Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 598046.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



Daleko za Księżycem

Czwartek, 21 września 2023 · dodano: 21.09.2023 | Komentarze 1

115 wheeler

...kilka słów o ostatnim ultra Maratonie Północ Południe. 1000 km, 1001 km, może ktoś to w końcu dokładnie ustali.
Takie ultra bez emocji, zapisałem się według Organizatora w ostatniej chwili, za karę więc otrzymałem
jeden z dziesięciu nietypowych numerów, dokładnie...991 ( reprezentując Pogotowie Energetyczne ).
Ażeby to wszystko współdziałało...na start też przyjechałem w ostatniej chwili.
nawet nie starałem się szukać noclegu na Helu.

Sam start, tradycyjny, z eskorta policji, choć już po kilkunastu kilometrach grupy tasowały się ładnie dostosowując się do swoich możliwości.
Mój cel, dołączyć kolejne ultra do swojej kolekcji oraz spotkać się ze wspaniałymi rowerowymi kolegami z całej Polski z Kurierem i Przemkiem Ruda na czele.
Pierwszy dzień, po stu kilometrach jechałem albo samemu, albo z Kimś albo we trójkę, nigdy w większej grupie.
Rower mój oczywiście był normalnie ubrany, tak jak i ja, bez dodatkowych zbędnych rzeczy...no, przepraszam, targałem poza planem dodatkowo kurtkę przeciwwiatrową, tak jak na RAP- ie i GMRDP.
Pogoda...super upalnie, prawie się gotowałem, czyli idealnie było, na opady nie zanosiło się wcale.
Rower ładnie jechał bez uwag.
No cóż, asfalty dzisiejszego dnia jeszcze były w normie, trasa piękna widokowo, trochę za mało wzniesień, ale było OK.

Noc, a raczej wieczór, mocno pogorszył moje rowerowe samopoczucie bo pogorszyły się w sposób znaczny asfalty, akurat wtedy gdy się ściemniło, za Kwidzynem. W Kwidzynie zjadłem sobie kolację z zamiarem przejechania całej nocy.
W nocy totalne pustkowie, zarówno wśród rowerzystów, jak i jakichkolwiek sklepów i CPN- ów.
udało się zjeść co nieco na CPN- ie w Golubiu Dobrzynie, gdzie akurat wybiła mi północ.
Tu znajdowała się dosyć spora grupka ultrasów. Dobra kończę pierwszy dzień z wynikiem 356 km.

Przez cąłą noc przejechałem bez emocji, pierwsza mała przerwa na CPN- ie we Włocławku, było tu nas kilku,
na trasę wyjechaliśmy wszyscy, ale po kilku kilometrach każdy jechał osobno, gdyż każdy miał inne tempo jazdy.
nad ranem nie chciało mi się jechać, trochę zwalniałem, oglądałem wschód słońca, z drugiej strony asfalty nadal były tragiczne,
nie chciałem nic szybciej. 
Tak około 10 nad ranem trochę zrobiło mi się trudniej, bo od Włocławka nadal nie znalazłem żadnego sklepu, a w dodatku już zacząłem się
gotować. Trudno mi się przyznać, ale w przeciwieństwie do RAP-u i GMRDP ...dziś zdjąłem podkoszulkę z długim rękawem.
Około 11 godziny w pierwszym sklepie zakupiłem kilka czekoladowych napoi, które poprawiły mi bardzo humor.
A na trasie ?...nikogo. Gdy dojechałem do Gościa około 13- tej to on sam doszedł do wniosku, że jesteśmy w małej dziurze,
bo Ci lepsi są dużo  przed nami, a Ci co są za nami to nawet nie myślą nas dogonić.
i rzeczywiście tak było.
Sytuacja zmieniła się w miejscowości Kleszczów, przy kopalni węgla brunatnego, którą oglądałem z punktu widokowego.
Stąd wyjechałem z grupą Przemka Rudy ( ogólnie było ich pięciu ).
Nie jechałem z nimi, razem, trochę odstawałem przy średniej 33 km/h, ale wystarczyło, że jeden z nich na zmianie był słabszy, więc dochodziłem do nich, zawsze miałem ich w zasięgu wzroku.
Wieczorem zjedliśmy sobie kolację w eleganckim dworku ( nie mam pojęcia w jakiej to było miejscowości ) i dalej pojechaliśmy już razem,
aż do godziny 20.00. Wtedy wjechaliśmy w górę, na pierwszej z nich wspólnie się ubraliśmy, po czym zjechaliśmy w dół, na kolejnym podjeździe zgubiłem trzech...zostało więc nas trzech.
W trójkę ( normalnie nie wiem dziś z kim jechałem )  dojechaliśmy w końcu dnia do Olkusza, dokładnie o 23:40 wjechaliśmy
do MAKA w ramach kolacji. Wynik dzisiejszego dnia 446 km.

