to się nie liczy, to teraz nie bierze się pod uwagę.
Ja nie mogę się tłumaczyć, jakimś zmęczeniem, dla prawdziwego szosowca nie ma żadnego znaczenia to, czy się przejechało już 20, 50, czy 110 kilometrów...jeśli od tego jakiegoś miejsca ktoś do mnie dołączy wypoczęty to jedziemy tak samo równo, a nie ja będę się zasłaniał tym, że dziś mam więcej kaemów od niego. To bzdura, takich rzeczy nie można nawet wypowiadać, trzeba jechać wspólnie z taką samą siłą i tyle. Księżyc, Kosmos i robert1973 do czegoś przecież zobowiązuje. To był cel najistotniejszy...Marek i Grzegorz nie przyjadą na metę przede mną, a żeby było mi trudniej to nadal nie kontrolowałem ich sytuacji. Po prostu, tak jak Marecki napisał o mnie...wiedziałem, co robić. Wypatrywałem więc z utęsknieniem gór.



MPP dzień 1 relacja

Wtorek, 21 września 2021 · dodano: 21.09.2021 | Komentarze 2

...wykorzystując bezwzględnie to, że moje ciało już od dawna przestało się orientować w tym,
kiedy odpoczywa, kiedy regeneruje się, a kiedy jedzie na rowerze...pojechałem w dniu 10 września na Hel, aby następnego dnia stanąć na starcie ( po raz pierwszy !! ) Maratonu Północ Południe.
I wystartowałem- w dniu 11 września dokładnie o godzinie 9.00 z latarni morskiej, z Helu.


Wystartowały łącznie 122 osoby.
Wraz ze mną byli jeszcze dwaj elblążanie...Grzegorz Paradowski i Marek Piecek...będą emocje.
Początkowy odcinek do Władysławowa...przejazd w grupie, dość liczebnej w towarzystwie kochanych panów policjantów.
później trochę się pomieszało, ale grupki też były, starałem się nie jechać samemu, lecz w grupach co najmniej kilku osobowych.
Dosyć mam samotnej jazdy.
Jazda, jak jazda, Nic ciekawego, nic szczególnego.
To było trzeba zacząć, przejechać, to wszystko.
Dla mnie ponownie najważniejsze w tym wszystkim było to, że znowu spotkałem się z kolegami, z którymi widzę się 
wyłącznie podczas ultra. Można było porozmawiać, powspominać...coś zajebistego.

A trasa? Początkowo nie była łatwa, ale też nie stanowiąca żadnych utrudnień.
Deszcz wytasował Wszystkich prawidłowo. Oczywiście gdyby było to moje pierwsze ultra w tym roku...ale nie było.
Deszcz więc nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia, ba, nie obawiałem się ponadto, że zaszkodzi mojemu rowerkowi.
Deszcz lał, a ja wraz z innymi jechałem.
Od 160 kilometra głównie jechałem jednak sam, Kogoś dogoniłem, ktoś mnie wyprzedził i tak na zmianę.
Całkowicie się nie orientowałem w trasie, nie analizowałem jej, nic z tych rzeczy, czasami tylko wiedziałem na wysokości jakiej miejscowości jestem...to wszystko. To nie było dla mnie ważne.
Kilometry były wskaźnikiem dla mnie do tego, jak mało mi pozostało do Tatr.
Wielka przyjemność mnie spotkała podczas jazdy w totalnej ulewie wraz z Remkiem.
Jechaliśmy wspólnie przez jakieś kilkanaście kilometrów dosłownie śmiejąc się z deszczu i burzy, aż do Gniewu- tu się oddaliliśmy od siebie. Remek na podjazdach został...do Kwidzyna więc wjechałem samotnie.
W mieście dołączyłem do Wojtka Chusteckiego...obydwoje wjechaliśmy na słynną w tym mieście jedną z kilką czerwonych stacji CPN.
Akurat kończył posiłkować się w niej Wilku.
Odpoczynek, kolacja, albo obiad, jak kto woli. Byłem tu około godziny 20.
To już było jakieś 11 godzin jazdy. Nie wiem, co miałbym napisać szczegółowego o tych przejechanych blisko 250 kilometrach.
Myślami byłem w radości, że tu w ogóle jestem, że nadal mam możliwość pokręcić na kółeczkach, porozmawiać z kimś,
z kimś być w ogóle na trasie. Ostatnio przecież na mojej drodze totalne pustkowie rowerowe było.

