Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi robert1973 z miasteczka Elbląg. Mam przejechane 605600.00 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią brak danych. i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy robert1973.bikestats.pl

Archiwum bloga



MRDP 4 relacja

Środa, 8 września 2021 · dodano: 08.09.2021 | Komentarze 0

...wspólnie z Pawłem i Witoldem wyjechałem w trasę o 5 nad ranem, przy lekko padającym deszczu.
Było chłodno. Wspólnie dojechaliśmy do odległego o kilkanaście kilometrów Hrubieszowa.
Razem wpadliśmy tam na miejscowy CPN.
Ja na chwilę, koledzy zostali na śniadaniu. Wypiłem szybko swój ulubiony napój, zjadłem ulubioną słodycz i to wszystko.
Zobaczymy się jeszcze tylko raz.

Pierwsze nieśmiałe wniesienia pojawiły się oczywiście na drodze w kierunku Tomaszowa Lubelskiego.
Nic szczególnego. Na drodze tej myślałem wyłącznie o śniadanku w Tomaszowie właśnie.
A tymczasem, raz lało bardziej, raz mniej, raz wcale, ale częściej lało.
Po ponad dwóch godzinach zjawiłem się na śniadanku. Byłem sam, gdy skończyłem posiłek zjedzony na zimniej podłodze, jak najdalej od włączonej klimatyzacji... to wpadała tu cała ekipa z Pawłem i Witoldem na czele.
Wyjechałem znowu sam. Zdążyłem minąć Tomaszów i...no to dopiero zaczęło lać, totalne oberwanie chmury trwające przez ponad godzinę jazdy. Zatrzymałem się w tych warunkach tylko raz, w Narolu, aby wysłać info, że tu jestem.
Lało, ale dobrze też, że zimno było normalnie, a nie jakoś przenikliwie.
I nie jechałem sam w takich warunkach.

Późniejsza jazda, aż do Przemyśla to walka wszystkich z wiatrem.
na trasie nagle pojawiło się więcej uczestników MRDP. Od południa przestało padać, zrobiło się nawet ciepło.
Ogólnie trasa przebiegała mało ruchliwymi drogami, niekiedy wręcz lasami,
ostatnia prosta do Przemyśla mimo zwężenia pasów z uwagi na roboty drogowe nie stanowiła żadnych przeszkód.
Było Ok, tym bardziej, że wraz z kilkoma osobami trafiłem na super restaurację w hotelu na obrzeżach Przemyśla.
Zamówiłem standardowy posiłek, czyli: rosół i naleśniki z coca colą i lodem.

Cała zabawa miała się zacząć od teraz. Od 15- tej, dzisiejszego dnia właśnie.
Obliczanie czasu, kilometrów, ustalanie taktyki, ustalanie założeń, kombinowanie, ocenianie...to u innych.
A ja cieszyłem się bardzo, że niebawem wjadę całym sobą w to, co było przede mną.
Cieszyłem się niesamowicie, niezmiennie, tak jak kiedyś, na samą myśl, że za kilkadziesiąt minut tam będę zapomniałem o całym świecie.
Cieszyłbym się także w taki sam sposób nawet wtedy, gdybym był tu też wczoraj, albo tydzień temu.
Co chwilę podjazd, zjazd i tak w kółko z kilkoma prostymi.
...szkoda tylko, że gołym okiem było widać to, że pogoda pewnie niebawem się zmieni, i to diametralnie.

Na Arłamów wjechałem przy bardzo słabo padającym deszczu, można wręcz napisać...udawało, że padało.
Z Arłamowa zacząłem zjeżdżać już w strugach deszczu, a potem ?
Potem było już tylko gorzej.

Ten rejon, od tych miejsc właśnie jest mi bardzo bliski rowerowo. Bo to były moje pierwsze rowerowe góry.
Tak wiele miłych i wspaniałych słów używam opisując te tereny, że ich zwyczajnie mi już brakuje gdy nie mam możliwości ich powtarzania.
O tym, co mam w sercu na myśl o Bieszczadach nie jestem w stanie napisać w kilku słowach, nie mam zaś tygodnia, aby o tym w pełni napisać.
Dlaczego więc ? Pytam dlaczego, po raz kolejny witają mnie tu najgorsze warunki atmosferyczne?
Po godzinie jazdy w Ustrzykach Dolnych zatrzymałem się na przystanku...wypiłem wszystko, co miałem, zjadłem osiem batonów,
tylko tyle miałem przy sobie. Wszystko to trwało kilka minut, a wychłodziłem się w tym czasie niesamowicie.
Opady zmalały, nasilił się jednak wiatr...nawet przez chwilę się przestraszyłem pokonując pierwsze kilometry po przerwie, że coś może mi się stać.
Było mi bardzo zimno. 
Gdy w wyniku jazdy rozgrzałem się i polepszyło się z tego powodu moje samopoczucie to znowu zaczęło lać.
Najtrudniejsze było to, że było już po 19- tej, słońce konsekwentnie  szybko chowało się do siebie.
Całkowicie zachmurzone niebo oraz sterta lasów tylko przyspieszyło uczucie, że jest ciemniej.
I nagle stało się ciemno. A wtedy zaczęło lać jeszcze bardziej. Zdążyłem jeszcze w jakichś normalnych warunkach dojechać do Czarnej Góry. Potem było już tylko źle. Deszcz, ciemność, przenikliwe zimno, za mało podjazdów, za dużo zjazdów po dziurawej drodze.
Nie jechałem za szybko, ani przez moment nie zaryzykowałem, priorytetem było dla mnie to, aby za wszelką cenę dojechać dziś za Ustrzyki Górne. I zrobiłem to. 
W moich Kochanych Lutowiskach to już było oberwanie chmury, jak na zamówienie.
Po raz pierwszy zerwałem z tradycją i nie zatrzymałem się tutaj. Nie dlatego, że i tak bym nie zobaczył gór przede mną tych w oddali.
Czułem nawet złość do tego miejsca. I jest mi teraz przykro, że tak o tym miejscu piszę, ale wtedy tak właśnie myślałem. To mogło się wydarzyć kilka razy, ale nie niemal zawsze, trzykrotnie pod rząd.
Dlaczego tak mi się wydarzyło ? Dla mnie być w tym miejscu to zwyczajnie zapomnieć się, piękniejszego uczucia we mnie nie ma.
A wtedy walczyłem , naprawdę walczyłem. Co innego było dojechać do Ustrzyk Górnych, czym innym było zaś jechanie jeszcze dalej.
Ustabilizować w sobie emocje i temperaturę ciała w takich warunkach było wyjątkowo trudne dla mnie...
na trasie nikogo nie dogoniłem, nikt też nie dojechał do mnie.
Gdy dojechałem do Ustrzyk Górnych to Witold i Paweł byli dopiero w Arłamowie...a tego dnia dojechali zaledwie do Ustrzyk Dolnych. 
Sympatyczni, nie zobaczyliśmy się już na trasie.