Dokładnie w tej trójce wyjechałem w druga noc, podczas której również nie zamierzałem spać.
jechaliśmy wspólnie aż do godziny około 6 nad ranem, gdy pozostało nam równe 100 km do mety.
był to Maków Podhalański. Tu zaczęły się dla mnie wspomnienia sprzed dwóch lat, gdy w miejscu tym dogoniłem
elblążanina marka piecka i na tych stu górzystych kilometrach odjechałem mu do mety na równą godzinę i 39 minut.
niesamowite uczucie, które jest we mnie do dnia dzisiejszego i pozostanie z pewnością do końca życia.
W tym roku w tym miejscu dojechał do nas Marcin Wiktorowicz,
na pierwszym znaczącym podjeździe wspomniana dwójka została w oddali, a ja już do samej mety jechałem tylko z Marcinem.

Marcinowi zależało na lepszej pozycji, mi wcale, dostosowałem się jednak do jego prośby, co chwilę wyprzedzaliśmy więc jakiegoś bikera.
Najlepszy z nich był Maciej Kordas. Na ostatnim mega podjeździe w Murzasichle, kilkanaście kilometrów przed metą, był tak zwany jako ostatni, którego z Marcinem mogłem wchłonąć.
Wiedziałem, że będzie nasz, gdy zobaczyłem z oddali, w jaki sposób pokonuje ten właśnie podjazd...jechał z boku na bok, a nawet chwilami w dół, by tylko móc podjechać znowu pod górę. 
Po wjechaniu na szczyt chyba zorientował się, że mamy zamiar go gonić bo w sposób znaczny przyspieszył.
A ja z Marcinem ? nie mieliśmy zamiaru go gonić. całą tą drogę, aż do krzyżówki z ulicą Cyrhla rozmawialiśmy ze sobą jadąc w normalnej wersji ultra patataj. Gość co zakręt jednak oglądał się monitorując naszą pozycję i to było widać, a my...czyli ja z Marcinem za każdym zakrętem traciliśmy go z oczu, miał przewagę kilkuset metrów. Sytuacja zmieniła się na około pięć kilometrów przed metą. Myślałem, że to ostatnie rondo przed Głodówką jest bliżej i że zwyczajnie nie zdążymy do niego dojechać. Tym bardziej że Marcin zwalniał, a ja nie chciałem od niego odjeżdżać. Ronda jednak nie było widać, sytuacja więc się zmieniła.
Bo nagle na końcu jednej z prostej ukazał się nam ten Biker. Widząc z oddali zmęczenie Maćka powiedziałem Marcinowi... do zobaczenia na mecie i z prędkością nie mniejszą niż 30 km/h na niedużym wzniesieniu, ale jednak, przejechałem jak wiatr przy Maćku już po minucie...On krzyknął, abym wyłączył silniczek w rowerze, a ja mu zdążyłem odpowiedzieć tylko, aby nawet nie starał się mnie gonić. próbował jeszcze przez kilkaset metrów, zrezygnował.
Na metę mimo pięciu kilometrów przyjechałem przed Nim, i przed Marcinem z przewagą dwóch minut.
Ależ to był mój finisz, nie zwolniłem na tym odcinku nawet na chwilę, cały czas miałem prędkość powyżej 30 km/h.
na mecie wszyscy się śmialiśmy, ale było miło.
Nadmienię również, że Przemek Ruda ze swoją grupą, której nie dawałem rady na prostych odcinkach wjechał blisko sześć godzin po mnie, ciekawe.

A na mecie ? Uwielbiam takie chwile.
Rozmowom nie było końca.
Dla tych spotkań warto było przejechać 1000 km.
Ja jestem Ultra.

( dobra, kończę, bo piszę i oglądam jednocześnie mecz Legii z Aston Villa w Pucharach i właśnie padła bramka na 3:2 dla Legii. niesamowite. )




Komentarze
MARECKY
| 20:43 czwartek, 21 września 2023 | linkuj Cóż za okazała relacja ;-)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!