Gdy w Kwidzynie wyszedłem z CPN- u to nagle zimno mi się zrobiło, oczywiście po 20 minutach wszystko wróciło do normy.
Przejazd do Kisielic odbywał się już w totalnych ciemnościach. Od tego czasu już nie padało, ubranie jednak oczywiście było nadal przemoczone i jakoś wyschnąć nie chciało. Tragedii nie było, regularna jazda sprawiała to, że ciało potrafiło się samo z siebie ogrzać.
W Kisielicach na innego typu stacji CPN przebywałem w grupie już kilkunastu osób...
To było takie ostatnie miejsce, gdzie w dniu dzisiejszym można było co nieco zjeść i się napić. Po niej był tylko Sierpc, czyli jakieś 120 kilometrów niczego.
Z Kisielic wyjechałem chwilę po godzinie 22- giej wjeżdżając w totalne ciemności dzisiejszej nocy. Jak dla mnie zero budynków, zero samochodów i ludzi, totalnie teren pustkowie.
Jechało się zajebiście, nie padał deszcz, komfortowo było, nie czułem przenikliwego zimna.
W przeciwieństwie do RAP i MRDP na tym maratonie ubrany byłem w strój z długimi rękawami i nogawkami.
Podobnie jednak jak w uprzednich maratonach tak i teraz nie miałem żadnego bagażu, jedynie torebkę pod siodłową z najbardziej potrzebnymi akcesoriami rowerowymi...nic szczególnego. Kurtka przeciwwiatrowa miała za zadanie ratować mi życie.
Fajnie się jechało, choć mi...przyznam się trochę nie chciało.
Jadę sobie obok Wojtka Chusteckiego i tak sobie rozmawiamy...a ja mu nagle mówię, że mając na uwadze fakt, że jest już 23- cia to pojechałbym sobie z jakąś godzinę i z chęcią gdzieś bym się położył...a On mi na to, że za 30 kilometrów ma zamówioną miejscówkę, więc jeśli tylko chcę to mogę wraz z nim z jej skorzystać. Zajebista propozycja biorąc pod uwagę fakt, że już dziś naprawdę jakoś nie miałem weny do jazdy.
Mając na uwadze to, że w ogóle nie brałem pod uwagę jazdy non stop w MPP, a wyłącznie spanie podczas jednej nocy, wolałem pierwszej nocy się położyć, w miarę będąc zmęczonym, niż na odwrót...w czasie tej drugiej po przejechaniu 700 kilometrów.
Miałem bowiem taki plan, aby przed górami być wypoczętym, bo to one miały dać mi najwięcej przyjemności z tego przejazdu.

O północy znajdowałem się w miejscowości Nielbark w rejonie DK nr 15.
jeszcze nadal jechałem bo do noclegu pozostało mi jakieś kilkanaście kilometrów.
Wraz z Wojtkiem w miejscowości Brzozie zjechaliśmy dokładnie 3,3 km z trasy do miejscowości Mały Głęboczek.
I tu dotarliśmy przed 1 w nocy.
To był dobry pomysł.
przed zaśnięciem ze wszystkich kieszonek stroju wygrzebałem sześć batonów, a Wojtek podratował mnie jeszcze swoimi dwoma z czterech jego ostatnich.
Super Gość. 
Zasnąłem zaraz po ich zjedzeniu...