W Ustrzykach Górnych od razu wszedłem do caryńskiej.
Akurat trwał jakiś góralski recital.
Przy wejściu stał stolik, jakby przygotowany wyłącznie dla mnie, było po 21- ej, wlazłem z rowerem.
Zamówiłem kwaśnicę na rozgrzanie oraz mega naleśnik z jagodami, po czym wyjąłem ze skrzyni koc i otuliłem się nim.
Byłem cały przemoczony, zmarznięty, ale to miejsce sprawiało jakoś, że potrafiłem to mimo wszystko znieść, a raczej przecierpieć.
Pani oczywiście zapomniała o kwaśnicy, podała mi naleśnik, po którym już na kwaśnicę nie miałem ochoty tylko na...kolejny naleśnik.
Naleśniki poezja, pełne jagód, leżące przede mną poezje.
Spędziłem tu blisko godzinę. Nie walczyłem z tym, aby odjechać bo wiedziałem, że tu nie zostanę. To dopiero 22 była.
Nocleg zaplanowałem sobie w odległej o 24 kilometry Kalnicy.
Czyli krótka prosta, mega podjazd i zjazdy z prostymi w totalnych ciemnościach.
Teraz opiszę Wam to, co wtedy czułem.

Z Caryńskiej wyszedłem dosłownie jak na stracenie. Dosłownie kamikadze.
Pogoda była taka, że gdybym miał takie coś pod domem to od razu uciekłbym do wnętrza budynku.
Totalna ulewa, silny przenikliwy wiatr, zmęczenie całodniowe i niesamowita ciemność i ja sam.
Na całym odcinku minęły mnie może ze dwa samochody, wszyscy pochowani w domach.
Czasami piękne uczucie bo czuję jak wznoszę się ciągle ku górze, gdyby jeszcze  to wszystko co zostawiłem na dole było oświetlone to byłby cudny widok.
Dobrze słyszałem dzwonki krów, które się pasły obok drogi a których nie widziałem.
Gdybym nie jechał w pewne miejsce, bez potrzeby nawigacji to nie wiem, jakbym się zachowywał o tej porze w tym właśnie miejscu.
Przerażało mnie chwilami to, co robiłem. Awaria roweru teraz...? nie wyobrażam sobie, jakbym się zachował.
W Kalnicy ledwie wlazłem do swojej miejscówki.
Otrzymałem pokój, który oczywiście nie był ogrzewany, typowe schronisko.
Od razu wszedłem pod gorący prysznic, już nie siedząc pod wodą, a leżąc...trwało to z pół godziny.
Potem było strasznie zimno.

Miałem oczywiście pościel, przed wejściem do łóżka zdążyłem podłączyć wszystko do ładowania oraz
rozłożyć rzeczy tak, by choć trochę wyschły.
I wiecie, co się wydarzyło ?
Przykryłem się całą kołdrą, ręce również pod nią chowając...spoglądam w lewo i widzę leżący telefon.
Myślę sobie, że muszę nastawić budzenie, ale było mi tak zimno, że bałem się wyjąć ręce.
Pomyślałem sobie, że...jeszcze przez chwilę je zagrzeję i wtedy wezmę telefon....niestety
po kilku sekundach zasnąłem. ( jutro będzie tego efekt )

trasa: Rogalin- Hrubieszów- Tomaszów Lubelski- Narol- Medyka- Przemyśl- Arłamów- Krościenko- Ustrzyki Dolne- Lutowiska- Ustrzyki Górne- Kalnica dzisiaj przejechałem 315 kilometrów z sumą przewyższeń 2092 metrów.
( 315 km, Pawłowi przez dwa dni mówiłem, że w górach trzeba przejechać minimum 300 kilometrów, a czas liczyć sobie od rana do północy, a nie od 12 do 12 w południe. Te ostatnie 12 godzin na MRDP trzeba traktować jak gratis, awaryjnie, a średnie tworzyć wyłącznie do północy każdego dnia, codziennie ).

Ogólnie po czterech dniach przejechałem 1348 kilometrów z sumą przewyższeń 7687 metrów.

tak to było. 
Nigdy nie przestanę jeździć.




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!