MRDP- relacja KONIEC

Poniedziałek, 20 września 2021 · dodano: 20.09.2021 | Komentarze 3

...z Goleniowa wyjechałem o 5 nad ranem. Jest 30 sierpnia 2021 roku.
pierwsze 30 minut wspaniałe.
Potem zaczęło lać, aż do samego Wolina. Lało przed dobrą godzinę. Intensywna ulewa.
Kogoś widziałem się chowającego na przystanku, ale ja się nie zatrzymywałem.
czas nie był już dla mnie elastyczny, musiałem jechać bez względu na pogodę. I jechałem.
Za Wolinem lać przestało, byłem totalnie jednak przemoczony dojeżdżając do Międzyzdroi po cichu liczyłem na to, że wyschnę w słońcu
...a tu kolejna niespodzianka- silnie, potężnie silnie wiejący w twarz przenikliwie zimny wiatr.

no cóż, pomyślałem sobie, że nie będzie wojny, nie będzie nawet zdenerwowania.
mając na uwadze swoje zajebiście, ale to bardzo zajebiście wspaniałe uczucie
poddałem się całkowicie temu zjawisku i grzecznie jechałem sobie przed siebie, oczywiście wolniej niż zwykle,
ale jechałem. tak jakbym jechał na Wigry 3, kiedy już nic nie jest zależne ode mnie.
Moim zadaniem było jedynie być tutaj i ja tu jestem. Dokładnie po raz trzeci w ramach projektu MRDP.
Jechałem wolno odkąd wjechałem na północny odcinek trasy, rankiem.
Po południu jechałem jeszcze wolniej, potem jeszcze wolniej, aż w końcu na obwodnicy Łeby późnym wieczorem jechałem już bardzo wolno. Licznik wskazywał chwilami najwyżej 12 km/h. Tu wiało już dosłownie z każdej strony oprócz tej w plecy.
Według mnie nie było sensu walczyć naciskając mocniej niż zwykle na pedały. Teren w tym miejscu był całkowicie odkryty, przestrzenny na maksa. Nie ma sensu więc opisywać odcinka Międzyzdroje- Łeba. Nic szczególnego. To była nieustanna walka z wiatrem.
Odpocząłem trochę w Kołobrzegu, gdzie zjadłem obiad, poza tym jechałem non stop raz pod większy, raz pod mniejszy wiatr.
Niby oryginalnie wiał z północy, czyli w bok...nic z tego.

W Łebie na CPN- ie dosłownie padłem na podłogę jedząc i pijąc wyłącznie to, co ujawniłem tam najlepsze i najsłodsze dla mojego organizmu. Głupi miałem jeszcze nadzieję, że ten późny wieczór, a następnie noc uspokoją ten wiatr.
Nic z tego. Wiało mi do samej mety, zwłaszcza w okolicach mety.
Na ostatnich 200 kilometrach na trasie byłem totalnie sam, wcześniej miałem kontakt z dwiema osobami, teraz nie.
Nie miałem już żadnych sił. Dobrze, że chociaż potem nie łudziłem się niczym, nawet zjazdów nie brałem pod uwagę, że pomogą mi podczas jazdy w czymkolwiek...normalnie zjeżdżając ale nie pedałując zatrzymywałem się, taki był silny wiatr.
Początkowo dzisiejszego dnia wyjeżdżając z Goleniowa, nad ranem, byłem przekonany o tym, że na metę dojadę w okolicach północy lub 2 godziny. Wiatr skutecznie zweryfikował moje plany.
od Łeby przeliczałem nawet 100 km na 6 godziny jazdy, a i to trudno mi było utrzymać.
Nocą było jeszcze gorzej bo do gry włączyło się zmęczenie.

Nic mi nie pomagały kilkuminutowe odpoczynki. Pewnie z Kimś byłoby lepiej, inaczej.
Była jednak ze mną jedynie noc i pustki na drodze. Oczywiście deszcz nie padał, co było dla mnie dziwną sytuacją.
Wiedziałem, że jak dojadę do Goleniowa to się zmienię, że się rozkleję trochę i, że będzie naprawdę inaczej, czyli lepiej.
Z Łeby jednak miałem do przejechania pełne 100 kilometrów.
Chwilami nawet, nie tylko jadąc pod górkę, ale także na prostej drodze bałem się, że normalnie nie dojadę do mety.
Nie wiem, czy RAP miał wpływ na moją obecną sytuację, to znaczy jaki miał wpływ na to, jak teraz się zachowywałem na rowerze...
nie mniej jednak chwilami czułem się tak, jakbym nie miał w ogóle sił. Zaznaczam, że nic mnie nie bolało...
Podczas kilku chwilowych postoi, albo zmieniałem wykonawców utworów muzycznych, które słuchałem, albo
czytałem Wasze opinie na temat mojej sytuacji, które wypisywaliście na różnych portalach społecznościowych.
I nagle w środku nocy nawet się bardzo przestraszyłem. Bo już Wszyscy wiedzieliście to, o czym ja wiedziałem od 10 dni, ale jednak mnie jeszcze tam nie było, jeszcze przecież mam daleko do Rozewia. Przestraszyłem się bardzo wtedy tego bo poczułem, że to co właśnie robię nie robię tylko dla siebie. Nie znalazłbym wytłumaczenia.

Gdy dojechałem do Goleniowa to jakoś rzeczywiście wszystko nagle się przemieniło.
Przestałem się obawiać czegokolwiek. Wróciła stera pozytywnych emocji, obrazów i myśli oraz miejsc.
Obiecałem sobie to już wcześniej, że właśnie ten dojazd do mety, że na tym właśnie już kilkunastym z kolei ultramaratonie nie będę dbał o wynik w ogóle, że na ostatnich kilkunastu kilometrach nie będę spoglądał na zegarek, że nie będę walczył o jakikolwiek czas, o żadną minutę, że w ogóle nie będę walczył.
Wystarczy już mi tych presji, walki o coś jeszcze innego, niezwykłego.
Zresztą takiego czasu, jaki mam ja, przejeżdżając dwa najdłuższe ultramaratony w Polsce w zaledwie pięć tygodni Nikt obecnie nie posiada.

Gdy w Karwii skręciłem w prawo, już przecież po raz ostatni, usłyszałem silnie uderzające fale morza o brzeg, tak, jakby dawały mi do zrozumienia, że to, co jest za nimi należy tylko do nich. Ale ja przecież nie jechałem w ich kierunku. Ja jechałem do Rozewia po swoje trzecie trofeum Maratonu Rowerowego Dookoła Polski. Na ostatnich dziewięciu kilometrach do mety minęły mnie może ze trzy samochody, zauważyłem może z kilka osób...nic i nikogo więcej. Ojej, ileż miałem możliwości do pozytywnego wydzierania się. Czułem się dokładnie tak, jak za pierwszym, a zwłaszcza za drugim razem. To cieszy mnie niezmiennie tak samo. Identycznie...no nie, był mały wyjątek...dziś Nikt nie musiał czekać na mnie na mecie, a kiedyś mi na tym bardzo zależało. Być może tym razem było inaczej bo wiedziałem, że przed południem przyjedzie do mnie Marecki.
i przyjechał. bo w rzeczywistości zależało mi na tym, aby Ktoś w chwilach mojej radości był ze mną, bo wtedy takie coś smakuje jeszcze bardziej.

trasa do północy: Goleniów- Wolin- Międzyzdroje- Dziwnów- Trzebiatów- Kołobrzeg- Mielno- Dąbki- Darłowo- Ustka- Smołdzino- Głowczyce
w dniu dzisiejszym przejechałem 320 kilometrów z sumą przewyższeń 2097 metrów.
trasa od północy: Główczyce- Żelazno- Gniewino- Krokowa- Karwia- Jastrzębia Góra- Rozewie.
do godziny 5.05 przejechałem 80 kilometrów z sumą przewyższeń 587 metrów.

Ogólnie w MRDP przejechałem 3213 kilometrów z sumą przewyższeń 25697 metrów.



Na metę przy latarni morskiej w Rozewiu przyjechałem 31 sierpnia 2021 roku o godzinie 05:05.
Tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.





  • DST 104.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRDP 9 relacja

Niedziela, 19 września 2021 · dodano: 19.09.2021 | Komentarze 0

...na prom w m. Połęcko wszedłem przed godziną 9 nad ranem, oczywiście.
najedzony, wyspany, wykąpany...a nie, nie kapałem się.


gdy byłem już po drugiej stronie Odry to nagle poczułem się dumny z siebie, dumny z roweru na którym jechałem,
który sam sobie przecież wybrałem. Byłem przekonany o tym, że już nic złego mnie na trasie MRDP nie spotka, że nie wydarzy się
nic niepokojącego. Oczywiście myliłem się, prawie się myliłem.
Ale w dniu dzisiejszym wszystko było super.
Wyjeżdżałem w cudnej atmosferze doskonale wiedząc, że dojadę do Goleniowa.
Z Goleniowem będzie tak, jak ze Świeradowem Zdrój, pomyślałem. Tylko tam i koniec.
Zbyt dużo pozostawiłem tam emocji, aby nie zatrzymać się w tej miejscowości na noc.
Miałem przyjemność nocowania tu podczas pierwszej edycji z Lucjanem w...areszcie ( ale o tym potem ).
takie wspomnienia pozostają we mnie na zawsze.

Ogólnie ten górny odcinek ściany zachodniej nie wydaje mi się atrakcyjny rowerowo.
Pamiętam, że uprzednio droga tutaj dłużyła mi się niesamowicie, i w rejonie Kostrzyna, i przed Szczecinem, a zwłaszcza w Szczecinie, a nawet za nim. Miałem problemy z jazdą w tych okolicach. Teraz jest inaczej.
Wszystko tu jest takie proste, za proste, długie przejazdy przez miejscowości, wszak Gryfino niemal połączone jest ze Szczecinem i Goleniowem.
Żadnych miejsc do sfocenia, jedna do zjedzenia.
W Osinowie Dolnym zawsze jem w Maku.
Leśna droga do Krajnika Górnego w całości do wycięcia z trasy MRDP.
Mimo wszystko ogólnie dziś było OK, ale też lało....pewnie na Wszystkich.
Na mnie lało odtąd, od kiedy wyjechałem z Maka...aż do Gryfina- tu ulice były całe zalane wodą.
Wcześniej w Mieszkowicach, ale cały kilkuminutowy deszcz przesiedziałem na schodach pod dachem budynku jedząc łakocie.
Bez złych emocji, to był deszcz, który z łatwością można było przyjąć na siebie.

W Gryfinie kupiłem sobie z dziesięć wafli i batonów...wszystkie zjadłem przejeżdżając przez Szczecin.
Dobrze mi się jechało w dniu dzisiejszym, choć trochę głodny byłem.
Śniadanko super, obiad mało pożywny właściwie...kolacja była wyłącznie na słodko.
Najważniejsze było to, że zbliżałem się do Goleniowa.
Tak jak wcześniej pisałem...bezwzględnie chciałem tu pozostać.
Z tego miejsca ponadto fajnie też by mi zostało 400 kilometrów do mety, które oczywiście zamierzałem przejechać na raz.
Ponadto i tak musiałem się zatrzymać na noc...obie przednie lampki już świeciły na rezerwie, telefon był całkowicie wyczerpany, powerbank też, no i MP czwórka także. Normalnie nie miałem technicznie żadnej mocy.
Nie miałem ponadto i tak najmniejszego zamiaru jechać ostatnie 700 km w trybie non stop...i nie dlatego, że są wakacje.
czas czasem, ale po MRDP też będą dni, muszę być normalnie zmęczony bez żadnych szkód na zdrowiu, a zwłaszcza na rowerze.
To zawsze będzie moim priorytetem w świecie rowerowym.
nie sztuką jest przejechać szybko 300 km, usiąść w fotelu i ...zasnąć.

...wjeżdżam do Goleniowa około 23- ciej i...od razu pojawia się charakterystyczna czerwona stacja paliw CPN.
I teraz uważnie czytajcie.
Wchodzę do środka, klientów nie ma, więc od razu pytam sprzedającego czy orientuje się na temat jakiegoś hotelu w pobliżu?
I wiecie co się dzieje ? Gość odchodzi od kasy, ubiera kurtkę i idzie do mnie mówiąc, że pokaże mi samochodem taki fajny hotel.
Normalnie nie wiedziałem jak się zachować...spokojnie, mówię, wytłumaczy mi pan drogę, powie nazwę hotelu i dam sobie radę.
Gość rzeczywiście...trochę zwolnił. Opisał mi drogę, wskazał na odległość...około 2 km, podał nazwę hotelu i powiedział, że jak zobaczą mnie w recepcji z rowerem to bardzo się ucieszą na mój widok. Niesamowite prawda ? ...o co tu chodzi ?
Okazało się, że właściciel tego hotelu amatorsko prowadzi goleniowską grupę kolarską, a gość ze stacji paliw był jednym z kolarzy.
Ten hotel posiada nazwę:  DUET.
Komfortowe warunki miałem zarówno ja, rower, jak i wszystkie elementy ładujące się.
Przed zaśnięciem miałem czas na obejrzenie telewizji oraz posłuchanie muzyki...dopiero potem zasnąłem.
Projekt MRDP nie jest w ogóle zagrożony.
Przyjadę w limicie. Czuję się dobrze, ba, cieszę się na myśl ostatniego odcinka trasy.

trasa: ( od północy ) Tuplice- Gubin- Połęcko- Cybinka- Słubice- Kostrzyn nad Odrą- Sarbinowo- Osinów Dolny- Cedynia- Gryfino- Szczecin- Goleniów
w dniu dzisiejszym przejechałem 316 kilometrów z sumą przewyższeń 1884 metrów.
łącznie po ośmiu dniach przejechałem 2813 kilometrów z sumą przewyższeń 23013 metrów.

Tak, dzisiejszego dnia leżąc w łóżku, przed zaśnięciem...czułem się rowerowo szczęśliwy.
I nie dlatego, że wszystko na trasie w efekcie dobrze się ułożyło, że przetrwałem te złe chwile.
Byłem szczęśliwy dlatego, że od samego początku wiedziałem, że ukończę to MRDP,
że od samego początku moje podejście do tego projektu było dobre.
I to nie wynika z mojej pychy, lecz z pasji.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.


MRDP 8 relacja

Sobota, 18 września 2021 · dodano: 18.09.2021 | Komentarze 2

...z Kudowy Zdrój wyjechałem punktualnie o 5 nad ranem.
ciemno, nie pada, trochę zimno i...po kilkuset metrach widzę przed sobą świecącą w oddali czerwoną lampkę.
To był Damian Pałyska...Przemek Ruda wyjechał trochę wcześniej.
Oboje zaczynamy podjazd w kierunku Radkowa. Początkowo jedziemy razem, później jednak odjeżdżam...bo jest pod górkę i jest dobry asfalt. Gdy wjechałem po kilku kilometrach na szczyt to zaczął się zjazd, zaczęły się dziury, więc Damian mnie dogonił, a nawet przegonił.
Po kilku minutach jechałem jednak kompletnie samotnie....Damian złapał gumę.

W rejonie Krajanowa dojechało do mnie dwóch szosowców, którzy robili sobie od wczoraj 500- tkę.
Rozmowa kleiła się od samego początku z uwagi na fakt, iż jeden z nich był w stroju BB, tak jak ja.
Ależ było zdziwienie ich obydwu, jak wyszło na jaw, że ja to ja, że ja właśnie przejechałem ostatnie BB Tour na Wigry 3,
komplementów wobec mojej osoby nie było końca...ależ mi było miło.
Później w rejonie Unisławu Śląskiego upolował mnie kolejny kibic....dojechaliśmy wspólnie do Lubawki, gdzie...dopompowałem sobie kółeczka. Wszyscy ostrzegali mnie przed przedpołudniowym deszczem, a on nie spadał, a mnie to w ogóle nie interesowało.
Jechałem swoje będąc pogodzonym z tym, co za chwilę niebawem może się wydarzyć.
Najważniejsze, że dojechałem do Kowar, a następnie zjechałem szybko aż do Szklarskiej Poręby.
Nie lało, coś straszyło, ale to nie było nic znaczącego. Było natomiast mi ponownie potwornie zimno w kolana,
co było zasługą właśnie zjazdów w tym rejonie. Mogłem sobie tu gdzieś odpocząć, zjeść obiad...mijałem mnóstwo restauracji, karczm...
ale ja byłem myślami w Świeradowie Zdrój. Tak bardzo chciałem w tej miejscowości odpocząć przed drugą połową dnia.
Ta miejscowość ma ogromne dla mnie znaczenie, tu właśnie chciałem się zatrzymać.
I to nie okazał się dobry pomysł.

Wjechałem w Szklarską Porębę...zaczęło solidnie padać.
Gdy wjeżdżałem podjazdem do "zakrętu śmierci" to nawet mi to odpowiadało.
Mimo deszczu było mi ciepło, więc nic złego się nie działo.
Jednak, czym byłem wyżej, tym mocniej lało.
Na górze na "zakręcie śmierci' lało już solidnie...spojrzałem w niebo- całe było przykryte chmurami, zero szans na przejaśnienia.
Nie zatrzymałem się, nie zsiadłem z roweru bo i tak nie miałem się gdzie schować. A wracać nie było sensu.
Rozpocząłem więc mimo wszystko 17- to kilometrowy zjazd do Świeradowa.
Już od pierwszych kilometrów z kilometra na kilometr było co raz gorzej.
Mając jedynie zjazd nie mogłem się rozgrzać bo nie pedałowałem...ba...z uwagi na prędkość byłem zmuszony do częstego hamowania.
Sterta samochodów, dziury, zakręty, spadek nawierzchni, śliska droga...gdy po raz pierwszy trząsł się wraz ze mną rower...zatrzymałem się.
Stojąc na poboczu drogi w bez ruchu niby zrobiło mi się nawet cieplej...o pół stopnia cieplej.
Po dwóch minutach znowu zacząłem zjeżdżać, i znowu się zatrzymałem, gdy już nie miałem siły, a raczej czucia w dłoniach, by utrzymać pod sobą rower....naprawdę było mi przenikliwie zimno, jak nigdy dotąd. Z tego, co zapamiętałem to łącznie czterokrotnie schodziłem z roweru na trasie do Świeradowa Zdrój.
Gdybym tu miał dziś zostać, to nic by złego się w moim organizmie nie wydarzyło. Zaakceptowałbym to wydarzenie.
Ale było inaczej, bo doskonale całe moje ciało zdawało sobie sprawę, że będę jechał dalej dzisiejszego dnia.
Nie znalazłem sposobu na to, by oszukać swoje myśli, bo nawet w głowie już czucia nie miałem...

Po blisko godzinnym zjeździe zatrzymałem się w Świeradowie przy mojej miejscówce, restauracji.
Stałem przed budynkiem, oparłem rower o stałe elementy i...nie wiedziałem jak się zachować.
Bo gdy się nie ruszałem to wszystko jeszcze było Ok, jakoś to zimno znosiłem.
Każdy ruch jednak powodował to, że przyklejone wręcz ubranie do mojego ciała potęgowało we mnie zimno.
Udało mi się wejść do restauracji. Przy zamówieniu posiłku na początek poprosiłem o koc...otrzymałem go.
Kelnerka podała mi kubek z dzbankiem wody, bym zaparzył sobie herbatę...nic z tego, bo nie miałem czucia w dłoniach.
Herbatkę zrobiła mi...klientka restauracji...
To wszystko, z obiadem, z kocem, zaledwie trochę mi pomogło. Większość czasu, a byłem tu przez ponad godzinę...spędziłem przy kaloryferze. A wiecie, co jest najciekawsze ? Że gdy podjechałem pod tą restaurację to deszcz nagle zwolnił, a gdy wszedłem do środka to całkowicie przestał padać. Takiej sytuacji nie udało by mi się wymyślić na potrzeby filmu, tym bardziej przeżyć to w rzeczywistości...a jednak.
Te chwile nie tylko były najgorsze dla mnie na trasie obecnej edycji MRDP.
Te chwile były najtrudniejsze dla mnie w dotychczasowym moim świecie rowerowym.
Nie zrozumiem tego nigdy, dlaczego wciąż, po tym wszystkim dokąd przejechałem i ile przejechałem...muszę nadal doświadczać takich sytuacji. Nie wiem, co stara się za wszelką cenę, mimo tak wielu wypadków, które przeżyłem nadal przekonać się o tym, czy jest jeszcze coś, co mnie zniechęci do jazdy na rowerze. 
Najtrudniejsze w tych chwilach dla mnie było właśnie to, że ja z tej restauracji musiałem wyjść, i to wyjść w miarę szybko, i...pojechać dalej.

...przetrwałem te chwile. Po wyjechaniu ze Świeradowa przestało padać całkowicie.
Nadal byłem mokry, ale moje ciało nabierało ponownie ciepło w wyniku jazdy...było już dobrze.
Każdy kilometr od Zgorzelca, gdy już nie było nawet przelotnych opadów, budował we mnie ponownie siłę na kilka kolejnych dni.
Cieszyłem się niesamowicie z bycia na zachodniej ścianie naszego kraju.
Nie denerwowały mnie w ogóle, te bruki, powtarzające się kilkukrotnie, wielokrotnie.
Nawet w ciemnościach, gdy trzeba było bardziej uważać...nie denerwowałem się wcale.
Bo rower trząsł się naturalnie. Bo znowu byłem w grze projektu MRDP, bo nadal się liczyłem, bo to, co najtrudniejsze...chyba przejechałem.
Bo wiele Osób chciałoby być na moim miejscu nawet z takimi przeżyciami.
Do północy dojechałem w rejon Tuplic. Nie miałem zamiaru kończyć jazdy.
Po pierwsze...to koniec świata, nic tu nie ma, a po drugie...na promie w m. Połęcko stacjonował niesamowity Tomek Ignasiak.
Mógłbym przespać się w lepszych warunkach w Gubinie i...zajechać do Tomka na jego prom na chwilę.
A ja wybrałem to, że właśnie w Gubinie zatrzymałem się na chwilę, a u Tomka i na jego promie spędziłem kilka godzin.
Droga do promu...istna tragedia, ale ja nadal się nie denerwowałem, naprawdę, uwierzcie mi.
mając nadal w myślach Świeradów Zdrój...byłem przeszczęśliwy mając możliwość tu dojechania.


a tak na zdjęciu poniżej wyglądałem po przebudzeniu się...ha ha ha.

Tomek przywitał mnie przy promie w totalnych ciemnościach.
Byłem tu około 5 nad ranem. Porozmawialiśmy trochę, po czym wszedłem do jednego z samochodów i...w śpiworze zasnąłem.
W drugim z samochodów spał Przemek Ruda, który przyjechał tu trzy godziny wcześniej.
Obudziłem się po godzinie 8- ej, gdy pod prom przyjechał Grzesiu Rybkowski.
prom był czynny, ale my nie mieliśmy zamiaru ruszać w dalszą drogę.
Wylazłem z samochodu calutki zmarznięty, było mi zimno.
oczywiście podstawiono mi super leżaczek do siedzenia przy stole...pełnym cudnego pożywienia.
Trząsłem się z zimna, ale było mi dobrze. Powoli oczywiście było mi cieplej, ale ten początek po przebudzeniu się był najgorszy.
Przemka już nie było, więc Tomek gościł mnie wspólnie z Grzegorzem ( była także Pani Tomka, której imienia niestety nie zapamiętałem. przepraszam ).
Po uczcie wszedłem na prom rozpoczynając kolejny dzień o którym napiszę w dniu jutrzejszym.
Tomku, jeszcze raz dziękuję Ci za atmosferę w tym miejscu. Tych chwil nigdy nie zapomnę.

trasa ( do północy ) : Kudowa Zdrój- Radków- Głuszyca- Unisław Śląski- Mieroszów- Lubawka- Kowary- Podgórzyn- Szklarska Poręba- Świeradów Zdrój- Zgorzelec- Pieńsk- Nowe Czaple- Tuplice 
w dniu dzisiejszym przejechałem 287 kilometrów z sumą przewyższeń 3352 metrów.

ogólnie po siedmiu dniach miałem przejechane 2497 kilometrów z sumą przewyższeń 21129 metrów.
Walcz, choćby cały świat się sprzeciwił.

tak to było.
Nigdy nie przestanę jeździć.